Próbka tych perfum wpadła mi w ręce przypadkiem. Nie, nie będę twierdzić, że znalazłam na ulicy. 🙂
Podczas ostatnich zakupów na LuckyScent przysłano mi Come La Luna zamiast Bois Naufrage PG, które akurat „wyszły”. Nie tryskam entuzjazmem z tego powodu, ale też rozpaczać nie będę. Zdryfowane Drewno pana Guillaume’a i tak w końcu zdobędę, a po Come La Luna pewnie nie sięgnęłabym.
***
Najbardziej obawiałam się otwarcia.
Czegóż można się spodziewać po otwarciu pachnącym mandarynkami i słodkimi pomarańczami? Nie mam nic do mandarynek, ale Mandarine Tout Simplement czy Mandarine Basilic już znam i nie pożądam kolejnych wcieleń.
Ogólnie cytrusy nie należą do moich ulubionych składników perfumeryjnych.
Tymczasem na mojej skórze Come La Luna w ogóle nie ma nuty głowy. Nie ma pomarańczowego otwarcia.
Zaczyna się delikatnym tchnieniem różowego pieprzu ledwie muśniętego ziołami. I to nie kolendrą, lecz głównie rozmarynem: suchym, eterycznym i zupełnie niespożywczym.
Na to, by zalśnić pełnym blaskiem księżycowa kompozycja Guido Galardiego potrzebuje ledwie kilku chwil.
Najpierw następuje delikatne zachwianie – smuga niespodziewanie szorstkiego kadzidła pojawia się jak wieszczba, omen, który rozwiewa wszelkie wątpliwości: obawy, albo nadzieje na to, że będzie to kompozycja słodka i lekka.
Ale znów trwa to ledwie przez moment, chwilę niewystarczającą na to, by przygotować się na kolejne nuty.
Pełne, kompletne brzmienie serca kompozycji olśniło mnie i… Zaskoczyło.
Palisander, laur, spokojne i jasne kadzidło zespolone z przepięknym wetiwerem, nieco dymnymi nutami drzewnymi i ciepłą ambrą. Znam ten zapach. Toż to brat rodzony Gucci Pour Homme (w pierwszej godzinie) i Cashmere For Men Cristiano Fissore (kiedy nieco przygaśnie). Dokładnie to samo jasne, spokojne kadzidło, dokładnie ta sama aksamitna drzewność, to samo perfekcyjne, kompletne połączenie nut… Tyle, że to już było.
Różnice są nieznaczne i raczej na korzyść starszych kompozycji. Come La Luna jest nieco lżejszy, łagodniejszy; jego baza jest nieco mniej drzewna, z wyraźnie wyczuwalnym, ładnym wetiwerem i przyprawowym akcentem rzucającym na schyłek kompozycji odrobinę chłodnego światła. Są to jednak drobne detale nie niweczące wrażenia deja vu.
Trudno mi w tych okolicznościach silić się na obiektywne podsumowania. Bo zapach jednocześnie zachwyca mnie i rozczarowuje.
I nie wiem, czy fakt, że serce nie bije mi mocniej wynika z jakichś defektów kompozycji, czy z dywersyjnej działalności mojej podświadomości, która zamiast Come La Luna chce widzieć Cashmere i Gucci PH.
W każdym razie jedno się zgadza: Come La Luna znaczy „jak księżyc” i rzeczywiście, kompozycja Galardiego świeci odbitym światłem.
Twórca: Guido Galardi
Nuty zapachowe:
Nuta głowy: sycylijska mandarynka, sycylijska słodka pomarańcza
Nuta serca: palisander, różowy pieprz, kolendra
Nuta bazy: indonezyjska paczula, ambra, kadzidło
* Wszystkie ilustracje pobrane z Flickr:
– pierwsza: „Smoke Tinged Halloween Moon” z zasobów użytkownika peasap
– druga: „Moon Behind Rosemary” z zasobów użytkownika alexss
– trzecia: „Moonlight of Gold” z zasobów użytkownika bobesh14
6 komentarzy o “Perfumeryjny księżyc: Bois 1920 Come La Luna”
Jak pachnie księżyc? Gdybym spojrzała tylko na kompozycję, nie uwierzyłabym, że przywiedzie mi na myśl noc i księżyc.
Twój opis podkreśla, że więcej w nim nocy niż blasku i tajemnicy.
Ale jak ślicznie go opisałaś. Pointa to prawdziwa perełka! 🙂
Usiłuję podziękować za ten komentarz od kilku dni i… jestem zawstydzona komplementami. Dziękuję.
Rzeczywiście Come La Luna nie jest szczególnie świetlisty. Znasz Gucci Pour Homme? Przetestuj na skórze. Może Ci podejdzie? Jest w każdej perfumerii. Ten brązowy. 🙂
Cała przyjemność po mojej stronie. 🙂
Gucci pur homme psiknęła mi ekspedientka na kartonik i podała z dwoma innymi zapachami. Podejrzewam go o mydliny 😉 ale mogę się mylić… Sprawdzę jeszcze raz przy okazji.
Na mnie akurat się nie mydli.
Polecam na skórze – potrafi się pięknie, szlachetnie wysłodzić na paniach. 🙂
mam wlanie probke la luny , nie wiem ja w niej nie widze ksiezyca , raczej buduar starszej doswiadczonej kobiety dbajacej o szczegoly i dokladnej jak szwajcarski zegarek.ma w sobie jakas glebiechoc brakuje w niej wanilii ktora ubóstwiami ielbie w kazdej kompozycji .calosc pikantna i pudrowa za razem , waro miec w kolekcji jako nisze.
Piękne porównanie. Trafia do mnie tym bardziej, ze ja akurat wanilii coraz bardziej nie lubię.
Ale zapachu już nie pamiętam zupełnie… 🙁