Kiedy pojawiły się w sieci informacje o nowym zapachu Chanel odczułam pokusę, by podzielić się tą wieścią na blogu. Nie dlatego, że Chanel, lecz dlatego, że Noir.
Czerń w tytule sugeruje kompozycję głęboką, tajemniczą, niebagatelną, ale też niełatwą. Są oczywiście wyjątki, ale ogólna tendencja jest taka, że wszelkie Blacki i Noiry mają szansę trafić w moje zapachowe serce bardziej, niż jakikolwiek inny perfumeryjny kolor.
Po udanym sequelu legendarnej Piątki (o którym pisałam relatywnie niedawno) i równie dobrze pomyślanej wariacji na temat Chanel No.19 (które do momentu poznania serii Exclusives były moimi ulubionymi perfumami tej marki i których recenzję obiecuję sobie od lat) Chanel sięga po kolejną legendę. Tym razem nazwa daje nadzieję, że celem nie jest odświeżenie i unowocześnienie (czytaj: ułatwienie) kompozycji, jak to było w przypadku pierwszej pochodnej Coco: Coco Mademoiselle, lecz właśnie po to, by uczynić zapach głębszym, ciemniejszym, bardziej niszowym.
Kompozytor Coco Noir Jacques Polge w jednym z wywiadów obwieścił, że tworząc Coco Noir zmierzał w kierunku wyznaczanym przez Bois-des-Iles i Cuir de Russie, oraz że nowa selektywna propozycja Chanel przypominała będzie przyprawowo – paczulowego Coromandela. Przyznaję, że wszystko to razem sprawiło, że na Coco Noir czekałam z niecierpliwością i skwapliwie skorzystałam z szansy na przedpremierowe testy.
Najpierw dobre słowo o oprawie: ramie, w której prezentuje się nam dzieło sztuki, jakim są perfumy.
Flakony Chanel są piękne. Prosty, charakterystyczny kształt, zero ozdobników, klasyczna elegancja. Tym razem przejrzyste szkoło i bursztynowy płyn zastąpiono nieprzeniknioną czernią. Wygląda to zbytkownie i elegancko zarazem. Nie wiem, czy piękniej, ale na pewno bardziej intrygująco.
Sam zapach zaś… Zaskakuje. Niestety, nie koncentracją czerni, lecz jej brakiem.
Coco 1984
Klasyczną Coco z 1984 roku, zwaną przez miłośniczki Czarną Coco (w przeciwieństwie do Coco różowej, czyli Mademoiselle), uważam za kompozycję udaną. Jest elegancka i zmysłowa, krągła lecz nieciężka, dość wyrazista i wystarczająco klasyczna, by „się podobać”. Perfumeryjna klasyka w dobrym wydaniu, uniwersalna jak oszczędna „mała czarna” do kolan. Tyle, ze w przeciwieństwie do wielkich kompozycji typu No.5 czy No.19, nie jest to czerń przełomowa, zmieniająca świat i estetykę kobiecej odzieży, lecz czerń powszechnie zaakceptowana i bezpieczna.
Coco Mademoiselle 2001
Do siedemnaście lat młodszej Coco Mademoiselle mam stosunek obojętny. Medemoiselle nie jest brzydka. Jest wręcz ładna, tyle, że jej uroda jest tak niecharakterystyczna, że wręcz niecharakteryzowalna. I nie chodzi o to, że nie wiem, czym pachnie. Problemem jest raczej idealna akuratność zapachu. Kompozycja sprawia wrażenie poskładanej na podstawie wyników badań statystycznych, nie zaś realizacji koncepcji artystycznej.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tym razem Polge z premedytacją stworzył coś, co ma spodobać się możliwie wielu paniom bez sprecyzowanych olfaktorycznych potrzeb i bez konkretnych wymagań w stosunku do zapachu, który przyodzieją. Hit sprzedażowy. I udało się. Coco Mademoiselle pachną dziesiątki tysięcy kobiet – i w znacznej części są to właśnie dziewczęta i panie, dla których używanie perfum jest po prostu częścią rytuału dbania o siebie, ale dobry styl i renomowana marka są dla nich na tyle istotne, że nawet imponderabilia muszą „mieć klasę”.
