Satellite Padparadscha
.
Na Piotrusia z popielnika...
Twórca: Sandrine Dulon
Nuty zapachowe:
pieprz, jałowiec, cedr, drzewo sandałowe, piżmo, ambra
* Modyfikowana mieszanka kołysanki z tekstem Janiny Porazińskiej i wiersza "Nie pieprz Pietrze" Jana Brzechwy oczywiście mojego, spontanicznego autorstwa. Nie pretenduje do miana poezji ani w ogóle do niczego. To tylko żart.
Na Piotrusia z popielnika...
Otwarcie jest takie: ;-)
Na Piotrusia z popielnika iskiereczka mruga.
I rzecze:
- Nie pieprz Pietrze Padpy pieprzem, bo przepieprzysz Padpę pieprzem.
Piotruś na to:
- A popieprzę popiół pieprzem, by wrażenia były lepsze...*
I początkowe nuty Padparadschy zwanej na forach perfumeryjnych Padpą to po prostu popieprzony popiół, w który dodatkowo wrzucono garść jagód jałowca.
Przyznaję, że to akord efektowny, intrygujący, choć ja sama nie do końca jestem pewna, czy ładny. Ładny jest w tym zestawieniu jałowiec: zmarszczone, lecz jeszcze wilgotne wewnątrz ciemne jagody z wyraźnym powiewem ostrych, eterycznych olejków unoszących zapach jak wtłaczane w płuca powietrze unosi pierś zemdlonego człowieka.
Niestety, to jałowcowe sztuczne oddychanie daje rezultat nie do końca taki, jak się spodziewałam. Padparadscha nie ożywa, nie nabiera wigoru i kolorów, jak gdyby oddech, który odzyskała był oddechem z zaświatów, jak gdyby jej życie było życiem tylko duchowym. Bez rytmu wyznaczanego pulsowaniem krwi, bez skurczu otwartych na światło źrenic.
Medytuje.
Jest jak Timbuktu bez ogrodu, jak Kyoto bez ludzkiego ciepła.
A jednak nie jest niepełna, ułomna. Jest dobrowolnie, celowo przesunięta w inne spektrum doznań.
Suche, przysypane popiołem przyprawy i równie suche drzewne szczapy - oto, co oferuje nam zapach nazwany imieniem jednego z najrzadszych i najbardziej efektownych szafirów. Składniki te są idealnie złożone i rzeczywiście tworzą nieomal krystalicznie precyzyjną konstrukcję. Jednak jest to kryształ matowy nietknięty szlifierką, skrzętnie skrywający piękno we wnętrzu kamienia. Całość brzmi na ludzkiej skórze statycznie, wzniośle i jednostajnie.
Balans nut i umiar sprawiają, że mimo pewnej surowości, jest to zapach w swoiście ascetyczny sposób elegancki.
Można też powiedzieć, że jest nienatrętny, nieinwazyjny, ale to chyba zasługa (albo wina) tego, że po pierwszym, ostrym akordzie Padparadscha cichnie i oto zamiast kipiącej barwą i energią pieśni, którą obiecuje nam nazwa perfum i kolor płynu we flakonie mamy niskie, stłumione ॐ (om).
Sucho, gorzko i nieco słodko jednocześnie opowiada nam Padparadscha o przemijaniu. I przemija. Za szybko. Po dwóch godzinach zostaje po niej wystudzone, ciche wspomnienie zapachu na skórze...

Gdybym miała diagnozować sukces Padparadschy wśród wielbicieli kadzideł w naszym kraju powiedziałabym, że dzięki firmie Satellite mamy dostęp do chłodnego, elegancko oszczędnego kadzidła w stylu Statkusa czy Straight to Heaven za naprawdę niewielkie pieniądze. Porównując cenę pięćdziesięciu mililitrów Padparadschy (wychodzi 40$) do 180$ za tę samą pojemność perfum litewskiego kreatora, czy 225$ za zapach By Kilian mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie wybierają Satellite.
Choć konstrukcję ma prostą i nieco zbyt szybko traci moc.
Na Piotrusia z popielnika iskiereczka mruga.
I rzecze:
- Nie pieprz Pietrze Padpy pieprzem, bo przepieprzysz Padpę pieprzem.
Piotruś na to:
- A popieprzę popiół pieprzem, by wrażenia były lepsze...*
Przyznaję, że to akord efektowny, intrygujący, choć ja sama nie do końca jestem pewna, czy ładny. Ładny jest w tym zestawieniu jałowiec: zmarszczone, lecz jeszcze wilgotne wewnątrz ciemne jagody z wyraźnym powiewem ostrych, eterycznych olejków unoszących zapach jak wtłaczane w płuca powietrze unosi pierś zemdlonego człowieka.
Niestety, to jałowcowe sztuczne oddychanie daje rezultat nie do końca taki, jak się spodziewałam. Padparadscha nie ożywa, nie nabiera wigoru i kolorów, jak gdyby oddech, który odzyskała był oddechem z zaświatów, jak gdyby jej życie było życiem tylko duchowym. Bez rytmu wyznaczanego pulsowaniem krwi, bez skurczu otwartych na światło źrenic.
Medytuje.
Jest jak Timbuktu bez ogrodu, jak Kyoto bez ludzkiego ciepła.
Suche, przysypane popiołem przyprawy i równie suche drzewne szczapy - oto, co oferuje nam zapach nazwany imieniem jednego z najrzadszych i najbardziej efektownych szafirów. Składniki te są idealnie złożone i rzeczywiście tworzą nieomal krystalicznie precyzyjną konstrukcję. Jednak jest to kryształ matowy nietknięty szlifierką, skrzętnie skrywający piękno we wnętrzu kamienia. Całość brzmi na ludzkiej skórze statycznie, wzniośle i jednostajnie.
Balans nut i umiar sprawiają, że mimo pewnej surowości, jest to zapach w swoiście ascetyczny sposób elegancki.
Można też powiedzieć, że jest nienatrętny, nieinwazyjny, ale to chyba zasługa (albo wina) tego, że po pierwszym, ostrym akordzie Padparadscha cichnie i oto zamiast kipiącej barwą i energią pieśni, którą obiecuje nam nazwa perfum i kolor płynu we flakonie mamy niskie, stłumione ॐ (om).
Sucho, gorzko i nieco słodko jednocześnie opowiada nam Padparadscha o przemijaniu. I przemija. Za szybko. Po dwóch godzinach zostaje po niej wystudzone, ciche wspomnienie zapachu na skórze...

Gdybym miała diagnozować sukces Padparadschy wśród wielbicieli kadzideł w naszym kraju powiedziałabym, że dzięki firmie Satellite mamy dostęp do chłodnego, elegancko oszczędnego kadzidła w stylu Statkusa czy Straight to Heaven za naprawdę niewielkie pieniądze. Porównując cenę pięćdziesięciu mililitrów Padparadschy (wychodzi 40$) do 180$ za tę samą pojemność perfum litewskiego kreatora, czy 225$ za zapach By Kilian mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie wybierają Satellite.
Choć konstrukcję ma prostą i nieco zbyt szybko traci moc.
Twórca: Sandrine Dulon
Nuty zapachowe:
pieprz, jałowiec, cedr, drzewo sandałowe, piżmo, ambra
* Modyfikowana mieszanka kołysanki z tekstem Janiny Porazińskiej i wiersza "Nie pieprz Pietrze" Jana Brzechwy oczywiście mojego, spontanicznego autorstwa. Nie pretenduje do miana poezji ani w ogóle do niczego. To tylko żart.
Bardzi trafny opis zapachu :) Padparadscha jest po prostu bardzo ...OM i dlatego ja tak kocham :)
OdpowiedzUsuńRozterka
Ja przyznaję, że to jedna z bardziej dla mnie zaskakujących Twoich zapachowych miłości. Ale to pewnie trochę przez kontrast z Twoją ekspansywną osobowością.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że tu zajrzałaś. :-)
co ja mam z tą marchwią?
OdpowiedzUsuńdla mnie tu znowu marchew na początek, nie przez sugestię koloru roztworu, ale jałowca (lubię!) nie chwytam :(
zacichanie się potem odbywa, i powrót, już cichutki, pokorny, przypominający mi coś z zupełnie innej bajki, coś cicho-ciepłego, coś co albo gdzieś tu jest, albo wyjechało i już się nie przypomni? muszę jeszcze z jeden dzień z padpą, ze dwa...
ależ ona cichutka...
Niezła jesteś z ta marchewką. :-)
OdpowiedzUsuńW planach mam recenzję najpaskudniejszej marchwi w perfumeryjnej galaktyce. Pewnie Cię zainteresuje (kiedy w końcu zdecyduję się na użycie tego śmierdziucha w celu napisania recenzji), ale testu chyba Ci nie polecę, bo przy tak marchewkolubnej skórze tamto "coś" mogłoby Cię zabić. :-]
I zgadzam się, że Padparadsha jest cicha, delikatna. Ona chyba potrzebuje skóry z bardziej zdecydowaną chemią, niż moja. Moja skóra zapach wycisza, a Padpie to nie służy. Ginie na mnie, szeptem do mnie mówi. :-)