Autoportrait Olfactive Studio


Dotarła do mnie ostatnio prośba, która rozbawiła mnie (sorry), ale też skłoniła do zastanowienia:
"Sabb, napisz czasem recenzję czegoś, co można powąchać w naszym pięknym kraju, bo czytając Twojego bloga czuję się, jakbym mieszkała na Księżycu albo przynajmniej w amazońskiej dżungli".
Faktycznie, zdarzają mi się okresy, kiedy ciurkiem recenzuję rzeczy niedostępne w Polsce, ale pula marek i zapachów, które obecne są na naszym rynku wciąż się zwiększa. Kiedy zaczynałam zachwycać się zapachami Oliviera Durbano czy Kiliana - próbki sprowadzałam z zagranicy i naprawdę nie przypuszczałam, że będą tak rychło dostępne w Polsce. Frederic Malle, Heeley, Serge Lutens, Odin, Balmain, Tom Ford czy debiutujące ostatnio na polskim rynku Biehl Parfumkunstwerke - to wszystko są marki, które kiedyś były trudno dostępne. A teraz są (relatywnie) łatwo dostępne. Oby ta tendencja się utrzymywała!

Mam w zanadrzu sporo dziwaków w Polsce niedostępnych i od razu przyznaję, że zamierzam do nich wrócić. Dziś jednak spełniam życzenia. :)


Marka Olfactive Studio to mariaż fotografii i perfumiarstwa. Każdej z kompozycji towarzyszy zdjęcie będące ilustracją i uzupełnieniem zapachu.

Kompozytorów i fotografów w pary dobrała twórczyni marki Céline Verleure - założycielka „Bloga o zapachu, który (jeszcze) nie istnieje!”, na którym dokonała swego rodzaju marketingowego pomiaru preferencji zapachowych swoich czytelników. Badania te stały się zalążkiem Olfactive Studio - firmy, która stworzona została w oparciu o narzędzia marketingowe i potrafi zrobić z tego swój atut.
Nie chcę powielać informacji powszechnie dostępnych: na stronie polskiego dystrybutora marki - perfumerii Quality wszystko już napisano. Ja dodam tylko, że zapachy są na razie cztery (w Polsce dostępne trzy), zdjęcia utrzymane w różnych klimatach i stylach, a kompozycje, choć zgodnie z przewidywaniami nie rewolucyjne, niebanalne są i miłe dla nosa.

No to jedziemy. Alfabetycznie i zarazem zaczynając od zdjęcia, które zrobiło na mnie najlepsze wrażenie (widocznego powyżej).



Portret poety 
w dobrym stylu


Stworzony przez Nathalie Lorson Autoportrait jest autopotrtretem pogodnego, atrakcyjnego młodzieńca, który konsekwentnie snobuje się na poetę fatalnego.

 Podprawione przyjemnym, subtelnie słodkim akordem cytrusowym kadzidło od razu przedstawia się: "Jestem poetą" i przyjmuje starannie wystudiowaną, poetycką pozę. Chmurno - dymne nuty brzmią jak biały wiersz melorecytowany cichym, niskim głosem.

Niestety (a może właśnie stety), mimo starań, naszemu poecie nie udaje się ukryć faktu, że jest młody, zdrów i straszną ma ochotę się uśmiechnąć. Wyrazisty, uparcie wyłażący zza kadzidlanej zasłony, cytrusowo - terpentynowy zapach świeżego elemi zmienia klimat opowieści tak, jak niemożliwy do powstrzymania uśmiech pojawiający się na twarzy poety zmienia wymowę wiersza.


Urody naszemu poecie odmówić nie sposób. Szczupły, chudy nieomal, odziany z przemyślaną nonszalancją, z doskonale wystylizowaną, niedbale przydługą fryzurą wygląda jak skrzyżowanie Jareda Leto z Kurtem Cobainem. I tak też się zachowuje. O ile jednak początkowo lepiej wychodził mu Jared, o tyle po pół godzinie dominować zaczyna Kurt.

Pojawia się pieprz.

Wyraźny, czarny pieprz niebezpiecznie zbliża Autoportrait do Carbone od Balmain. To samo idelne współbrzmienie złożonego, wielonutowego akordu kadzidlanego z czarnym, popielistym nieomal pieprzem brzmi tu nieco łagodniej, nieco jaśniej, nieco lżej ale... W końcu mamy do czynienia z poetą.


Kiedy wypali się ogień namiętnej dyskusji, w którą wciągnęła poetę ta pieprzona widownia, kiedy ucichnie skwierczący benzoes - wraca "poeta". Nieco zgrzany, nieco rozczochrany - powraca do swych poetyckich póz i gestów.
Pozornie niedbałymi ruchami dłoni rozgarnia dym, niechętnie zdmuchuje ciemne, przypominające drobiny mielonego pieprzu, pyłki ze swego poetycko mrocznego sweterka.

Teraz, kiedy trochę gościa lubimy, jest łatwiej. Obficie spieprzone elemi nie brzmi już tak terpentynowo i jasno, akord kadzidlany wciąż układa się dobrze, nuty cytrusowe zastępuje przyjemna baza oparta na dębowym mchu i korzennym, kłąkowym wetiwerze. Takim, jak lubię.


Łatwo jest polubić Autoportrait. 
Nathalie Lorson stworzyła wiele ładnych, powszechnie lubianych zapachów. Poza Encre Noire Lalique, o który cenię i niegdyś nosiłam z przyjemnością, wymienić można Perles i Amethyst tej samej firmy, Wish Choparda, Sicilly Dolce&Gabbana, Daring Isabelli Rossellini, Sensetions Jil Sander czy, z nowszych, Dita Von Teese dla Dity oczywiście. I wiele innych. Nie o to jednak chodzi.

Chodzi o to, że portret namalowany za pomocą zapachu przez Lorson pod dyktando Verleure przedstawia poetę interesującego i stylowego, ale pozbawionego cech, które uczyniłyby go porywającym.

 

Mogłabym Autoportrait nosić z przyjemnością. Ale nie pożądam flaszki. Może dlatego, że mam już setkę Carbone?



Data powstania: 2011
Twórca: Nathalie Lorson

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: bergamotka, elemi
Nuty serca: benzoes syjamski, kadzidło, piżmo
Nuty bazy: mech dębowy (mąkla tarniowa), cedr, wetiwer



  • Zdjęcie nr 1 autorstwa Luca Lapotre to oficjalna fotografia zapachu. 
  • Na zdjęciach 2,3 i 6 Jared Leto
  • Na zdjęciach 4 i 5 Kurt Cobain, oczywiście.

Komentarze

  1. Piękna recenzja:)
    Obłędne Zdjęcia Leto jak i Cobaina - mojego idola z pamiętnych czasów,gdy o płytę CD w naszym kraju było niezwykle ciężko,i na dodatek za wielkie pieniądze,a królowały przede wszystkim kasety magetofonowe:))
    Pozdr,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też miałam Nirvanę jeszcze na kasetach. :)
      Nie wiem, czy moda na Nirvanę służy tej muzyce. Z jednej strony to świetna muza i fajnie, że tylu ludzi ją pozna. z drugiej strony, czy nie traci ona nieco bez przesłania? "I'm so ugly But that's ok, 'cause so are you" śpiewane pod nosem przez starannie wystylizowanego hipstera brzmi niepokojąco. ^^

      Dzięki za miłe słowo. Jak zawsze. :)

      Usuń
  2. Świetna recenzja :)
    Nawet nie pomyslałam, że zapach można porównać do konkretnych postaci ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie ja też nie myślałam, ale tym razem tak mi wyszło. Samo. jak przeważnie. :)
      Panowie wiele maują ze sobą wspólnego nie tylko z wyglądu. Choć muzycznie Cobain zdecydowanie bardziej mi po drodze, niż 30 Seconds to Mars. :)

      Usuń
  3. Gdyby tak można było wyłuskać sam środek i pozbawić go tych doczepek z początku i końca (zwłaszcza z początku), wówczas podejrzewam, że zapach bardzo ale to bardzo by mnie zainteresował :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie powinnaś przetestować Carbone Balmain. Ostatnio mój nr 1. Na lato (dla takiego dziwaka, jak ja) idealny.

