Niełaskawie ostatnio potraktowałam dwie pierwsze Azjatyckie Opowieści by Kilian, postanowiłam więc zadośćuczynić miłośnikom kultury Wschodu recenzując zapachy Amerykańskiej firmy przyznającej się do produkowania perfumeryjnych kuriozów (ja wiem, że ciekawostek, ale tak brzmi lepiej): Tokyo Milk.
Tok myślenia pokrętny, bo Tokyo Milk do Dalekiego Wschodu ma się jak tureckie kazanie do orientu, ale zapachy wybrałam tak, żeby jakoś podeprzeć to skojarzenie.
Inna kwestia, że nie wiem, czy to, co napiszę mnie nie pogrąży… Wyjdę na perfumeryjnego ksenofoba.
Lotus Sake
Lotus Sake ewidentnie nie jest zapachem w moim klimacie. Liczyłam na sake, dostałam lotos. Totalnie kwiatowy, ciężki i upojny. W klimacie „white flowers”, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Dodatkowo lotos ten podparty jest słodką śliwką. Świeżą, chrupką nieomal, jasną – bardzo ładną, lecz ginącą pod naręczami pudrowych kwiatów.
Dopiero po chwili udaje mi się zauważyć, że całkiem spora część zapachowego spektrum Lotus Sake to zielenina. Przyjemne, pełne życia akcenty zielone pachnące jak młode gałązki w środku dnia. Jakoś dojrzałą wiosną, powiedzmy w maju.
Jesteśmy w zadbanym ogrodzie, w którym wszystkie listki są jednakowo zielone, kwiaty kwitną na rozkaz, jak wymusztrowane, a żadne niesubordynowane źdźbło trawy nie wystaje ponad szyk. Wszelkie ślady po pracach ogrodniczych zostały usunięte, oczka wodne oczyszczone, pyszne kwiaty lotosu zgarnizonowane w krągłe wysepki.
Co ze śliwkami? Śliwki karnie wiszą na drzewach, wszystkie w zgodzie z prawem ciążenia, bez bujania. Nie są jeszcze wystarczająco dojrzałe, by spaść i zdezerterować turlając się po ścieżce.
A ja pytam, gdzie sake? Ogród jest śliczny jak z bajki, zapach przyjemny, różowy i akuratny. I ta sielanka jest dla mnie nie do zniesienia.
W bazie rzeczywiście pojawia się coś ostrzejszego, niż kwiaty i śliwki. Coś lekko pikantnego, delikatnie musującego – jak piwo imbirowe.
Piłam sake. Złą sake, bo dobrej poza Japonią uświadczyć nie sposób (podobno). Jako umiarkowany koneser złej sake, świadom faktu, że rodzajów sake jest więcej pewnie, niż gatunków francuskiego wina stwierdzam, iż istnieje możliwość, iż pewne gatunki jasnej, niezawiesistej sake z gatunku amakuchi czyli słodkiej – mogłyby tak pachnieć. Ale możliwe też, że nie mogłyby. 🙂
No dobrze. Docieramy do ażurowego pawilonu, w którym znajdujemy stolik zastawiony opisaną powyżej hipotetyczną sake. Ciepłą, nie gorącą. Ciepła sake ma temperaturę zbliżoną do naturalnej temperatury ludzkiego ciała. Może minimalnie wyższą.
Co robimy? Pijemy!
Rzecz tym, że moje porównanie do piwa imbirowego okazuje się lepsze, niż sama sądziłam. Wielokrotnie wspominałam w recenzjach niezwykłą skłonność imbiru do pachnienia mydłem. Tu właśnie się to dzieje: Lotus Sake zaczyna wykazywać podobieństwo do zapachu kwiatowego mydełka. Coraz łagodniejszego, coraz cieplejszego, coraz bardziej kremowego. Ale jednak mydełka.
Mamy więc naręcza kwiatów w mydlinach. Śliwki opadły na dno. Trwałość przeciętna. Ale i tak za dobra.
Data powstania: 2000
Twórca: Margot Elena
Nuty zapachowe:
nuty zielone, śliwka, zielony lotos, sake
Źródła ilustracji:
- Pierwsze zdjęcie ze strony Prabhupada News
Drugie z bloga Work in Harmony - Trzecie z Flower Picture Gallery – miejsca, gdzie znajdziemy serki zdjęć kwiatów do wyboru
- Ostatnie na stronie grupy Daily Strenght umieścił Ravin714.
12 komentarzy o “Lotus Sake Tokyo Milk”
😀 bosko normalnie i bynajmniej wcale nie mnie nie zniechęciło do testów fakt, że o próbkę to może bym się nie zabijała ale całość jest na tyle zabawna, że ogólnie czemu by nie?
Tokyo Milki chyba pomyślane były własnie jako zapachy zabawne, nieco zwariowane. Nazwy mają zacne. A nowa seria Black mnie kusi bardziej, niż przeciętnie.
Fajnie, ze nie zniechęciłam Cię. Bo ja w sumie piszę, żeby zachęcać. :)))
Białe kwiaty i pudrowość jeszcze jako tako do mnie przemówiły, jednak nawiązanie do mydła sprawiło, że czar prysł. Miałam kiedyś styczność z dość mydlanym zapachem, przez który zraziłam się do wszystkiego co choćby w minimalnym stopniu trąca mydlinami. Tym razem zdecydowanie podziękuję 😉
Też miałam styczność z mydlanym koszmarem. Tu mydełko jest delikatniejsze. No i zawsze możliwe jest, że na innej skórze go nie będzie…
W każdym razie, ja odpadam. Nie lubię mydła w perfumach. Nawet mydła w mydle nie lubię zanadto. 😉
Sab, o Bogini Płodności, nie "nadanżam" czytać 🙂
Hasło "lotos" i załączone zdjątka przypomniały mi dość zabawną aferę narkotykową parę lat temu. Lotos błękitny (bo ich dużo różnych jest), stosowany m.in. w kosmetykach został w 2009 uznany za "winnego" czyli dopalacz i wpisany na listę środków odurzających kategorii N-I. Co myśmy się nagimnastykowali, co by władzy wytłomaczyć, że jak się lotos wetrze w kremie, to się człowiek przecie nie "naćpie" :)))))
Ha! Niezła historia. Ciekawa jestem, jak działa taki lotos. Oczywiście nie "wtarty", tylko spożyty lub… czy ja wiem… Wstrzyknięty?
Jak się skończyła ta sprawa? Udało się?
Na razie tak. Przedstawiając ocenę toksykologiczną (miałam przyjemnośc ją przygotowywać) udało się wykazać, że nie można się w ten sposób naćpać, ale faktycznie było dość egzotycznie, bo mój chleb powszedni to ustawodawstwo kosmetyczne, a nie narkotyczne.
Sam lotos (chyba głównie jego dwa gatunki Nymphaea caerulea i Nelumbo nucifera)jak podają źródła ma b. słabe działanie uspokajające i został objęty akcją przeciwdopalaczową, która miała miejsce jakieś 2 lata temu.
Nie miałam pojęcia.
W sumie naćpać (tak, czy inaczej) można się tysiącami różnych łatwo dostępnych substancji. Pamiętam znajomków wpierniczających Avio Marin paczkami. Do dziś pojęcia nie mam po co, bo potem zasypiali. 🙂
Masz dziwną zdolność pisania o zapachach w taki sposób, że mam ochotę to powąchać, nawet jak wiem, że to nie moja bajka. Przez chwilę wahałam się nad sprawieniem sobie pewnej ilości tej woni, ale wybrałam inną Tokyo Milk i (cóż za zbieg okoliczności!) właśnie testuję.
O! Jaki?
Bo ja też jeszcze jeden zapach TM mam w fazie testów.Bardziej przyjazny dla mojego nosa.
A powąchać ja tez zwykle mam ochotę. szczególnie, kiedy coś zapowiadane jest jako dziwne. 🙂
Gwałtu rety, Sabbath pisze o lotosach! 😉 Różowych! ;))
Przy okazji: Ty naprawdę jesteś bardzo niszowa. 🙂 No bo wyobraź sobie – żeby być umiarkowanym koneserem złej sake naprawdę trzeba mieć nietypowy gust. :> Świetny tekst.
A recenzję napisałaś chyba lepszą od zapachu. 🙂
Tylko przypadkiem o lotosach. Miało być o sake. 😉
A niszowa to ja zaiste jestem. Beznadziejnie i niereformowalnie. Moim gustem można by dzieci straszyć. :DDD