Nie taka znów klęska czyli: Calamity Jane Juliette Has a Gun




Marketingowcy Juliette Has a Gun zapowiadali perfumy bez kwiatów. A w składzie co? Irys.

Na szczęście jest go tu jak na lekarstwo, a Calamity Jane jest, zgodnie z zapowiedzią, zapachem ewidentnie ambrowym. Ambrowym od pierwszego akordu. Ambrowym bursztynowo i ślicznie.

***

Niezwykłe w ambrze jest to, że nawet surowa, nieozdobiona brzmi... Zbytkownie, bogato, efektownie. Drugą nutą o tak niesamowitych właściwościach jest agar. Oba te składniki uważane są za trudne, wymagające dla nosa. Być może. Jednak kiedy nauczymy się je doceniać ich niezwykła woń staje się źródłem prawdziwej przyjemności.


W otwarciu Calamity Jane, poza wspomnianą już urzekającą ambrą, odnajduję nuty przyprawowe (szafran, pieprz, kardamon) oraz nienatrętną, nadającą zapachowi głębi paczulę. W tych pierwszych minutach ambra sprawia wrażenie ledwo przybranej, naturalnej, mocno niszowej. I przyznaję, zaskoczyło mnie to bardzo, bo Juliette Has a Gun specjalizuje się raczej w kompozycjach bogatych, mocno perfumeryjnych.

Na szczęście nie musiałam trudzić się rewizją poglądów - już po chwili kompozycja zmienia się, wypełnia, zyskuje na klasycznej perfumeryjnej urodzie. Ambrowy, surowy akord stanowi ledwie przygrywkę. Rychło dołączają do niego składniki dające perfumom Romano Ricciego aksamitne wykończenie, głębię właściwą kompozycjom tej marki.



Ładna, niespożywcza wanilia, sandałowiec, cedr, bób tonka i po chwili sukcesywnie zyskujące na znaczeniu piżmo.
Warto zwrócić uwagę na ten ostatni składnik, bo o ile Calamity Jane zaczyna się stricte ambrowo, o tyle finał jest piżmowy. Przemiana następuje sukcesywnie, a ostateczne przeniesienie akcentu z ambry na piżmo dokonuje się po dobrych kilku godzinach kiedy zapach powoli gaśnie na skórze.

Zanim to nastąpi możemy delektować się bardzo akuratną kompozycją ambrową przypominającą wzbogacone piżmem i dyskretnymi nutami żywicznymi (mirra, opoponaks, może balsam Tolu) Ambre Extreme l'Artisan Parfumeur. Także rozwój zapachu jest podobny - przebiega od pozornej surowości po ciepłą puszystość. Wyraźne różnice pojawiają się dopiero przy piżmowym zmierzchu.


Calamity Jane to uniseks, jednak koncepcja marketingowa bardziej chyba celuje w kobiety.
W końcu nie przypadkiem perfumy Juliette Has a Gun noszą imię kobiety - rewolwerowca: niepokornej, wyzwolonej, czerpiącej z życia w sposób zarezerwowany dotychczas wyłącznie dla mężczyzn. Mają stanowić stymulujące wyobraźnię połączenie androgynicznej męskości z kobiecą zmysłowością. I to się chyba udało.

Nie udało się natomiast stworzenie kompozycji rewolucyjnej, czy choćby nawet wyjątkowej.
Jeśli uznamy, że wystarczy by zapach był ładny, nieuciążliwy i trwały - możemy obwieścić sukces. Jeśli oczekujemy dreszczu zachwytu... No cóż. Nie tym razem.


Data powstania: 2009
Twórca Romano Ricci

Nuty zapachowe:
paczula, irys, ambra, piżmo, wanilia

* Na ilustracjach:
1. Lou Doillon - twarz kampanii marketingoewj Calamity Jane Juliette Has a Gun
2. Martha jane Cannary-Burke czyli prawdziwa Calamity Jane
3. i 4. Doris Day jako Calamity Jane w komedii Davida Butlera pod tym samym tytułem

Moim zdaniem do zapachu najbardziej pasuje Doris Day. :)))

Komentarze

  1. Też odniosłam wrażeniem, że oryginalna Calamity Jane prędzej zatkałaby nos i duszkiem wypiła zawartość fiolki perfum nazwanych własnym imieniem. :) Powąchałam, wzruszyłam ramionami i jakoś nie ciągnie mnie do testów - nie zostałam urzeczona, ani nawet względnie usatysfakcjonowana (a przecież, kurka, uwielbiam ambrę!). Może dlatego, że Calmity J. poznałam w okresie najsilniejszej fascynacji niszowcami pełną gębą?

    OdpowiedzUsuń
  2. witaj
    jak zwykle ambra w składzie a ja jeszcze nie miałem przyjemności
    jeszcze do tego:wanilia, sandałowiec ,bób tonka to co lubię.
    może być mojo ;)
    i już mi się śni ;)
    pzdr
    J

    OdpowiedzUsuń
  3. bób tonka! dotąd było tak,że zapachy z tą śmiszną fasolką przypadały mi do gustu, tego zapachu nie miałam przyjemności poznać,ale z opisu wynika że to zapach raczej bezpieczny...coś takiego warto przetestować,a nuż ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedźmo, miałam tak przez czas jakiś, że fascynowały mnie "mocne" kompozycje, a wszelkie pozostałe spływały po mnie jak woda po kaczce.
    Calamity Jane szczególnie mocna nie jest. A oczekiwania miałam... Mocne.
    Z drugiej strony - pasuje do pierwszych trzech zapachów JHaG.
    Mam za to Midnight Oud - to najbardziej paskudna flaszka w mojej szafce. Jako flaszka. ;)


    Jarku, to jest dość łagodna ambra. Ale skoro lubisz ambry l'artisanowskie, to pewnie i tę docenisz.
    Przy okazji, powiedz mi: czy ambra urzekła Cię od razu, czy uczyłeś się jej, dojrzewałeś? Bo ja do ambry przekonywałam się dość długo. W przeciwieństwie do agaru.