Coco Noir 2012
Po Coco Noir oczekiwałam, że pójdzie w stronę dokładnie przeciwną, niż Medemoiselle – uczyni pulchną, kobiecą Coco bardziej niezależną i nowoczesną. Tymczasem Polge postawił na nowoczesność rozumianą w sposób, o którym pisałam przy okazji „poważnych rozważań” będących wstępem do recenzji Chanel No.5 – jako odejście od elitarności sztuki, przyzwolenie na to, by „wysokie” perfumiarstwo (które przez lata utożsamiane było także z perfumami marki Chanel) przestało być sztuką „wysoką”, przeznaczoną wyłącznie dla koneserów.
Czarnej Coco Bliżej do Mademoiselle, niż do Coco klasycznej.
Dorastanie z cocoterią
Otwarcie do złudzenia przypomina pierwsze nuty Panienki: słodkie cytrusy z subtelną kwiatową nutą i miękkim, lecz brzmiącym nieco syntetycznie morelowym podbiciem zastępującym tu ogrzewającą otwarcie Medemoiselle nutę liczi.
Zapach jest bardzo ładny, pogodny, dziewczęcy. Nuty owocowe dalekie są od dosłowności, ich słodycz umiejętnie zrównoważona została akcentami kwiatowymi i wcześnie pojawiającym się jasnym akcentem piżmowym.
Ogrzany kaszmirowymi nutami drzewnymi jaśmin układa się na skórze miękko jak puch. Aromat świeżych, aksamitnych różanych płatków daje kompozycji pewną zmysłową krągłość, która charakterystyczna jest dla klasycznej Coco.
W tym właśnie momencie, w samym sercu kompozycji zaczynamy rozumieć, kim jest nowa Coco. Nie jest dojrzałą, świadomą, silną kobietą, którą spodziewaliśmy się ujrzeć w tej czarnej sukni. Jest po prostu starszą Mademoiselle, którą znamy od lat. Nie jest ani mądrzejsza, ani bardziej niezależna, ani bardziej doświadczona. Życie ją oszczędziło. Dziewczęcą smukłość zastąpiła kobieca krągłość, głos zyskał nieco niższą barwę, lecz Coco nadal maluje paznokcie na różowo i obawiam się, że nadal nie płaci swoich rachunków.
Gdyby płaciła, rychło stałaby się niezależną zołzą (zołza to określenie pozytywne) i zmieniła w Dziewiętnastkę. Chyba, że odkryłaby w sobie pokłady lekceważenia dla konwenansów i duszę buntowniczki – wtedy zostałaby Piątką.
Akord bazowy jest łagodny i miękki, jak „życie jak w Madrycie”, przyjemny jak aromat cukierków Alpenliebe.
Kremowa wanilia, puchata fasolka tonka, silnie wpływające na charakter zapachu białe piżmo oraz wyczuwalne do samego końca jasne nuty kwiatowe bardzo skutecznie maskują anonsowaną jako główną atrakcję paczulę. Jej głęboki, cienisty aromat tworzy ledwie trzeci, może czwarty plan kompozycji. Gdzieś za akordem drzewnym brzmiącym jak mieszanina sandałowca, wanilii, roślinnej ambry i piżma zwana drewnem kaszmirowym.
Kiedy zastanawiam się nad tym, dla kogo Polge stworzył nową Coco, nie potrafię oprzeć się myśli, że sięgną po nią panie, które mają przekonanie, że ze względu na wiek wyrosły już z Mademoiselle, ale tak uczciwie, wcale nie mają ochoty rozstawać się z zapachem młodości, ani dojrzewać. Urocze stworzenia bez wieku z uśmiechem przyjmujące od życia wszystkie dobre rzeczy, na które zasługują. 🙂
Coco:
Data powstania: 1984
Twórca: Jacques Polge
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: arcydzięgiel, mimoza, frangipani, mndarynka
Nuty serca: Cascarilla (Croton Eleuteria o piżmowym zapachu), kwiat pomarańczy, bułgarska róża, jaśmin
Nuty bazy: labdanum, nasiona piżmianu, opoponaks, benzoin, bób tonka, wanilia
Mademoiselle:
Data powstania: 2001
Twórca: Jacques Polge
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: pomarańcza, bergamota, grejpfrut
Nuty serca: liczi, róża, włoski jaśmin
Nuty bazy: indonezyjska paczula, haintański wetiwer, wanilia burbońska, białe piżmo
Coco Noir:
Data powstania: 2012
Twórca: Jacques Polge
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: grejpfrut, bergamota
Nuty serca: Róża, jaśmin, narcyz, geranium
Nuty bazy: bób tonka, indonezyjska paczula, sandałowiec, białe piżmo, kadzidło frankońskie
Trwałość: 10 godzin przyzwoitej projekcji
Źródła ilustracji:
- Zdjęcia promocyjne (wszystkie pięć) Chanel.
- Zdjęcie „małej czarnej sukienki” z różową halką z bloga Alien Spouse.
- Zdjęcie czarno – różowych sukni ze strony sklepu, w ofercie którego je znalazłam: Ladies Wear Online. Aktualnie w promocji. 🙂
- Zdjęcie sukni numer … z oferty firmy Le Grand Wedding.
49 komentarzy o “Coco Noir Chanel – znów w szerokim kontekście”
Tak coś podejrzewałam, że tak będzie, mimo to przy okazji wypróbuje jak już zagości na półkach.
Baza jest niezła, może gdyby szybciej i wdzięczniej się przebiła… Tak czy owak z tego co piszesz powinna stać się hitem sprzedażowym:).
Moim zdaniem Madmuazeli nie przebije. Wedle niezaleznych rankingów (tych niezależnych od Chanel) Mademoiselle są jednymi z najpowszechniej używanych perfum na świecie. A na pewno najpowszechniej lubianych. W ubiegłym roku były najczęściej wyszukiwanym za pośrednictwem Fragrantiki zapachem.
Dla mnie to kolejne potwierdzenie faktu, że większość ludzi gust ma nijaki, albo po prostu go nie ma. Stąd bierze się powszechność mód odzieżowych. Jak kto nie wie, co mu się podoba, to podoba mu się to, co modne.
Pojechałam?
Muszę sprawdzić 🙂
Eau Premiere ogromnie lubię i uwielbiam jak układa się na mojej skórze, odnajduję w niej jeszcze więcej przyjemności niż w klasycznej 5-tce, która jest dla mnie niczym druga skóra:)
Dziękuję :*
Ja jednak preferuję Piątkę klasyczną. Ale w wersji edt, nie edp. Ewentualne ekstrakt. To dziwne, ale Ty tez bardziej mi się z klasykiem kojarzysz, niż z Eau Premiere. 🙂
Od pewnego czasu rozważam nabycie jakiejś niewielkiej pojemności No.5: miniatury ekstraktu albo używanej edt. Najlepiej starej…
Wiesz Eau Premiere jest idealna na co dzień, do każdego wydania. To taki poprawiacz nastroju:) który lubię mieć na skórze.
Piątka jest inna 🙂 ale nadal się dobrze nosi w każdym wydaniu choć dawno temu to wyobrażałam sobie ją jako dodatek do…całego kostiumu i szpilek. A dzisiaj? z powodzeniem nosiłam do dzińsów i koszulki:)
Niestety zostawiłam mamie 😀 bo nie sposób było przewieźć wszystkiego jednak obiecuję sobie, że wrócę na nowo a Mama bardzo lubi 5-tkę odkąd pamiętam.
Uuuu, a tak się napaliłam….:( Tak czy siak – nie odmówie sobie testów, gdy nadarzy się okazja;)
A pewnie! Testować zawsze warto. 🙂
Mam flakon. Jeśli do czasu spotkania nie puszczę w świat – będzie okazja.
Po co to Noir?
Buuu, a już myślałam, że to będzie Chanel w dobrym, niszowym stylu.
A tu wyskoczyli z zapaszkiem a nie perfumami.
Ano dokładnie. nie rozumiem tego noir w nazwie.
Kompozycja wydaje mi się dość wtórna, ale myślę, ze dobrze rozgryzłam cel jej powstania.
Masz flakon?:) To jeśli będziesz go miała do soboty to i chętnie obmacam:D
Krąży w sieci zdanie, że Chanel zmarnowało piękną butelkę. 😀 Rzeczywiście mogliby sobie odpuścić i tą kompozycję wypuścić w białej. Chociaż białe butle raczej przynoszą pecha, takiego marketingowego. 😉 (white patchouli, fleur du male)
Albo fuksjowej.
Nie powinnam była tak się ekscytować. Ani Coco, ani Mademoiselle nigdy mnie nie ruszały. Rozumując na chłodno: gdyby Chanel chciało wypuścić zapach naprawdę mroczny i paczulowy – nie nazwaliby go Coco.
Coco Noir – zapach plastikowych różowych landrynek. Smuteczek.
Przyznaję, przemknęła mi przez głowę myśl o cukierkach Alpenliebe. 🙂
Witam. Wachalam i niestety- nie ma sie czym zachwycac. Nie wiedzialam jak podsumowac nowe baby Chanel- a Pani trafila w 10- cukierki alpenliebe… butelki, butelki szkoda…Pozdrawiam serdecznie:-)
Czułam, że tak to będzie;). Szczęśliwie nie mam już teraz dla tej rodziny Chanelowych zapachów żadnego sentymentu; za jedne z pierwszych zarobionych pieniędzy chciałam sobie kupić flakon Mademoiselle (pierwszym nie kupionym było odstąpione mi przez mamę Noa Cacharel). Pierwsza pensja była oczywiście skromna i szukałam okazji 😛 efekt był taki, że nacięłam się na paskudną podróbę panienki: nie mogłam jej używać i obrzydziła mi ona ten zapach skutecznie i na wieki. Wobec innych tworów z rodzinki Coco nie żywię teraz żadnych emocji ani oczekiwań. Podążając tropem Twojej recenzji …jestem dziewczyną która płaci swoje rachunki wobec czego obecnie 19 jest dużo bliższa memu sercu i nosowi.
Świetny i bardzo na miejscu neologizm: cocoteria 😉
Twoja historia potwierdzałaby moje obserwacje, że Panienka jest na tyle łatwa w odbiorze, ze ludzie często zaczynają od niej przygodę z perfumami. Inna kwestia, że zwykle dużo dalej nie idą.
Ale trudno oczekiwać czegoś innego. Poza muzykę POP też większość nie wychodzi, a przecież muzyki, czy plastyki uczą nas obowiązkowo w szkołach. A olfaktoryki nie.
A tak liczyłam na coś wyjątkowego, innego… Przetestuję kiedyś i tak 🙂
Bardzo słusznie. Cudze opinie sprawdzają się jako pewne drogowskazy, ale najważniejsze i tak są własne odczucia.
Wydaje mi się, że właśnie dlatego Dom Chanel popełnił serię Exlusives, żeby nie było, iż ulega gustom globalnym! No i chwała im za Sycomore, Coromandel i całą resztę, nawet jeśli Beige niespecjalnie im się udał:))
Ależ ulega. :)))
Ale Exclusivy trochę ich tłumaczą. Taki Coromandel jest wciąż równie bezkompromisowy, jak 19 niegdyś. A Sycomore mógłby spokojnie "siedzieć w niszy". 🙂
Witaj Sabb, piękna recenzja, ale zapach jak mniemam raczej rozczarowujący. A jeszcze parę godzin temu na lotnisku w Moskwie rozważałyśmy z przyjaciółką (wydając na kolejne perfumy ostatnie zaoszczędzone na wakacjach w Kirgistanie dolary), że jakoś tak wychodzi, że mamy w szafkach dużo flaszek kończących się lub zaczynających na black, noir, dark itd. Ale zapewne nie tym razem.
Przy okazji – napłodziłaś przez ten miesiąc tyle, że nie wygrzebię się z zaległości przez kolejny 🙂
Ale z radością przystępuję do czytania i pozdrawiam.
Witaj Myszo! Mam nadzieję, że urlop był udany. Czytam: Kirgistan i aż mi oczy błyszczą. Zazdroszczę.
Ja w tym roku spędzam urlop remontując dom. Ale pod koniec pojadę z synkiem na koniki na parę dni.
A za rok sobie odbiję. Młody będzie już może nadawał się do nurkowania… Od lat wyobrażam sobie moment, kiedy zabiorę go pod wodę i pokażę mu tamten świat.
To trzymam kciuki za nurkowanie, zwłaszcza z synkiem, super sprawa!
Kirgistan to kraj po pierwsze gór, po drugie ludzi na koniach, w końcu po trzecie pozostałości ery sowieckiej, ale na szczęście tylko w miastach. Latem w góry przenosi się mnóstwo ludzi i wypasa tam owce, kozy, krowy, jaki, konie, czyli wszystko co możliwe. Osiołki i kozy biegają stromymi trawersującymi ścieżkami, pachną zioła: zyria, czyli kumin, kminek, oregano, szłwia, mięta. Liofilizowany łosoś ze świeżym oregano – bezcenne, hyhy.
Ale przede wszystkim arcza. To cyprysowate drzewo z pasami łuszczącej się kory wygląda jak przedwieczne, a lasy nim porośnięte – jak dom krasnoludów. Pachnie przepięknie – cytrusami i drewnem, zaś w ognisku nabiera nut kadzidlanych. Poezja.
Chanel, Szmatel
Serio? A No.5 Znasz? A No.19 znasz? A Les Exclusivs znasz? Bo ja bym jednak aż tak nie uogólniała. 🙂
Zapachów firmy Chanel nie lubię. Nie to, że są brzydkie (bo nie są). Tylko są tak przewidywalne i tak popularne, że pachnie nimi co druga kobieta z mojego otoczenia. I na mnie (szczególnie 5-tka) potwornie się mydlą. Mademoiselle nie lubię, ona nie lubi mnie (pachnę po niej jak mydelniczka), podejrzewam więc, że i Noir nie przypadnie mi go gustu 🙂
Też podejrzewam, ze Ci się nie spodoba.
Ja Piątkę i Dziewiętnastkę podziwiam. Po poznaniu serii Exclusifs mam jeszcze więcej chanelowych sympatii. Sadzę sie na recenzje Sycomore i Coromandela. I jeszcze kilku. Tylko doby nie chcą być dłuższe.
Znam to 🙂
Tyle lakierów/kosmetyków czeka w kolejce do testów.
Sabbath, ciekawe co powiesz na temat Woman Donny Karan?
Przepraszam, ale obawiam się, że nie będę ich recenzowała. I ogólnie nabiorę wody w usta. :)))
Noooo, to wiele wyjaśnia :)))
zdziwiłam się jak zobaczyłam, że najnowszy wpis dotyczy Chanel 😉 i myśli miałam słuszne. Perfumy z top listy to nie gust, to próba wejścia klasę wyżej za pomocą wyświechtanej, powszechnie uważanej za ekskluzywną, marki. Szkoda, że kobiety do wyrażenia własnej osobowości potrzebują statystyk.
Pralko, były już wpisy o Chanel. A tu dodatkowo mamy czerń w tytule. Niestety, tylko w tytule.
Co do gustów, z perfumami jest tak, jak ze wszystkim innym: ludziom wydaje się, ze ładne, bo modne. jeszcze kilkanaście lat temu nikt nie założyłby czółenek z dziurą z przodu, a teraz peep toe nosi mnóstwo ludzi. Podobnie jest z dzwonami/rurkami, bluzami z kapturkiem, nawet kolorami. Moda. Moda to taka właśnie proteza gustu. A jednak ludzie jej ulegają. Zwykle z przekonaniem, że własny gust mają przecież, bo wybierają z modnych rzeczy to, co im się podoba. Czemu to samo nie podoba im się dwa sezony później (i nie podobało dwa wcześniej) nie zaprząta ich uwagi.
Czasem naprawdę czuję się jak kosmita. Nie rozumiem ludzkości. :)))
Mam polecam ;swietna kompozycja
Ale co masz, polecasz, Anonimie? Coco Noir?
Bo jeśli Coco Noir, to właśnie napisałam, że nie jest w moim typie. Nie ma co polecać. 🙂
Jak nie jest w twoim guście, to nie ma co polecać. A nie pachnie ci egocentryzmem?
Dla mnie odjazd 🙂
Aż wstyd się przyznać, ale… obawiam się, że chyba by mi się spodobało. Ale nie jestem pewna, musiałabym sprawdzić. Mademoiselle jest jak dla mnie za "sweetaśna" i nie do końca mi odpowiada, ale taka nieco głębsza wersja…? Chociaż nie wiem, zazwyczaj lubię perfumy które mają w sobie coś takiego cięższego, jakby odrobinę goryczki.
Kat, jeśli mogę gdybać, to nie czuję, żeby to był zapach dla Ciebie. Ale mogę się mylić… Ja bym Cię z czymś z SoOud widziała… Szczególnie z orientalnym makijażem. 🙂
Za 5 dni 129. rocznica urodzin Coco i mam taką refeksję, że ze wszystkich jej kreacji najbardziej zachwyciła mnie mała czarna, sławna piątka przeszła zupełnie bez echa, to nie jest zapach, który powoduje eksplozję pod moją czaszką.
Myślę też, że najnowsza jej odsłona została z pewnością przemyślana doskonale marketingowo, od uwodzącego tajemnicą "noir" w nazwie, poprzez kruczy flakon, nawiązujący do małej czarnej – myślę, że słowo "sukienka", nie "suknia" jest tutaj kluczowe. Akustycznie i wizualnie kusząca, szkoda że zapachowo przynosi rozczarowanie – wygląda, a raczej pachnie na to, że zamiast niepowtarzalności haute couture mamy do czynienia z seryjnością prêt-à-porter.
Lu, bo perfumy domów mody takich, jak Chanel to już dawno nie jest Haute couture. Noszone są masowo, dostępne dla milionów średnio zasobnych portfeli. I stąd, w moim odczuciu, te zmiany w recepturach i coraz bardziej popowe premiery. Trzeba trafiać w gusta coraz szersze. Takie czasy.
Ciekawa recenzja,kolejny raz chce się testować!!!
Może i większości chanel się podoba i nic mi do tego 😉 ale ja dziękuję 😀 Chanel działa na mnie jak płachta na byka 😉
Mnie irytują ogólne tendencje w perfumiarstwie selektywnym. Chanel mieści się w trendach. Szkoda.
Z ciekawości sprawdzę. Ale już wiem, żeby cudów nie oczekiwać. :/
Szkoda…
Ano szkoda. Tez miałam nadzieje.
Sabb , pięknie piszesz 🙂
Nie testowałam , ale po Twojej recenzji przestaję mieć na testy ochotę . Taki piękny flakon i znów kompocik w środku , jednym słowem góra urodziła mysz , co z tego że różową i puchatą 😉
O! O tak. To jest podsumowanie iście genialne. Wielkie nadzieje, fantastyczne promocje i znów mamy różową i puchatą mysz. Heh… A ja nigdy się niczego nie nauczę. Mój flakon już ma nową właścicielkę. :/