Mauboussin Histoire d’Eau

.

Coś się ze mną dzieje. Zaczynają mnie fascynować zapachy ładne.
Takie, których nie chciałabym używać globalnie, którymi nie chciałabym pachnieć „do ludzi”, zawierające kwiatki, owocki, łagodnie snujące się po skórze perfumeryjno – zblazowanym pierdkiem.
Normalnie wzrusza mnie ich normalność. Łatwa uroda. Spokojna, bezmyślna czasem twarzyczka, czoło niepobrużdżone zmarszczkami…
Czy to znaczy, że przepadłam i teraz będę ewoluowała w stronę „normalnej kobiety” (na Kroma, przeraża mnie taka perspektywa!), czy może, że mój chyś wykonał już obrót o 360 stopni i wszystko teraz widzę z nowej perspektywy, a normalność jest z mojego punktu widzenia szczytem awangardy? 🙂

Dziś o zapachu, który nie do końca odpowiada opisowi zawierającemu słowo „normalność”, ale z całą pewnością wart jest mszy.
Kiedyś testując Histoire d’Eau skwitowałam go krótkim „nie moje” i miałam spokój na lata.
Niestety, owe lata właśnie minęły, bo oto całkiem przypadkiem (hihihi, kto w to uwierzy?) wczoraj przed snem wyciągnęłam z szafki atomizerek od Martwej Papugi.

Oczywiście połączenie mandarynki w rzucającym się mocno w nos ylang-ylang to nadal zapach nie mój, ale jakże pięknie skomponowany!
Owocowo – kwiatowe otwarcie od pierwszych sekund „podrasowane” zostało dodatkiem ostrych, szorstkich nut przyprawowych. Kardamon aż szczypie w nos, pieprz zgrzyta w zębach, gałka muszkatołowa pachnie jak zmiażdżona obcasem, a nie jak cywilizowanie utarta, jak w większości perfum. A jednak, mimo tej szorstkiej mocy zapach nadal pozostaje elegancki i kobiecy.
Ale początek to drobiazg, w porównaniu z tym, jak układa się Historia Wody po pół godzinie.

Poszczególne składniki zlewają się w kompozycję spójną, jednorodną. Połączenie nuty cytrusowej i kwiatowej daje efekt przypominający kwiat pomarańczy; wyraźna, ale jednocześnie bardzo cywilizowana, „wyprawiona” woń skóry na piżmowej bazie generuje wrażenie pozornego spokoju; ambra ociepla zapach; a ciągle obecne nuty przyprawowe sprawiają, że nie staje się on gładki, lecz nadają mu pewnego rodzaju zapachowej faktury. Zapach jest szorstki, pozbawiony słodyczy, obcy nieomal, a jednak pięknie układający się na skórze.

Wszystko to razem powoduje, że Histoire d’Eau jest jak dotykanie dzieła artysty. Nie wiem, czy za pomocą tej metafory oddam dokładnie swoje myśli, ale przychodzi mi do głowy, że ta pozornie spokojna kompozycja wpływa na zmysły jak przesunięcie dłonią po drewnianej rzeźbie lub po olejnym obrazie: gdy oprócz widocznego na pierwszy rzut oka efektu końcowego w naszym mózgu pojawia się także świadomość wielu drobnych ruchów dłuta lub pędzla w ręku artysty. Te ślady będące pozornie niedoskonałościami tak naprawdę stanowią o unikatowości dzieła. I podobnie tu – dziwna szorstkość, zmysłowa chrypka tej opowiedzianej zapachem Historii czyni z niej coś więcej, niż dobrze złożony zapach.

I jeszcze ta nazwa… Dziwna, bo w Histoire d’Eau nie odnajduję skojarzeń z wodą. Szukałam w kierunku mokrej szorstkości, rzecznych kamieni, piachu. Ale jednak nie. Nawet piach musiałby być suchy.
Z resztą to nie jest zapach ascetyczny jak piach i kamienie. Jest… Urodzajny.

Jeśli już miałaby symbolizować go falująca powierzchnia to byłby to łan zboża. Obserwowany z oddali zdaje się gładki i miękki tak, jak z oddali Histoire nie zdradza swego nietypowego charakteru. Przy pobieżnym, przelotnym kontakcie wyczuwamy tylko ciepło przyprawioną ambrową kwiatowość. Z bliska, albo w większym natężeniu uderza niecodzienna faktura tej kompozycji – tak jak dojrzałe kłosy kłują palce, a unoszący się przy każdym ruchu pył nieboleśnie drażni śluzówkę.

Dodam jeszcze, że to jeden z nielicznych zapachów, który wizualizuje mi się w kobiecym ciele. To chyba ostateczny, intuicyjny dowód na to, że nie jest „mój”.

Data powstania: 2002
Twórca: Christine Nagel

Nuty: mandarynka, ylang-ylang, kardamon, pieprz, gałka muszkatołowa, skóra, piżmo, ambra

* Druga ilustracja: Teodor Axentowicz „Jesień”

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

5 komentarzy o “Mauboussin Histoire d’Eau”

  1. no nie wierzę… Sabbath.. nie poznaje Cie;)
    nic więcej nie napisze bo zapachu nie nam:D
    całusy od GothicA :*

  2. Ha! Niezły koncept!
    To daje zupełnie nowe możliwości. Te wszystkie spękane powierzchnie wyschniętych jezior… Nieźle „se” kombinujesz Elve. Nie, żebym była tym zaskoczona. 😉

  3. A może to nie była woda, tylko… wóda? 😉
    Sabbath, cieszę się, że napisałaś o HdE, bardzo lubię ten zapach (ale nie flaszkę, wnerwia mnie). I nie obawiaj się o swój wizerunek, takie drobiazgi radykalnie go nie zmienią 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy