.
Honoré des Pres to przede wszystkim pomysł.
Powstały w 2008 roku francuski dom perfumeryjny oferuje zapachy w 100% naturalne, ekologiczne i organiczne.
Oferta obejmuje pięć zapachów nazwanych czystymi ekstraktami natury: Chaman’s Party, Bonté’s Bloom, Nu Green, Sexy Angelic i Honoré’s Trip. Wszystkie, z wyjątkiem ostatniego stworzone przez Olivię Giacobetti, której pachnącymi dziełami są nie tylko zapachy l’Artisan Parfumeur (m.in. Safran Troublant, Premier Figuier, Jour de Fete, Passage d’Enfer, Dzing! czy Mandarine Tout Simplement), ale i Costes, Idole oraz Elixir Penhaligon’s.
Sam Honore des Pres to postać wymyślona przez twórcę marki Christiana Davida, który wytężał wcześniej swój umysł między innymi dla Diora i Sisley. Imię owego fikcyjnego ekscentrycznego arystokraty jest (jak się pewnie część z Was już domyśliła) połączeniem nazw dwóch ekskluzywnych dzielnic Paryża: Faubourg Saint-Honoré i Saint-Germain-des-Prés.
Nie pytajcie mnie, dlaczego naturalnie pozyskiwane składniki mają być bardziej przyjazne środowisku, niż ich syntetycznie stworzone odpowiedniki. Nie pytajcie, dlaczego syntetyczne piżmo jest gorsze od piżma „roślinnego” (WTF?), skoro dla uzyskania żadnego z powyższych nie trzeba zabijać ani męczyć zwierząt, a zapach syntetycznych molekuł bywa zwykle bliższy oryginałowi, niż zapach roślinnych odpowiedników.
Naturalne jest trendy, dobrze brzmi i nawet jeśli po przemyśleniu sprawy jest nie do końca tak różowo, jak chcą marketingowcy – to jednak ludzie wciąż chcą za to, co „naturalne i organiczne” płacić. A skoro jest popyt – oczywiste jest, ze znajdzie się ktoś, kto zechce go zaspokoić.
Ja sama przyznaję, że to nie eko-marketing, tylko nazwisko Giacobetti oraz drzewno – przyprawowy skład skłoniły mnie do zamówienia próbki Chaman’s Party.
Zew natury
Chaman’s Party opisywane są w materiałach reklamowych jako zapach wprost z szamańskiej chaty w środku dziewiczej, amazońskiej dżungli (choć ja amazońskiej dżungli nie czuję i tym tropem nie podążę).
Nuty zapachowe podane oszczędnie, a na stronie informacja o sekretnym składniku, którym jest, moim zdaniem, geranium.
Początek Szamańskiej Imprezy pachnie bowiem dokładnie tak, jak pachniałoby połączenie „maści z kotkiem”, która nie wiem, jak się nazywała, ale sprzedawana była w niewielkich, czerwonych pojemniczkach z wizerunkiem sympatycznego dachowca na wieczku i zgniecionych liści geranium podwędzonych w jasnym dymie. Zapach jednocześnie rozgrzewająco ostry i eterycznie chłodny.
Ostry aromat w miarę szybko „więdnie”, nabiera miękkości, jak gdyby listki traciły w dymie jędrność i chrupkość, a maść ogrzewała się na ciele. Olejki eteryczne zaczynają przypominać to, czym są, czyli jasny, gryzący eugenol z goździków i goryczkowy zapach listków bazylii. Trudno mi określić, czy ślad ciepła to już drewno, czy jeszcze suszone kwiaty, ale jest na tym etapie rozwoju zapachu coś, co sprawia, że Chaman’s Party przestaje być chłodne, nie przestając być przenikliwe. Bardzo ciekawy zabieg.
W miarę upływu czasu coraz bardziej dominujące staje się frapujące połączenie zapachu wędzonego, dymnego wetiweru wychłodzonego dodatkiem goździków. Piszę, że to połączenie frapujące, bo zestawienie słodko dymnej nuty z ostrym jak hartowane szkło eterycznym olejkiem daje efekt w perfumach niespotykany: wrażenie chłodnego wiatru na zgrzanym, pokrytym kroplami świeżego potu ciele.
Wyobrażenie sobie śniadych, półnagich ciał wijących się w rytm dudniących bębnów i kołatek we wspomaganym psychoaktywnymi substancjami transie nie jest w tym momencie wcale takie trudne.
Dzień jest chłodny, promienie zawieszonego tuż nad widnokręgiem słońca ledwie przesączają się przez ciężkie chmury, bose stopy wybijają rytm na udeptanej ziemi, pióra szeleszczą, paciorki grzechoczą, jękliwy zaśpiew traci ciągłość rwany gwałtownie przyspieszonym oddechem. A jednak pieśń i rytm tworzą swoistą harmonię: starszą, niż skodyfikowane zasady muzyczne, głębszą, niż wyczuwalna uchem melodia. Chaman’s Party to zew natury.
Zapach jest prosty, oszczędny, w swoisty sposób surowy. Nie ma w nim ozdobników, olfaktorycznych treli, zapachowej koloratury. Jest linearna, chrapliwa pieśń od początku do końca odśpiewana na jednym dymno – ostrym tonie.
Ale to właśnie daje tej kompozycji moc i indywidualny charakter. Sprawia, że zapach wpisuje się w marketingowy koncept, jakim jest tworzenie „ekstraktów natury”.
I cokolwiek by nie sądzić o organicznych perfumach jako takich, Giacobetti udało się dokonać czegoś niezwykłego. Po raz kolejny.
Data powstania: 2008
Twórca: Olivia Giacobetti
Nuty zapachowe:
wetiwer z Haiti, święta bazylia z Egiptu, drzewo życia z Wenezueli (tak naprawdę to po prostu gwajakowiec), suszone kwiaty goździkowca z Madagaskaru
* Zdjęcia po raz kolejny zaczerpnięte ze strony www.old-picture.com
5 komentarzy o “Honoré des Pres Chaman’s Party”
Sabbath, uwielbiam te Twoje obrazy! Będę chora na ten zapach! Gdzie go zamawiałaś?
I weź może zrób etykietę dla tych wszystkich informacji o firmach: o Creative Scentualization, I Hate Perfume czy tutaj. To się potem gubi.
Natala
I nie, nie jestem Natalą z żadnego klubu raczej.
Pomyślę nad etykietą. Tylko taka "o firmach" byłaby nieco głupia. I tak mam spis treści ułożony firmami…
A pytanie o klub wybacz. Skojarzyłaś mi się z kimś znajomym.
Oczywiście nie zmienia to faktu, że cieszą mnie Twoje komentarze.
Wspaniale zilustrowałaś ten zapach! Do mnie również nie trafia to skojarzenie z amazońska dżunglą, nie widze/czuje w nim nic z zielonych, parnych Płuc Ziemi, zamiast tego mam przed oczyma brązowy, jesienny krajobraz puszczy pełnej dębów i innych drzew typowych dla klimatu umiarkowanego. A może to te piękne sepiowe, szamańskie zdjęcia tak zadziałały na moją podświadomość?
'"maści z kotkiem", która nie wiem, jak się nazywała, ale sprzedawana była w niewielkich, czerwonych pojemniczkach' pewnie to maść tygrysia 🙂
Syntetyczne piżmo, np ketonowe jest przede wszystkim szkodliwe dla człowieka i nie jest też biodegradowalne, to nie jest naprawdę dla nikogo istotne? (WTF?)