.
Po zjechaniu Sin miałam zamiar oszczędzać Basha i nad Lucyferami już się nie pastwić. Ale podobno tylko krowa nie zmienia poglądów.
Nawiedziłam ostatnio po raz kolejny (po raz kolejny nie wiem po co) stronę www.damienbash.com i tradycyjnie już rozbawił mnie nadęty image tej firmy.
Ta powaga! Ta sztuka w czerni i czerwieni! Pjur iwul!
Z umieszczonego w dziale „profile” wywiadu z Damienem Bashem:
– What is your greatest fear?
– Myself
– If you were to die and come back as a person or thing, what do you think it would be?
– A black Leopard
I oczywiście najprawdziwszy (podpisany: Lucifer) cytat z Lucyfera w teoretycznej wykładni filozofii firmy. Ciekawa jestem czy książę piekieł udzielił im wywiadu osobiście, czy przez internet? :-)))
Czwarty Lucyfer wedle nut powinien być diabłem w sam raz na lato. Zielona herbata plus cytrusy. Ale tak szczerze, wybrałam go, bo jest najmierniejszym z miernych.
Lucyfer czwartej klasy (co nie znaczy, że No.1 jest automatycznie klasy pierwszej) nie jest zapachem ani na lato, ani na zimę. A dla mnie to on jest na nic zupełnie.
Dominująca nuta to miodowy, upiornie słodki jaśmin obłożony znanymi już z Sin plastikowymi cytrusami. Wrażenie nierealnej woskowości składników kompozycji podkreśla dodatek neroli i popieprzonego mielonym pieprzem kosmetycznego piżma.
A gdyby powyższe dwa zdania nie zniechęciły Cię Czytelniku wystarczająco, dodam, że zbiesiła się w tej kompozycji także herbata dając efekt kojarzący się nie ze świeżym naparem, lecz raczej z fusami na dnie szklanki. Cała ta zapachowa menażeria pachnie tak, jak mogłaby pachnieć tęga kobieta, która używanie wielkiej ilości kremów upiększających i jaśminowych pachnideł uznaje za substytut mycia.
Zapach jest niewątpliwie damski. Ciężko kwiatowy, zmysłowy, w znaczeniu „cielesny” i w pewien szczególny sposób retro. Chyba…
Dla mnie najintensywniej po jaśminie wyczuwalne jest jakieś nielogiczne złożenie zapachu kosmetycznego kremu, toaletowego mydła dobrej jakości i niemytego człowieka. Nie stricte potu – zapach nie jest ostry i inwazyjny, lecz ciężki jak woń tkwiącego w długim bezruchu bladego, bezwłosego ciała przecieranego nasączonymi mleczkiem kosmetycznym wacikami zamiast kąpieli.
I nic nie jestem w stanie poradzić na to, że Lucifer No.4 nie kojarzy mi się z występną i fascynującą mitologiczną postacią, od której wziął imię, lecz z jednym z bardziej groteskowych obrazów, z jakimi zetknęłam się w polskiej literaturze.
W historii alternatywnej Konrada T. Lewandowaskiego „Królowa Joanna d’Arc” występuje wiedźma, która hoduje w doniczce męski członek na własny użytek. Podlewa go, smaruje wazeliną (choć fakt używania tej substancji w XV wieku wydaje mi się historycznie wątpliwy) i ogólnie dba o swego pupila, a „podopieczny” rośnie i yyyy… no nie napiszę, że rozkwita, ale ma się dobrze.
Gdyby owa pani posadziła owego nawazelinowanego fiuta w skrzynce z jaśminem – to zapewne miałby on na imię Lucyfer i nosił numer czwarty.
Bash jest zagadką. Niezbyt frapującą – nie spędza mi snu z powiek, ale jako curiosum z obfitującego w różne osobliwości światka kultury masowej może skłaniać do zastanowienia się na tym, co tak właściwie kupujemy płacąc za perfumy, płyty, obrazy czy ciuchy.
Nie wiem, co temu facetowi dolega. Jego obrazy przypominają rezultaty terapii zajęciowej paranoika, jego zdjęcia w ogóle niewiele przypominają, zaś zapachy wydają mi się wtórne i bez sensu. Dla mnie twór marketingowy pod tytułem Damien Bash to jedno wielkie, nadęte jak balon rozczarowanie.
