Rozpoczynam dziś nową serię recenzji nowej na SoS marki.
Dom perfumeryjny Anatole Lebreton powstał w 2014 roku. Właściciel marki i twórca wszystkich kompozycji marki przygodę z zapachami rozpoczął od prowadzenia bloga Civette au Bois Dormant. W 2013 roku światło dzienne ujrzały pierwsze firmowane jego nazwiskiem perfumy: L’Eau de Merzhin.
W 2017 roku skromne buteleczki Anatole Lebreton zagościły na półkach Perfumerii Quality – tym razem więc są to perfumy, które mamy w zasięgu ręki. Co zawsze cieszy.
Dodatkowo Perfumeria Quality postanowiła nas trochę porozpieszczać i o ile poprzedni cykl zakończyłam małym rozdaniem próbek, o tyle tym razem w panach mam rozdanie całkiem duże, bo czeka na Was aż pięć zestawów próbek całego asortymentu Anatole Lebreton. I myślę, że nietrudno mi będzie przekonać Was, że perfumy te warte są testów… i nie tylko. 🙂
L’Eau de Merzhin
Anatole Lebreton otwarcie przyznaje się do fascynacji perfumami vintage. Gdyby się nie przyznawał, to po L’Eau de Merzhin i tak by się wydało.
Anatole Lebreton to jednak zarazem piewca perfumeryjnej wolności rozkochany w olfaktorycznych krajobrazach.
Kiedy połączymy te dwie, pozornie tylko sprzeczne fascynacje – odnajdziemy klucz nie tylko do L’Eau de Merzhin.
L’Eau de Merzhin to w mieszanym bretońsko – francuskim tłumaczeniu Woda Merlina.
Magia w niej zawarta, nie jest ani mroczna, ani tajemnicza. Mimo to – ma moc!
L’Eau de Merzhin to rozległa łąka w środku upalnego lata. Słońce wypiło wilgoć i barwę z bujnych, wysokich traw kładąc na ziemi kwiaty, zwijając listki i pozbawiając blasku klejnoty porzeczek rosnących pod płotami i wzdłuż drogi.
L’Eau de Merzhin to leniuchowanie w wysokiej trawie; ciepłe promienie słońca na zarumienionych policzkach i chłodna ziemia pod plecami.
L’Eau de Merzhin to rude piegi na nosach podlotków, spacery boso, dzięglowe parasole zbierane w jasne, aromatyczne pęki. Wakacje na wsi, mleko pachnące sianem i życiem. Lato leniwe i sielskie. Proste przyjemności i proste szczęście.
Kompozycja Lebretona w otwarciu jest niszowo naturalistyczna – siankowo ziemista, przestrzenna, złocista. Z czasem zapach dominuje charakterystyczna, niejednoznaczną nuta mchu dębowego złożona z galbanum i fiołkiem. W miarę układania się na skórze Woda Merlina – nie tracąc nic z prostego, naturalnego brzmienia – coraz bardziej przypomina wintażowe Chanele i Diory. Zdystansowane, wyniosłe i z klasą.
Bo obraz namalowany przez Anatole Lebretona jest wspomnieniem. I jest zarazem swojski i wzniosły – tak, jak tylko wspomnienie być może.
Data powstania: 2013
Twórca: Anatole Lebreton
Trwałość: bardzo dobra. 6-8 godzin. Jak ma dobry dzień to i dłużej.
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: galbanum, dzięgiel, liście fiołka
Nuty serca: czarna porzeczka, głóg, tomka wodna
Nuty bazy: zielone siano, bób tonka, irys, mech dębowy
Bois Lumiere
Drugi krajobraz Anatole Lebretona jest jeszcze bardziej sielski, niż pierwszy. I od razu przyznaję, to to właśnie te cudnie miodowe perfumy skłoniły mnie do napisania tej serii. A raczej nie perfumy, tylko Ania Krasińska, która zastawiła na mnie tę słodką pułapkę.
Bois Lumiere to zapach miodowo złoty, słodki i rozkoszny.
Prrr! Wstrzymajcie konie! To nie jest ulepek i to nie jest kompozycja dziewczęca. Ani nawet bardzo damska.
To rzetelny unisex – niszowy, drzewny i subtelnie, uprzejmie zadziorny.
