Żelki w szamponie
Jak w tytule: mieszanka aromatu żelek z zapachem szamponu.
Kompletnie bezsensowne zestawienie nut spożywczych z detergentem wywołujące podświadomy opór organizmu.
Syntetyczny do bólu ulep plus mdła gorycz, którą czujemy na języku liżąc mydło lub kosztując szamponu.
Mój nos mówi nie.
Liście truskawek? Skórki brzoskwini? Jeśli w ogóle są tam jakieś, to z pewnością sztuczne. I niewątpliwie radioaktywne do tego.
Skarmelizowany cukier? Taki, jak w miękkiej, zbitej wacie cukrowej kupowanej w plastikowych pojemnikach w osiedlowym spożywczaku.
Jedyna nuta, którą oddano w zapachu w miarę wiernie, to ylang-ylang – w pierwszych kilkunastu minutach jest wyraźnie wyczuwalny. Niestety, tym mnie udobruchać nie można…
Zapach rozwija sie powoli od moczonych w szamponie żelek w kierunku umytych razem z salaterką landrynek.
Przez cały czas jest jednak tak samo tandetny i nużący.
Powiem szczerze: gdyby ktoś chciał mnie do siebie zniechęcić – taka walentynka byłaby naprawdę dobrą metodą uczynienia tego skutecznie i trwale.
Nie wiem, co pocznę z pozostałą częścią flaszki…