Koleś albo jest nieszczęsnym, zafiksowanym na pukcie evil image’u świrem bez talentu, albo genialnym i wyrachowanym handlowcem. Też bez artystycznego talentu w sumie, ale w tym przypadku umiejętność sprzedania tego, co robi potwierdza tylko jego marketingowy geniusz.
Stawiam na drugą ewentualność, tym niemniej i tak skłonna jestem mu przyznać super Gnębiciela Gniotów za całokształt twórczości:
Nuty zapachowe: czarny pieprz, zielona herbata, cedr, jaśmin, cytrusy, piżmo
*Wszystkie upiększające posta dzieła, z wyjątkiem zblazowanego Joaquina, pochodzą ze strony Damiena Basha. Rozmazany autoportret i „artystyczne” zdjęcie stopy również.
9 komentarzy o “Damien Bash Lucifer No.4”
Jeeee!!!!!!!!!!!!!!! Gnębiciel Gniotów na maksa:D
Sabbath, umiesz pisac recenzje wzruszająco poetyckie i umiesz pisać recenzje naprawde wredne. sama nie wiem które wolę. :DDD
Dziękuję, ja osobiście wolę te mniej wredne – wredność włącza mi się przy rozczarowaniu najczęściej. Kiedy spodziewam się czegoś wyjątkowego, a dostaję miernotę. W przypadku zapachów Damien Bash tak właśnie się zdarza.
Swoją drogą, sama jestem sobie winna: czy to wypada, żeby dorosły człowiek ekscytował się całą tą diaboliczną dziecinadą? :-]
Chyba widzę jakiś sens twórczości pana Damiana – bez niej taka bystra recenzja nie zostałaby napisana. Wyślij mu ją i zainspiruj, może założy szklarnię z doniczkowymi fiutkami…
Przyda się trochę świeżości panu Damianowi, bo to taki mocno przeleżały i nieświeży post Baconowski wytrysk.
A rozprawiłaś się z nim genialnie.
Hihi, dziękuję Ci pięknie.
A przy okazji – to byłby całkiem niezły pomysł, takie doniczkowe atrakcje. Gdyby je odpowiednio lansersko promować mogłaby narodzić się nowa moda. 😉
Lilli Vanilli
tu dorosły człowiek w koszulce z królikiem 😉
a mnie się ten gniot podoba, na mnie ten gniot jaśminowy dostany przypadkiem to jest lilia z wanilią, i jak mnie takie cuś jak wanilia w perfumach zasadniczo odrzuca, to tu nie. i ja tego mogę mieć więcej i nawet tym pachnieć… shit happens 😀 (ale na mnie np. paskudnie wyszły MdM, Avignon i BC, co rozbolało nieco, w zderzeniu z oczekiwaniami)
pozdro 666
dobra, wyszło co miało wyjść 😛
podoba mi się rozpoczęcie tego gniota i to jest wersja ostateczna 😉
A czy ten ostatni wpis oznacza, że już nie chcesz więcej, czy nie ma w pływu na Twoje pożądanie? 😉
Swoją drogą, daleka jestem od twierdzenia, że perfumy na każdym wychodzą tak samo. Wiesz przecież – do znudzenia piszę, żeby testować na sobie.
Szkoda okrutna, że BC czy Avignon nie chcą współpracować z Twoją skórą, jednak myślę, że taki niefart zwykle objawia się fartem gdzie indziej – jakiś inny zapach, który na mnie na przykład może brzmieć beznadziejnie, na Tobie może pokazać pełnię możliwości i urody. Czego oczywiście życzę. A najlepiej, żeby wszystkie były piękne na nas obu. 😉
Ten ostatni wpis oznacza, że próbasa nie oddam i raz na jakiś czas popachnę hm męsko 😉 (albo podprawię nim cardinala na specjalną okazję ;))
ale otwarce było obiecujące dla poszukiwacza lilii nieekskrementalnych, ino koniec brudaśny
wszyskiego pięknego 😀