Złota, uniesiona siankową kumaryną słodycz miodu przełamana została eterycznym, wytrawnym akordem żywicznym. Nie na tyle wytrawnym, by perfumy przestały być słodkie, lecz na tyle wytrawnym, by nie lepiły się do skóry.
Kolejnym elementem układanki jest akord przyprawowy – krągły jak pompon, miękki jak pompon i szorstki jak pompon. Pompon rudoczerwony, splamiony nutą kwiatową.
Ostateczny szlif kompozycji Lebretona nadaje subtelnie dymny aromat tytoniu. I zupełnie, ale to zupełnie nie obchodzi mnie, że nie ma go w nutach.
I o ile otwarcie to miód, kumaryna i balsam jodły, serce to miód i przyprawy (z muszkatem na czele), o tyle baza kompozycji to miód i tytoń.
I już. Tylko tyle i aż tyle.
Efektem tego niecodziennego złożenia nut jest wiele godzin olfaktorycznej sielanki. Jeśli bowiem istnieje kategoria feel good perfume to oto jest jedno ze szczytowych jej osiągnięć. Zapach łagodny, sielski, pogodny. Złocisty i miękki. Słodki i lekki zarazem.
I jeśli sięgniecie myślą ku sielskiej wizji namalowanej przez Lebretona Wodą Merlina, to… ta jest jeszcze bardziej sielska, jeszcze bardziej złocista i jeszcze bardziej idealna. Tym razem to nawet nie jest wspomnienie. To marzenie.
Data powstania: 2014
Twórca: Anatole Lebreton
Trwałość: fenomenalna! 20 godzin i więcej. I nie nuży nawet przez sekundę.
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: jałowiec z Korsyki, szałwia muszkatołowa, mandarynka
Nuty serca: balsam jodłowy, miód, róża, goździk
Nuty bazy: nieśmiertelnik, wosk pszczeli, cedr atlaski, benzoes
- Autorem wszystkich pięknych zdjęć wykorzystanych w tekście jest John De Bord – amerykański fotograf specjalizujący się w pejzażach i fotografiach prowicji stanu Colorado. Strona autora: www.jdebordphoto.com
24 komentarze o “Cuda w zasięgu ręki – złociste krajobrazy Anatole Lebreton”
Mocno mnie zaciekawiły powyższe opisy.
Ha! To znaczy, że mi się udało.
Jak dla mnie obie kompozycje są cudne. 🙂
Bri to jak oprowadzanie dziecka po krainie basni….i te przecudowne zdjęcia
To dobre porównanie. Bo oba te zapachy są taką właśnie podróżą w krainę wspomnień z dzieciństwa. Przynajmniej dla mnie.
„…pozbawiając blasku klejnoty porzeczek rosnących pod płotami i wzdłuż drogi.„
No i już mnie złapałaś! 😍
Śliczne zdjęcia . Sielsko i anielsko. Chociaż po komentarzu ,ze Twórca lubi vintage perfumy zastanawiam się jak mocne będą.
Są mocne. Kolejne, które będę recenzowała wymęczyły mnie do mdłości i migreny. Ale z drugiej strony, kto mi kazał wlać na siebie całe trzy psiki? :/
Skoro trzy psiki zabijają Ciebie-osobę, która lubuje się (oczywiście według moich standardó ;-)) w kompozycjach mocnych i trudnych, to taki robaczek jak ja padnie trupem po dwóch.:-))))
A nie nie, Ja się lubuję w kompozycjach łatwych: kadzidłach, dymach, smołach, smarach, spaleniznach. Tu będzie TUBEROZA. Na tuberozę to ja mam odporność bardzo małą.
Nie często zdarza mi się że nuty mnie zaskoczą i nie dadzą mi wizji tegj jak pachnie zapach… Oba są mocne ale wydaje mi że pierwszy będzie na końcu za klasyczny a drugi zbytnio miodowy . Jednak po twoich opisach warto sprawdzić je osobiscie
Zgadzam się! Zgadzam się, że oba są mocne – zarówno jeśli chodzi o siłę oddziaływania na wyobraźnię, jak i pod względem mocy. Zgadzam się też, że warto sprawdzić je osobiście.
Siankowy Merlin na mchu pewnie by mi się spodobał 😀 choć trochę przeraża ta moc. Pamiętam taką moc, która nawet po prysznicu nie chciała mnie wypuścić z objęć, skończyło się wściekłym bólem głowy… Ale sianko z fiołkiem, ach 😀
Moje dzieciństwo pachniało fiołkami, bzem i maciejką, a potem sadem i jabłkami…
Wystarczy użyć oszczędnie.
Po pierwszym teście człowiek się uczy. 🙂
Testowałam Grimoire już po premierze w Mediolanie. Firma ma nader przyjemną ofertę samplową co w praktyce jak się zamówi z kimś na spółkę wychodzi nader korzystnie. Natomiast teraz nie trzeba zamawiać są u nas :). Bardzo fajne te krajobrazy. I piękne te twoje recki takie nostalgiczne a na nostalgię choruję jesienią ( i nie ntylko) nieuleczalnie )
Ja jestem w ogóle człowiekiem rozstrzelonym między przeszłością, a przyszłością. Chciałabym żyć tylko tym, co teraz, ale mój mózg nie deje się okiełznać.
Bois Lumiere brzmi jak idealny otulacz w tę deszczową jesień, razem z kaszmirowym swetrem i szalem…
jaką granicę czasową przyjmujesz dla okreslenie 'vintage' – lekka zagwozdka czy np poisony już się łapią na to okreslenie 😉
mam taką 'love-hate relationship' z tym blogiem. cudownie się czyta a potem znacznie mniej cudownie gryzie klawiaturę ze złości, że człowiek by wąchał a tu nie ma gdzie. normalnie pustynia perfumeryjna jakaś.
To jeden z piękniejszych komplementów dla blogera czy w ogóle człowieka robiącego coś po to, żeby dzielić się pasją. 🙂
I tak, klasyczny Poison jest już vintage. W sumie vintage do dla mnie (tak intuicyjnie) styl do początku lat 90 XX wieku. Przy czym chodzi o styl perfum, nie cezurę czasową – bo nawet wtedy robiono już perfumy wcale nie vintage. 😉
To ja już wiem, który zapach powinnam zapisać do przetestowania:).
O ile mój nos nie potrafi zaakceptować kompozycji, w której miód jest nutą dominująca, o tyle przełamanie tej słodyczy akcentem korzennym, drzewnym czy żywicznym już mi odpowiada *_*.
Ja w ogóle nie lubię słodkich perfum. Z czasem coraz bardziej nie lubię… A Bois Lumiere mogłabym nosić. I sama jestem tym zaskoczona.
Lekko i zwiewnie., jest cisza. Bardzo lubię ten nieśpieszny, charakterystyczny polot natury. Tutaj już na eteapie skromnego flakonu człowiek nabiera ochoty by sprawdzić wnętrze. I jak widać wyobrażenia pokrywają się z docelową treścią. Brawo za autentyzm. 🙂
Prawda? Te flakoniki mają taki organiczny, komórkowy kształt. I do tego prosta naklejka, która wygląda jak z odlewki. 🙂
Bois Lumiere, nazwa, i nuty, to wszystko brzmi tak ładnie, że na pewno przy okazji powącham. Może warto czasem zapachnieć ładnie, a nie tylko oryginalnie. 😉 😀
Sabbath, chciałam Cię zapytać, czy testowałaś kiedyś jakieś perfumy Orto Parisi, Olympic Orchids albo Papillon Perfumery? Jeśli nie, to czy masz je w planach? Czy też nie znalazłaś w ich ofercie nic interesującego?
W przypadku Bois Lumiere ładnie i oryginalnie się nie wyklucza. 🙂
Znam pełne oferty Orto Parisi i Olympic Orchids i od dawna planuję recenzje, ale jakoś mi zawsze brakowało czasu.
Pogadam z Luluą, jak mi obiecają rozdanie dla Was, to się zmobilizuję. 🙂
Piękne zdjęcia!
Cudne opisy…
Ach, rozmarzyłam się. Potrzeba mi było czegoś ciepłego i słonecznego w ten szary nieciekawy dzień.
Jeśli się uśmiechnęłaś czytając, to warto było pisać posta.:)