    OdpowiedzUsuń
  5. hej
    możesz się smiać,ale kiedyś to były inne czasy.
    wtedy zapachy kupowałem w ciemno:DD
    zero internetu,a perfumy w Sephorze to był dla mnie wielki luksus.
    wstyd się przyznać i możesz być w szoku, ale moje zakupy odbywały się za pomocą oceny i wyglądu opakowania/butelki,a nie tego co jest w środku,czasmi wąchałem korek od butelki :DD
    ja nawet nie wiedziałem o czymś takim jak próbki zapachowe, i że wogóle coś takiego istnieje :DDD
    ale to było wieki temu...
    wtedy dla mnie słowo:ambra,piżmo itp to jak chiński język:)
    Pierwsza ambra,która mnie uwiodła to Jean Paul Gaultier -Pussance2,i to były te jedne z zakupów w ciemno;) ,a wyobraź sobie że dopiero po LATACH!! sprawdziłem skład zapachu:)
    jakie było zaskoczenie.
    myślałem że nie ma nic lepszego, aż do pierwszego niszowego ambrowca Serge Lutensa.
    i tu przepadłem...
    coś jest w nim takiego magicznie puchatego,pudrowego,pięknie otula ciało,nie potrafi o sobie zapomnieć, szczególnie doceniam go jesienią.
    prawdopodobnie ten zapach zostanie ze mną już na zawsze.
    Klaudio znów nadchodzą upały i jak wiesz to mnie martwi :(((
    pozdr
    UFFF!
    J

    OdpowiedzUsuń
  6. ja jeszcze poprosze tę panią z pierwszego zdjęcia.mrrr
    tę z drugiego już niekoniecznie :DD
    pzdro
    J

    OdpowiedzUsuń
  7. Sabb - mrrr. ciekawy początek - akurat w poniedziałek znowu zawitam do stolicy i spróbuję niuchnąć conieco ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Sabbacie, u mnie niechęć do świeżynek trwa już jakieś... 15 lat (co nie znaczy, że od tylu jestem perfumomaniaczką), nie bardzo wiem, czy coś zdołałoby mnie - na dłuższą metę - do nich zniechęcić; nawet Orient Extreme od Ciebie jakoś mnie nie odstrasza. :) A flachy pani Micallef są kiczowate, to fakt.

    Mogę jeszcze słówko do Jarka? :) Czyżbyś nie doceniał potęgi oryginału? ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. wiedzmo pannica na pewno nie jest aż tak szpetna;)
    gdyby trochę makijażu itp, kto wie, może coś by z tego wyszło :D
    (oj zaraz mi się pewnie dostanie ;)
    mam nadzieję że nikt się nie obrazi za mój dzisiejszy sarkazm.to przez tą pogodę.przegrzanie mózgu powoduje skutki uboczne :)
    pozdro dla Wiedzmy.
    J

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojtam, ojtam, jak mawiają we Wrocławiu Pewne Kręgi. ;)
    Powiedzmy, że panna Janka żyła w czasach stanowczo bez Photoshopa. :)
    A za sarkazm podobno obrażają się ludzie pozbawieni poczucia humoru - przynajmniej ten nieprzewlekły.
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  11. Jarku, ani myślę się śmiać.
    Nikt z nas nie rodzi się wszechwiedzący i ja akurat świetnie zdaję sobie z tego sprawę. Wciąż odkrywam cos nowego, czasem ze zdziwieniem, jak mogłam na coś tak oczywistego nie wpaść. ;)
    A ambra... No pisałam, ze jest w tej nucie coś magicznego. Mnie nie uwiodła od razu, przyznaję się do tego, że początkowo podchodziłam do niej jak pies do jeża. Ale za to niestrawny ponoć dla europejskiego nosa oud urzekł mnie od razu.

    Mam czystą orrganiczną ambrę w domu (we fiolce, rozpuszczoną w spirytusie) i powiem Ci, że jest co wielbić.


    Pani z pierwszego zdjęcia jest moim zdaniem strasznie wulgarna.
    Calamity Jane była IMHO ładna (oglądałam sporo jej zdjęć w sieci), choć to oczywiście nie te czasy, a i stylizacja robi swoje. Pewnie w czasach kiedy pracowała jako "panienka" wyglądała ciut inaczej. ;)


    Wiedźmo - niechęć do "świeżynek" tez mam chyba wrodzoną, choć są wyjątki, takie jak Calamus na przykład. Podobnie mam z kwiatkami i innymi rzekomo ładnymi nutami.

    Flacha, którą miałam na myśli to Midnight Oud Juliette Has a Gun, nie Night Aoud Micallef. Choć ta druga rzeczywiście chyba jeszcze bardziej paskudna z tymi niebieskimi kryształkami. Ale jej już nie mam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeszcze do Werki - wedle mojej wiedzy Calamity jane nie ma w Douglasach. Podobnie jak Midnight Oud. Niestety.

    OdpowiedzUsuń
  13. JHaG na całkowitej wyprzedaży w śląskich perfumeriach Douglas. Miss Charming, Lady Vengeance oraz Citzen Queen spadły z ceny o połowę, czyniąc mnie -pierwszej dwójki- nabywcą.

    OdpowiedzUsuń
  14. Oooo... To ciekawe. Schodzą z marki najwidoczniej.
    Szkoda, że żaden z tych zapachów mnie nie urzekł. Dziękuję za informację i gratuluję zakupów!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty