Wydawało mi się, że Opus Penhaligons jest mocno pieprzowy. Ba! Wydawało mi się, że Black Pepper Demeter jest pieprzowy. I to prawda – wydawało mi się.
Poivre 23 w otwarciu jest pieprzne do cna. Świeżo mielony, aromatyczny, sypki pieprz. Moc aromatu, natłok wrażeń nie pozwala mi nawet zdiagnozować jednoznacznie, jaki to gatunek pieprzu, zapach jest bowiem szorstki jak pieprz czarny, ziołowy jak pieprz biały, przenikliwie aromatyczny jak świeże ziarna pieprzu zielonego.
Oto pieprz, jakim go nigdy w perfumach nie widziałam: nieperfumeryjny, przez swoje niesamowite stężenie dosłownie gorzki, przez natężenie eterycznych olejków nieomal zimny.
Robi wrażenie.
Pierwszym, co do głowy mi przyszło jest spontaniczne stwierdzenie, że ma jaja pani Lorson, oj ma. Drugie, co usiłowałam do głowy zaprosić, to decyzja, czy mi się podoba, czy nie – zwykle nie mam z tym problemów. Tym razem jednak nie było mi łatwo i poznałam różnicę między wielkim, pozytywnym w sumie wrażeniem, a zachwytem.
Postanowiłam Pieprza oswoić. Ponosić, poobserwować, dostroić się do niego i zobaczyć, co z tej popieprzonej znajomości wyniknie. Próbka ma przecież caaaałe 0,7 mililitra. 😉
Globalne zlanie się laboratoryjnym Pieprzem to jazda po bandzie. Mam problem z wyobrażeniem sobie skutków kilku psików z atomizera, skoro po nakapaniu „na się” z próbki poczułam drapanie w gardle. Na szczęście trwa to ledwie chwilkę – użyte całościowo „nacieleśnie” Poivre 23 łagodnieje szybciej, niż testowane na nadgarstku czy w zgięciu łokcia.
Tuż za pieprzną forpocztą nadciągają główne siły – nuty drzewne. Fenomenalne zestawienie suchych drew z gorzkimi żywicami i kadzidlanym dymem daje, w połączeniu z wciąż gęstym obłokiem pieprzowego pyłu efekt, który zapiera dech.
Zapach jest ciemny i nasycony, lecz jednocześnie pozbawiony ciężaru, lepkości. Suchy, surowy i zarazem przedziwnie bogaty.
Cedr (niewymieniony w nutach, ale wyraźny) jest tu twardy, zeschnięty nieomal; sandałowiec pozbawiony oleistości pachnie jak okadzony dymem posąg jakiegoś niezwykłego bóstwa i przypomina nieco Santalum Profumum; gwajak dodaje tej drzewnej etiudzie słodyczy, jednak wygładza, łagodzi ją dopiero w bazie, po wielu godzinach.
Aromaty drzewne nie występują tu samodzielnie, w czystej formie. Od pierwszego momentu splecione są z chemicznie czystymi, odartymi z lepkości nutami żywicznymi: labdanum styraks – owszem, ale także jakaś żywica iglasta przypominająca mi chłodny, przestrzenny akord Hinoki CDG.
Do tego dochodzi nuta kadzidlana. Piękne, dymne kadzidło przypominające nieco klasyczne kompozycje typu Gucci PH czy Cashmere for Men Fissore, jednak w tym wydaniu intrygująco… labilne.
Nie wiem, jak to inaczej nazwać. Kadzidło w Poivre 23 jest wyraźne, jest nieomal od początku i jest stale, aż do końca, a jednak przez zestawienie z nutami przestrzennymi, eterycznymi zdaje się momentami niknąć rozdmuchane przez ekspansywne, chłodne aromaty pieprzu i żywic. Jak gdyby mój zmysł węchu nie potrafił podjąć decyzji, czy odbiera zapach jako chłodny, czy ciepły.
Z pewnym wahaniem dopisuję do listy ingrediencji jakiś mocno ekspansywny, zimny w odbiorze składnik wypełniający Poivre 23 przestrzenią.
W otwarciu, w pierwszych akordach nawałnica pieprzu sprawia wrażenie, jak gdyby podprawiono ją miętą. Na dalszych etapach chemiczny chłód każe mi podejrzewać nie tylko, chłodne z natury, żywice drzew iglastych, ale też jakiś składnik bardziej dosadnie chemiczny i głównym moim podejrzanym jest tu kamfora, ewentualnie (znany nam już z genialnego Patchouli 24 Annick Menardo) dziegieć brzozowy.
Trudno mi ocenić przydatność mojego opisu – po prostu nie wiem, na ile możliwe jest wyobrażenie sobie takiego połączenia nut bez testów. Zapach jest niezwykły, niepodobny do „normalnych” przyprawowo – drzewnych kompozycji. Specyficzne zestawienie nut drzewnych i chłodu przypomina mi nieco reedytowany Chaos Donny Karan, jednak jakimś cudem to wcielenie chłodnej przestrzeni nie jest dla mnie nieprzyjemne, choć przecież znów jest mroźna zima, a ja znów tęsknie wyglądam wiosny.
Na koniec dodam więc, że londyński Pieprz rozwija się linearnie, bez wolt i wyraźnego przejścia między nutą serca, a bazą; że baza jest nieco cieplejsza i gładsza z wyczuwalną paczulą i ambrą, ale wciąż niezwykła oraz że trwałość ma bez zarzutu – nawet w zgięciu łokcia wypracowuje pełną dniówkę, czyli pachnie osiem godzin bez „opieprzania się”. A może raczej rzetelnie „opieprza się” przez osiem godzin? 😉
Data powstania: 2008
Twórca: Nathalie Lorson
Nuty zapachowe:
pieprz, labdanum, kadzidło, sandałowiec, paczula, wanilia, gwajak, styraks
* Autorem zdjęcia flakonu jest oczywiście Nathan Branch i pobrane zostało, za zgoda Autora, z bloga: www.nathanbranch.com
** Trzecia ilustracja: burza piaskowa nadciągająca nas miasto Riyadh w Kuweicie
*** A na czwartym, piątym i szóstym obrazku pozwoliłam sobie pokazać jedną z moich ulubionych konstrukcji: potężny, dwusilnikowy (i dwuwirnikowy) śmigłowiec firmy Boeing: CH-47 Chinook. Ma moc i robi dużo wiatru. 😉
7 komentarzy o “Le Labo City Exclusives – Poivre 23”
naprawdę bardzo ciekawa jest ta twoja "popieprzona" znajomość z poivre 23 ;D
trwałość również robi wrażenie.
8 godzin "pieprzenia" to musi być Hardkor :DD
niestety jeszcze nie dane mi było wąchać tego zapachu.
z "popieprzonych" w tle, znam jedynie Opus Penhaligon's,oraz cynamonowo-gożdzikowy Garofano Villoresi
pozdrawiam
(wybacz sarkazm,gdyż lubię trochę pożartować)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
kompletnie zapomniałem o wspomnianym przez ciebie Gucci pour homme,on również ma pieprzny akcent.
No tak… Poivre ma kondycję niezłą. Prawdziwy "pieprzony macho". 😉
Garofano nie znam, ale Opus naprawdę jest o niebo bardziej ułożony.
Pieprzny akcent w Gucci PH jest, podobnie jak wszystkie chyba w nim akcenty, tak genialnie spleciony z całością, że nie odbieram ich indywidualnie, osobno. Z resztą pisałam, że mnie Gucci rozum odbiera. 😉
A wybaczać nie mam czego, sama pożartować lubię. To chyba widać. ;-)))
gdzie można je kupić?
Parę postów wcześniej pisałam, że na początku tego roku ma zostać w Londynie otwarty nowy butik Le Labo. Może już został?
Dotychczas Poivre 23 kupowało się w Liberty na Regent Street.
Wiele skojarzeń mam w Twoim opisie z Entropią:
– pieprzność na początku, tumany kurzu pieprzowego
– późniejsza drzewność (plus minimini ambry i kadzideł), czyli generalnie tylko dwie nuty i powolna ewolucja
– refleksja: czy to się może podobać? 😉
– generalna kilerowatość 🙂
– tropy kamforowe
– a nawet skojarzenia z Chaosem DK (lingwistyczne 🙂
Muszę porównać, poopieprzać się podwójnie 🙂
perfumiarz