Rok już minął od czasu, kiedy z anonsowałam pojawienie się na rynku smakowitych wersji klasycznych zapachów Thierry’ego Muglera: Angel, Alien, Womanity i A*Men Gout du Parfum czy też w języku Albionu: Taste of Fragrance.
Na szczęście, informacja podana w komentarzu pod tamtym wpisem przez pewnego… człowieka okazała się nieprawdziwa. Zwane pieszczotliwie ToFkami Muglery pojawiły się w Polsce wszystkie: częściowo w sieci SuperPharm, reszta w sklepach internetowych i (oczywiście) na Allegro. I ja, moi Mili, rozważam zakupy…
Zanim jednak popełnię wszystkie planowane szaleństwa (a potem skoczę do rzeki z pękiem flaszek u szyi ;)), przedstawię Wam wszystkie cztery ToFki.
Anioł, który zszedł na ziemię
Angel z Serii Taste of Fragrance to ciągle Anioł… Ale jaki! Świetlistą zjawę zastąpił duch ziemi: ciemny i ciepły. Cicha postać otulona skrzydłami jak płaszczem, stąpająca boso po gołej ziemi….
Główną nutą kompozycji jest aromat ciemnego, gorzkiego kakao. Nasz anioł ma oczy w kolorze gorzkiej czekolady, i matowy warkocz w kolorze kakao spływający miękko między skrzydła w kolorze kakao opadające na wilgotną ziemię… W kolorze ciemnego kakao. W smukłych, bladych dłoniach niesie świeże, pachnące gałązki paczuli.
I to jest otwarcie: kakao i paczula. Proste i piękne.
Pod tym obłędnie kakaowym, ziemistym nieco otwarciem czai się klasyczny Anioł. Z helionalem, trawiasto – cynamonową kumaryną, czekoladową słodyczą i skontrastowanym z ciemnymi nutami jasnym akcentem piżmowym. Do końca jednak zapach pozostaje bardziej wytrawny i mroczny, niż klasyk.
To zapach dla osób, które lubią Angela, ale nie do końca dobrze czują się w chłodnym świetle nut syntetycznych i niekoniecznie entuzjastycznie witają przejście półwytrawnego otwarcia w słodycz czekoladowej bazy. Czyli dla mnie.
Smakowity Anioł wydaje się bardziej konsekwentny: mniej obcy w otwarciu, bardziej dojrzały w bazie. A jakby nie dość było tych zalet, jest również bardziej paczulowy, i to paczulą rodem wprost z A*Mena.
Jedynym zastrzeżeniem, jakie jestem w stanie wymyślić jest fakt, że wersja ToF mniej jest trwała, niż Anioł, którego pamiętam sprzed kilku lat – z czasów, kiedy ten zapach nosiłam. Ale obawiam się, że to może być jakaś ogólna tendencja, nie tylko u Muglera. 🙁
Data powstania: 2011
Twórca: Aurélien Guichard of Givaudan
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: bergamota, mandarynka, kakao
Nuty serca: brzoskwinia, passiflora, morela
Nuty bazy: paczula, wanilia, czekolada, karmel
Karmelowy słowik
Do recenzji smakowitego Aliena usiłowałam się przygotować recezując najpierw wersję klasyczną. Podreptałam więc do perfumerii z zamiarem zażyczenia sobie próbki, po czym… Nie zażyczyłam jej sobie, bo po teście nadgarstkowym stwierdziłam: „Nie tak go pamiętam”. Dopiero kilka dni później sytuacja wyjaśniła się: pod wpisem zrzędliwym o reformulacjach Panda (nieoceniona i kochana) objawiła mi prawdę okrutną: Alien także został zreformułowany. Mogłam brać próbkę – tak teraz będzie pachniał. Ale nie wzięłam, będę więc musiała zaufać Waszej i swojej pamięci…
Już pierwsze nuty otwarcia wyraźnie objawiają nam, w jakim kierunku będą zmierzały muglerowskie Alieny: od killerów do zapachów uwodzicielskich. Mam wrażenie, że jaśmin w Alienie ToF pozostał nieco bardziej wielowymiarowy, głębszy, niż w najnowszej wersji klasycznego edp, jednak do „jaśminu zagłady” z pierwotnej wersji sporo mu brakuje. I to niekoniecznie za sprawą zapowiadanej w opisach nuty maślanego karmelu.
Otwarcie to piękny, subtelnie ambrą wyzłocony jaśmin. Nie wierzę, że to napisałam, ale tak: „piękny jaśmin” będzie tu najwłaściwszym określeniem. Naturalnie miękki, ciepły jak letnia noc i uwodzicielski jak śpiew słowika jaśmin ułożony został na szorstkiej jak złotogłów ambrze. I bogowie sami widzą, że jest to dobre.
Ale na tym nie koniec, bo oto po kwadransie, czasem dwóch (noszę drugi dzień z rzędu) pojawia się akcent w sposób niepojmowalny podbijający oba główne akordy: miękki, gładki, ciepły, złocisty karmel. Bez obrzydliwej słodyczy czyniącej zazwyczaj z karmelu nutę tanią i uciążliwą, bez goryczy spalenizny, bez ciężkości charakteryzującej zazwyczaj wszelkie cukrowe produkty w perfumach.
Karmel idealny. Smakowity i elegancki; ciasteczkowo – wafelkowy; podpiekany, nie podpalany; miękki, lecz nie lepki; wyraźny, lecz nie natrętny. I to pisałam ja – Sabbath, która nie lubi karmelu.
Ułożony już na skórze Alien ToF robi na mnie nieco mniejsze wrażenie. Nie wiem, czy to dlatego, że to jednak jaśmin i karmel, czy też obiektywnie nuty te zmieszane tracą nieco na swej wyjątkowości, ale ogólny mój wniosek jest taki, że zapach jest bardzo dobry, zdecydowanie wart testów i powinnam ukłonić się w pas pewnej Osobie za pokuszenie mnie próbką. Kłaniam się więc. A Aliena jeszcze zrecenzuję! 🙂
Data powstania: 2011
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: jaśmin Sambac, karmel
Nuty serca: kaszmir, nuty słoneczne
Nuty bazy: biała ambra
Kochaj mnie bardziej
Niechże wciórności te wszystkie limitowanki!
Womanity ToF to kolejna pozycja z tej serii, która podoba mi się bardziej, niż klasyk. Bo ta wersja Womanity w ogóle jest „bardziej”. Bardziej słodka i bardziej słona, bardziej pikantna i bardziej figowa, bardziej morska i bardziej drzewna, bardziej trwała i bardziej… No bardziej! Rozumiecie? 🙂
Jeśli więc lubicie klasyczny Kobiecizm, to Kobiecizm Smakowity polubicie bardziej. Jeśli nie lubicie klasyka, to analogicznie, znielubicie tę wersją do cna. Od otwarcia świeżego jak powiew morskiej bryzy nad figowym gajem, przez serce pikantne jak zakazana miłość w letni wieczór, po bazę spokojną jak sen po…
I jeśli pamiętacie moją recenzję klasycznej wersji Womanity, to tym razem nie będzie to tarzanie się w landrynkach w figowym gąszczu ze stadami wiewiórek ganiającymi między drzewami, łapczywie zażerającymi się landrynkami i zapijającymi je kubłami pikantnego figowego sosu. To wciąż ten sam gaj, ten sam spokój i ta sama miłość. Tylko kolory nieco wyraźniejsze, słońce nieco cieplejsze, cienie nieco głębsze a namiętność… namiętność nieco bardziej występna.
Szalenie mi się ta wyrazista wersja Womanity podoba. I u mnie w SuperPharmie ciągle stoi.
Data powstania: 2011
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: nuty zielone, nuty cytrusowe, chutney figowy
Nuty serca: figa, kawior, nuty morskie
Nuty bazy: nieśmiertelnik, cedr, wetiwer, opoponaks
– Kawy?
– Amen.*
Pierwsze chwile A*Men ToF są eterycznie pikantne, pieprzne: nie pieprzem czerwonym, będącym ledwie „pół pieprzem, a pół owockiem”, lecz pieprzne pieprzem czarnym, prawdziwym, świeżo mielonym, wbijającym się w nos jak tabaka. I pięknym. Tę urodę pieprzowe otwarcie zawdzięcza częściowo dodatkom: eterycznej mięcie pieprzowej, odrobinie niejednoznacznie kwiatowego eugenolu i jednoznacznie kwiatowej lawendy. Ale tak naprawdę liczy się pieprz. I pieprzyć niuanse. 😉
A teraz Was zaskoczę. Pieprz to nie jest najlepsza nuta otwarcia. Najlepsza jest kawa. Kawa ciemna, mocna, świeżo palona, ciepła i z tym pieprzem fantastycznie współgrająca. Na tyle fantastycznie, że po pewnym czasie nie wiemy już, czy to pieprz jest czarny, czy uczerniła go kawa, czy grzeje nas pikanteria nut przyprawowych czy kawowa goryczka.
A kiedy zaczynamy wiedzieć… Kiedy ja zaczynam wiedzieć, że to jednak kawa – wiem zarazem, że będę miała flakon. W sumie to figura retoryczna, bo kiedy publikuję tę recenzję – już go mam.
Gorzkawa, mocna kawa brzmi tu dokładnie tak, jak powinna brzmieć w A*Men Pure Coffee. I brzmi dłużej. I mocniej. I piękniej.
Nawet kiedy w wyrazisty, na tym etapie spójny już i konsekwentnie ciepły akord kawowy wsączać się zaczyna kremowa, delikatna, mięciutka słodycz przypominająca karmel z ToFowego Aliena – zapach wciąż nie ewoluuje nam w spożywczy ulepek. Po pierwsze dlatego, że karmelu jest tu niewiele – tyle tylko, by kompozycji nadać miękkości; mniej nawet, niż w klasycznym A*Menie. Po drugie dlatego, że tuż za karmelowym pluszakiem skrada się paczula. Jej cień ostatecznie i nieodwołanie osadza kompozycję w A*Menowym kontekście: jest bardziej wytrawnie, bardziej kawowo, bardziej eterycznie, ale to wciąż A*Men. I to także mi się podoba.
Data powstania: 2011
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: bergamota, lawenda, kolendra, mięta
Nuty serca: paczula, czerwony pieprz, cedr
Nuty bazy: kawa, styraks, bób tonka, wanilia, piżmo
Cóż jeszcze rzec mogę o smakowitych wersjach okrętów flagowych Muglera? Chyba nie zostało już nic do dodania. Idę liczyć pieniądze. A Was przepraszam za kolejny wpis wielki jak kobyła. Pomyślałam, że w ten sposób to będzie miało ręce i nogi… Ale może za dużo tych rąk i nóg? 🙂
* Na wszelki wypadek wyjaśniam, że „amen” oznacza po hebrajsku „na pewno”, jednak używane jest jako uroczyste „niech się stanie”.
Źródła ilustracji:
- Pierwsza wiadomo – reklamowa TM.
- Druga to obraz Luisa Royo „Fallen Angel”. Też wiadomo, bo Royo znają wszyscy chyba.
- Anioł na trzeciej ilustracji z FanPopu. Podam linka, ale od razu uprzedzam, że nie wrzucała go autorka i podawaniem źródła się nie fatygowała: KLIK. Gdyby ktoś znalazł prawdziwe źródło, będę zobowiązana.
- Z kolei następny anioł ma prawdziwe źródło: autorką jest Mirabai, której stronę z artystycznymi fotografiami w klimacie fantasy znajdziecie pod adresem: mirabaifantasyphotography.com.
- Pierwszy słowik (czyli piąte zdjęcie) niestety znów zamieszczone bez podania źródła, tym razem na blogu o poezji, religii, filozofii i psychologii. KLIK.
- I kolejny raz to samo: KLIK.
- Makro kwiatu jaśminu ze strony The Flower Expert, z sekcji poświęconej uprawie jaśminu, oczywiście.
- Ósmej ilustracji trudno nie rozpoznać: „Adam i Ewa” Tamary de Lempickiej.
- Autorką kolejnego zdjęcia jest lindilindi, użytkowniczka serwisu Flickr, której świetną galerię znajdziecie tu: KLIK
- Ziarna pieprzu ze strony Spicelines.
- Ziarna kawy ze strony Daily Shot of Coffee.
-
Ostatnie zdjęcie z artykułu o eksporcie kawy w Business Standard.
31 komentarzy o “Thierry Mugler Gout du Parfum (Taste of Fragrance) Angel, Alien, Womanity i A*Men”
Jeśli kiedykolwiek zdobędę się w końcu na odwagę, żeby zmienić pracę na lepiej płatną, to jedynie po to, żeby kupować kolejne flakoniki. Flakoniki, w których rozkochuję się na podstawie samych Twoich recenzji, bez powąchania.
Hihi! Z tego wynika, że jeśli zmienisz pracę na lepiej płatną, będzie to moja zasługa. 🙂
Nie żebym się chwaliła, ale mam gdzies w domu zachowaną buteleczkę z kilkoma kroplami starej wersji Aliena 🙂
A teraz mam chrapkę na Alienowski elixir.
Ja nie mam, bo ja się jaśminu uczę powoli i opornie. Ale kiedy się "nauczę" to będzie znak, że nadszedł koniec świata. :)))
Bo jest jaśmin i jaśmin 😉
Moja mama miała jaśminową wersję Edenu, która przyprawiała mnie o ból głowy i mdłości. Ale w Alienie ten jaśmin (na mnie) jest taki bardziej słodki, ale jednocześnie subtelniejszy, taki bardziej frezjowaty (uwielbiam frezje) 🙂
no.. Alienka niestety 'popsuli'
'nowy' edp bardziej podchodzi mi teraz pod edt, które mimo całej miłości do Aliena najmniej mi podchodzi…
edp jest zdecydowanie mniej słodki, bardziej jakby ziemisty i mniej 'klarowny'.
Mam jeszcze starą miniaturkę i rozkoszuję się nią ;))))
Czyli z moim nosem wszystko w porządku. Niestety. W tym kontekście niestety, bo pamiętam Aliena, który mury kruszył…
Jako wierna fanka Obcego nie mogę się nie zgodzić 🙂 a Essence to dopiero majstersztyk 😉 mogę podesłać próbasa do opisu jakby co.
Ładnie to tak kusić?! Ładnie, no?! Zamiast wiedźmich smrodów będę miała blog o jaśminie! 😉
Eee tam, żeby życie miało smaczek …. lol
…Raz pachniuszek, raz smrodlaczek? 🙂
obudziłaś we mnie traumę Womanity. Ty niedobra jedna!
a Angel…hmm, Twój opis kusi. Do edycji klasycznej wciąż brakuje mi śmiałości – pierwsze dwie godziny w tym zapachu są dla mnie absolutnie nie do przejścia. Moze tutaj byłoby łatwiej…
Ups! Moim zdaniem Womanity jest śliczne. A ToFkowe jest śliczne… bardziej. 🙂
Angela klasycznego tez bardzo lubiłam i nawet mam na sumieniu kilka flaszeczek. Niestety, po pewnym czasie wydał mi się zbyt słodki (pewnie po pierwszej reformulacji) i wymieniłam go na A*Mena, którego używam do dziś… Choć nie… Te znikające flaszki wypija mój mężczyzna jednak. Ja nie zdążam.
Ja też lubię Womanity, żadnej ryby i kiszonych ogórków tam nie wyczuwam, co często się im zarzuca. Jedynie osoloną słodycz.
Wiewiórki chrupiące landrynki. 🙂
Womanity to pierwsze & jak na razie jedyne perfumy, z którymi miałam styczność, które autentycznie spowodowały, że zmuszona byłam do zwrócenia śniadania w średnio przyjemny sposób :/ kiedy jakaś klientka prosiła mnie o operfumowanie Śledzikiem, to cierpialłm niemiłosierne katusze, brrrrr.
Niesamowita jest ludzka percepcja:)
I tak miałam sobie nowe Womanity kupić. To czemuż by nie ToFowe? 🙂 Niech ja tylko gdzieś to znajdę, bo (nie wierzę, że to mówię) w tym cholernym kraju z zaopatrzeniem perfumerii jest tak biednie, że gorzej niż w Polsce, o! 🙁
Aż spojrzałam, gdzie. Słuchaj, może poproś kogoś z Polski – niech Ci Na Allegro kliknie, albo w SuperPharmie kupi. Były ostatnio po 199,99. Przecenione.
Trzy pierwsze pozycje jakoś mnie nie przyciągają. I już miałam nacisnąć krzyżyk gdy zobaczyłam coś o kawie. No i teraz muszę gdzieś zwąchać tego A*Mena…
Da się zrobić. 🙂
Jako zagorzała fanka Angela muszę, po prostu MUSZĘ poznać i te wersję. Klasyczny Alien nie podobał mi się ani trochę za to nowe jego ujęcie brzmi ciekawie, a nawet bardzo ciekawie 🙂 Womanity jakoś specjalnie nie utkwił mi w pamięci – będę musiała sprawdzić 😉 Nieziemsko kusi mnie też kawa w A*Menie! Jestem więcej niż zaintrygowana 😀
Mnie się podejrzanie łatwe wydaje kliknięcie flakonu tego Angela. Stara wersja mi przestała pasować, przerzuciłam się na A*Mena, a teraz, nagle i całkiem przypadkiem, klasyczny A*Men przestał mi pasować… Może uda mi się dostać jako rekompensatę za wysiorbaną przez chuopa flachę A*Mena…
To wszystko brzmiałoby naprawdę pięknie, ale czy problemem nie będzie fakt, iż niektórzy reagują obrzydzeniem na klasycznego Angela i Womanity?
Alien chyba nie czynił mi krzywdy, ale słowo "karmel" już tak 😉
A*Men z kawą za to brzmi frapująco, aczkolwiek klasyczny i Havane nie budziły żądzy posiadania. Ale tego muszę obadać.
Akiyo, myślę, że będzie problemem. To jednak "wariacje na temat". Ja mam to szczęście, że mnie się Angel, A*Men i Womanity po prostu spodobały od pierwszego testu. Alien niekoniecznie, ale wyrobiłam sobie z czasem coś w rodzaju umiejętności doceniania nut "nie swoich".
Co do karmelu – w recenzji najwyraźniej, jak mogłam, określiłam swoje stanowisko wobec tej nuty. Tu jest ładna. I wciąż nie wierzę, że to piszę… 😉
Ale mam smaczek na tego Anioła! Do tej pory omijałam wszelkie wariacje na jego temat, bo mi właśnie klasyk najbardziej leży (choć od pewnego czasu też wydaje się mniej ekspansywny i trwały niż kiedyś… ). Buteleczka identyczna jak w Likierowym. No właśnie – jak się ma do niego? Likier puściłam w świat, za bardzo miodowo słodki, za mało paczulowy był dla mnie.
Z Alienem w ogóle mi nie po drodze, fujam na jaśmin, bleh! 🙂
Ale A*Men mnie zaintrygował.
Likierowy w ogóle mi nie podszedł. Pisałam kiedyś przy okazji podsumowania roku, że w likierowym Aniołku wyciągnięto do przodu wszystko to, czego w Angelu nie lubię, a utracono to, co lubię najbardziej. Miałam odczucia podobne do Twoich.
Anioł Anioła powąchać musi… w jakimś SuperPharm 🙂 i koniecznie… koniecznie bo nie uśniem… Womanity… rozbudziłaś rządzę 😀
Angel jest na Allegro… Kusi mnie zakup flaszki. 🙁
Nie wiem, czy będą Angele w SuperPharm. Widywałam je po sklepach pojedynczo – w jednym jeden, w drugim inny. W SP były Womanity. I tester rychło "wyszedł". 🙁
od siebie dodam że moje doświadczenia z muglerowymi dziełami (mimo fascynacji) zwykle się kończą mdłościami 😉 jedyny ToF który testowałam to był Angelowy i o dziwno, jest on dla mnie do zniesienia
Ja mdłości miewam rzadko. Muglery mi nie szkodzą. W sumie… Gorsze rzeczy mi nie szkodzą. :)))