      Usuń
  4. Hyhy, po raz chyba pierwszy zdarza się, że poznałam jakiś zapach przed Twoją recenzją. I szczerze uradowały mnie Twoje nawiązania do Carbona. Zresztą, to było łatwe :)
    No właśnie. Tu leży problem. Nie cierpię, nie znoszę i nie akceptuję zapachów, które przypominają inne zapachy. Doznałam kiedyś zgorszenia wąchając Parfum Trouve (Miller et Bertaux których cenię za Quiet Morning, czy Land) ponieważ pachniały... Feminite de Bois. No sorawka. Oryginał jest jeden.
    No więc tu od pierwszej nuty mamy toczka w toczkę Carbona. Czyli pięknie, ale to wciąż Carbone. Potem jest nieco ciekawiej i bogaciej, pieprz nie jest aż taki pieprzny i całość układa się nieco bardziej miękko. Cytrusy się niekiblowe, lekka słodycz uprzyjemnia wiercący w nosie pieprz, ale to wciąż Carbone. Przynajmniej mój nos tak twierdzi.

    Właśnie po ponownym teście przypomniałam sobie jakże pięknie rozwija się Encre...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak również bardzo się cieszę, że, że czasem piszesz o czymś, co jest dostępne bliżej, niż na Księżycu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)))
      Ok, postaram się.

      Sam Autoportrait mi się podoba, ale jednak Carbone bardziej. Jest mniej akuratne. jak napisałaś: Autoportrait układa się bardziej miękko, bardziej statycznie. Carbone ma kopa, podnosi człowieka, zwiększa ciśnienie. No i był pierwszy. :]

      A Encre Noire się pozbyłam. W kategorii "wetiwer" marzą mi się Fumidus i Coeur du Vetiver Sacre. Może kiedyś...

      Usuń
  6. A, no i dzięki za Leto, kojarzyłam go wyłącznie z filmów, zwłaszcza z obłędnego Mr Nobody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leto grał w wielu świetnych filmach. Że wymienię chociazby "Fight Club" i "American Psycho". I jeszcze "Cienką czerwoną linię", "Pana życia i śmierci" czy "Panic Room". "Requiem..." nie wymieniam z premedytacją.

      A! I jeszcze. Był jedynym przyjemnym akcentem w "Aleksandrze". ;)

      Usuń
  7. Witam

    Bardzo fajna recenzja, kwintesencja młodego artysty- buntownika... Pieprz, dekadencja i może doza szaleństwa.
    W zasadzie wielu tak ma- jeśli impreza się rozkręca właściwie:)Zapach wydaje się fajny. Czuję, że będę powracał do tej recenzji...

    Jared zagrał także Marka Chapmana (27 Rozdział).

    Pozdrawiam

    Zielony Drań (TM)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat tego filmu nie widziałam. Warto?

      Usuń
    2. Dla mnie w porządku, choć temat ciężki...
      Jak fan muzyki staje się mordercą? Z "Buszującym w zbożu" w kieszeni (książka ma 26 rozdziałów- stąd tytuł)i rewolwerem podszedł do Johna jak nieco wcześniej po autograf... Człowiek żyjący na krawędzi, zagubiony w świecie czy groźny szaleniec? Ciężko powiedzieć. Dla mnie film po prostu ważny. Tyle ode mnie.

      Zielony Drań (TM)

      Usuń
    3. Historia jak z Dimebagiem Derrelem i panem, który go zastrzelił (nie wymienię nazwiska, bo nie chcę, żeby ktoś stawał się popularny z powodu takiego czynu, szczególnie jeśli był to skutek choroby). Poszukam tego filmu. Dzięki wielkie!

      Usuń
  8. "niećhętnie zdmuchuje ciemne, przypominające drobiny mielonego pieprzu, pyłki ze swego poetycko mrocznego sweterka"

    bosze padłam przy sweterku :)

    Chłopaki na zdjęciach świetnie współgrają z opisem. Co do Nirwany to tak czasem myślę, że w pewien sposób ta sława jest tragiczna. Jak piszesz o starannie wystylizowanych hipsterach to mam odruch cofający. Dzisiaj nawet bycie niszowym można starannie wystylizować. Antymoda staje się wielce modna i tak pop kultura i tak przeżera naszą rzeczywistość niczym czerw. Nic, aby się odciąć od tego pozostaje mi chodzić w worku po ziemniakach, tego na pewno nikt nie będzie nosił, tylko co jak się to nagle przyjmie? Co mi wtedy zostanie?

    A tak poważnie to nie mam takich problemów, noszę to co lubię i tyle. Co do zapachu zaś, to wydaje mi się z opisu, że byłby dla mnie zbyt kadzidlany :) I nie żebym nie lubiła kadzidła - wręcz przeciwnie :) tylko w perfumach na prawdę mało gdzie mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że da się wyczuć przymrużenie oka. :)

      Też myślę, że wielka popularność Nirvany to złośliwy uśmiech losu. Cobain był, na swój sposób czysty. nie chciał być towarem. Chciał robić muzykę. Popularność nie ułatwia zmagania się z problemami ze sobą. :(

      I masz rację, że bycie niszowym można wystylizować. z drugiej strony, czy nie było tak zawsze? Iluż znałam pozerów w swoim życiu. Ludzi udających miłośników mrocznej albo ciężkiej muzy, chadzających na dyskoteki i przebierających się w czerń kiedy zdarzyła się impreza, na której niszowością można było przyszpanować...
      Teraz bycie niszowym jest łatwiejsze - wszystko można kupić. Ale też jest droższe.

      No i faktem jest, ze te malowane ptaki, ludzie udający niezwykłe osobowości często wyglądają oryginalniej, niż prawdziwe oryginały.

      Jeśli chodzi o mój osobisty stosunek do takich mód i trendów - mam je w nosie. Noszę to, co chcę. jeśli uważane jest za dziwaczne i śmieszne - nie uwiera mnie to. jeśli przypadkiem się przyjmie i stanie modne - też mi to nie robi różnicy. Moda minie. :)

      Usuń
  9. Osz kurcze jestem pozerem! Czasem słucham mrocznej muzy czasem jazzu a czasem czegokolwiek ( no prawie czegokolwiek niektóre gatunki gwałcą mnie przez uszy) w dodatku raz ubieram się mrocznie a innym razem w sukienkę w kfiatki. To efekt chyba jakiejś niespójnej osobowości. Zawsze się śmiałam, że we mnie tkwią przynajmniej dwie osoby.

    Mój teść wspomina zawsze historię o koledze ze studiów takim co nigdy nigdzie nie chadzał nie lansował się, "nie bywał" w klubach studenckich, nie uczestniczył w żadnych ruchach (i rozruchach). Bywalcy miejsc owych patrzyli na niego chyba trochę z wyższością. Ot taka szara mysz. Dopiero po studiach przypadkiem teść go spotkał i postanowił się powymieniać wrażeniami z życia zawodowego. Nieźle się zdziwił jak gość opowiadał o przygotowaniach do kolejnej wyprawy gdzieś na koniec świata. Okazało się, że przez całe studia jeździł po po całym globie i razem z jakąś grupą innych pasjonatów eksplorował jaskinie. Co za komuny kiedy ciężko było się wydostać poza granice było czymś na prawdę godnym pozazdroszczenia. Chłopak nie lansował się... bo nie miał czasu ani potrzeby :P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam. Nie jest się pozerem słuchając muzy.
      Znam ludzi, którzy słuchają mocnego grania i tego po nich nie widać. Sama słucham różnych rzeczy. Z metalem kojarzą mnie ludzie dlatego d=głównie, ze nie ma w handlu koszulek z Griegiem czy Bachem. No i pewnie nie byłyby fajne. :)

      Chodzi -ło mi o ludzi, o których wiesz, ze muza ich nie interesuje, słuchają czegoś zupełnie innego (albo niczego), ale idąc w odpowiednie towarzystwo wcisną się w koszulkę Slayera. Żeby wyhaczyć ostrą laską. Albo żeby poderwać piórarza. I
      Miałam taką znajomą. Kiedy chodziła z chłopakiem słuchającym disco, chodziła jak różowa lala, potem chodziła z metalem i była największą satanistką w galaktyce. :> Potem związała się ze skinem i była bojową skiniarą. Co dalej, nie wiem, bo na tym etapie nasza znajomość zdechła. :]

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty