Po trzykroć Amen: A*Men, A*Men Pure Coffee i A*Men Pure Malt

 .

Niewiele pojawia się na moim blogu recenzji perfum powszechnie znanych i popularnych. Wcale nie dlatego, że uważam je za niewarte wzmianki.

Mam sporo pokory wobec cudzych sądów i zdaję sobie sprawę, że mając do wyboru czytanie o zapachu i powąchanie go osobiście – zwykle wybieramy to drugie. Jeśli już piszę o hitach typu Le Baiser du Dragon czy A*Men właśnie, to staram się, żeby mój post zawierał coś więcej, niż opis jednego zapachu. W przypadku Smoka było to porównanie trzech wersji (edp, edt i ekstraktu), którego od dawna mi brakowało, w przypadku A*Mena będzie to porównanie klasyka z dwoma wersjami limitowanymi będącymi wariacjami na temat tego niezwykłego paczulowego słodziaka.

Dodam, że na dwóch się nie skończy, bo zapowiedź kolejnej już się pojawiła: ma to być A*Men Pure Havane. O nutach na razie producent milczy, ale coś mi mówi, że bez rumu się nie obejdzie…

Thierry Mugler to niezwykła postać w świecie perfum selektywnych. Człowiek, któremu udało się na szczyt popularności wywindować perfumy o składzie predestynującym je raczej do zajmowania miejsca na półkach z niszą i to wcale nie płytką.

Paczulowo – czekoladowy Angel, w którym obdarzone bujną wyobraźnią panie doszukują się zapachu prosektorium (pozostaje tylko zazdrościć osobom, które nigdy w prosektorium nie były), jaśminowy ultrakiller Alien, który dowodzi, że kwiaty wcale nie muszą oznaczać delikatności, czy wreszcie najbardziej zawiesisty paczulowiec wśród selektywnych zapachów, nietypowo słodki A*Men.

Wszystkie kompozycje o niesamowitej mocy i genialnej wręcz trwałości, dodatkowo opakowane w charakterystyczne „kultogenne” flakony.

A*Men 

Thierry Mugler

Klasyczny A*Men to fenomen wśród męskich zapachów. Intensywny, gęsty nieomal, stał się wyznacznikiem nowego trendu w męskiej modzie – podarował mężczyźnie upojną słodycz, kojarzoną wcześniej raczej kobiecą stroną w perfumeriach (w 2005 roku usiłował ta droga pójść Olivier Cresp, ale bezjajecznemu Black XS daleko do A*Mena jak Scarlett Johansson do Marylin Monroe). Jednocześnie słodki i bezpardonowo paczulowy, przez wiele godzin otacza noszącą go osobę ścianą zapachu niemożliwą do pomylenia z czymkolwiek innym.

W otwarciu wyraźnie wychodzą nuty chłodne i przestrzenne: lawenda i dziwnie gorzka mięta walczą o dominację z paczulą i słodką, zawiesistą nutą karmelowo – kawową. Walka jest ostra, bezpardonowa, nuty napierają na siebie wzajemnie, trwając w pełnym napięcia bezruchu jak zawodnicy sumo w uścisku. Jeśli chcemy zobaczyć, jak wcielić w perfumy pojęcie „harmonii przeciwieństw” to jest to doskonały przykład tego ryzykownego zabiegu.

W A*Men nie ma wyraźnego przejścia między głową, a sercem zapachu. Nuty z centrum wychodzą już na początku, nuty otwarcia trwają długo, rozwijają się wraz z cała kompozycją – ich „górność” polega głównie na tym, że unoszą się nad słodką kipielą nut serdecznych jak chemiczny opar nad stygnąca lawą. Tyle, że tu opar jest kamforowo – eteryczny, nie obrzydliwie siarkowodorowy, zaś kipiel pod nim jest słodka, zawiesista i otulająca.

Stanowiąca, moim zdaniem, sedno zapachu paczula spaja obie nuty, wypełnia przestrzeń szczelnie i ściśle. A*Men zdaje się zapachem z meniskiem – nasyconym tak, że każda kolejna molekuła rozsadziłaby zapach, sprawiła, że kompozycja popękałaby na szwach.

 

Baza nie przynosi spadku napięcia, nie daje wytchnienia. Wciąż ściśle wypełniona nutami przenosi jednak akcent ze starcia nut chłodnych i ciepłych na nietypowe, niepokojące, nienormalne wręcz zestawienie skrajnie niespożywczej paczuli z lekko kawową nutą podpalanego karmelu. Kontrast woni trudnej z łatwą, turpistycznie niszowej ze spożywczo urodziwą, nieprzyjaznej z otulającą… To właśnie sprawia, że A*Men jest tak wyjątkowy, tak trudny do zaszufladkowania.

Trwałość kompozycji jest, jak już wspomniałam, powalająca. Wiele, wiele godzin nie słabnąc trwa na skórze ten niesamowity duet. I ta właśnie moc wybrzmienia czyni z paczulowo – karmelowej bazy trzon zapachu; najdłużej i najintensywniej odbierany etap. Bez względu na to, czy w danym konkretnym dniu w tych olfaktorycznych zapasach zwycięży czekolada, czy paczula – właściciel flakonu jest zawsze zwycięzcą. To naprawdę coś więcej, niż solidne perfumiarskie rzemiosło.

Data powstania: 1996

Twórca: Jacques Huclier

Nuty zapachowe:

Nuty głowy: bergamota, helonial (przypuszczam, że chodzi tu o storczykopodobną roślinę Helonias Bullata, ale nie mam pewności), lawenda, mięta pieprzowa

Nuty serca: paczula, smoła, kawa, cedr

Nuty bazy: Bób tonka, wanilia, karmel, czekolada, piżmo

A*Men Pure Coffee

Thierry Mugler

Dwanaście lat czekał Mugler, zanim wypuścił pierwszą limitowaną wersję swego męskiego okrętu flagowego.

Podobieństwa do starszego brata Pure Coffee się nie wyprze, ale nie jest to jednocześnie tylko marketingowa sztuczka, klon obliczony na sprzedanie kolejny raz tego samego produktu.

A*Men Pure Coffee zaczyna się przepięknym aromatem lekko słodkiej kawy – intensywnym, wyraźnym, nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Gdyby trwał do końca, byłby to chyba mój zapach wszech czasów.

Niestety, kawa najpierw zostaje „dosolona” nutką przypominającą mi nieco słony posmak skondensowanego mleka, potem zaś cofa się do drugiej linii łącząc z piżmowo – paczulowym, perfumeryjnym sercem zapachu.

I znów, jak w klasyku, nie ma wyraźnego przejścia między sercem i bazą; zapach nie osiada, nie przycicha, tylko tężeje powoli ewoluując od woni stricte kawowej, w kierunku kawowo – paczulowego orientu z wyraźniejszą, niż w klasyku z 1996 roku nutą piżmową.

Pure Coffee są łagodniejsze, niż wersja podstawowa. Mniej naturalistyczna i mniej ekspansywna jest tu paczula, nie tak zawiesista słodycz, nie ma tego niezwykłego, intensywnego wrażenie napięcia, sprężenia nut. Czekoladowo – karmelowa kipiel zastąpiona została ciepłą, nie gorącą półwytrawną kawą, która jest zdecydowanie moim ulubionym składnikiem tej kompozycji. Całość naprawdę przyjemna przez trzy, może cztery godziny. Samo wybrzmienie nieco rozczarowuje. Pachnie trochę jak zwietrzały A*Men ze zwietrzałą kawą. Nie jest to jednak wrażenie na tyle nieprzyjemne, żeby zniechęcić mnie do kupna flakonu.

Data powstania: 2008

Twórcy: Jacques Huclier / Christine Nagel

Nuty zapachowe:

kawa Arabica, paczula, piżmo, mech, cedr, wetiwer

A*Men Pure Malt

Thierry Mugler

Nuty dymne w składzie i leżakowanie w dębowych beczkach w opisie procesu produkcji spowodowały u mnie przyspieszone bicie serca (w przenośni, tak naprawdę nie przyspiesza mi tętno od samej lektury) i intensywne pragnienie natychmiastowego zapoznania się z zapachem. Nie było to trudne zadanie, Pure Malt pojawił się bowiem w Douglasach nieomal jednocześnie ze światową premierą.

Pierwszy test wypadł pomyślnie, ale też, jako wielbicielka A*Mena nie przewidywałam niczego innego. Kolejne testy nie zmieniły mojej pozytywnej opinii o limitowanej wersji z 2009 roku, ale też nie spowodowały żądzy posiadania flakonu.

Pure Malt to najłagodniejsza z dotychczasowych wersji tego zapachu. Wytłumiona została zarówno mordercza paczula, jak i ciężka słodycz. Woń jest wciąż słodka i wciąż paczulowa, jednak zamiast spalonego karmelu mamy miękkie krówki, zamiast paczulowego killera paczulową ślicznotę, zamiast starcia tytanów przyjęcie dla dobrze wychowanych kawalerów i panien.

Nieco charakteru dodaje tej wersji wpleciona między bazowe akordy nuta przydymionego słodu, jednak to wciąż tylko grzeczny młodszy brat potężnego klasyka. Trzymając się metafory z poprzedniego akapitu – na przyjęciu, w eleganckim, zbytkownym salonie siedzą młode damy i gentlemani, ręce trzymają przy sobie spięci pod czujnym okiem siedzącej w kącie ciotki. Urocze uśmiechy pań i znaczące spojrzenia panów krzyżują się nad stołem, komplementy i słodkie słówka przelatują między miłymi biesiadnikami, ale na tym koniec. Jedynie czasem udaje się kapnąć do kawy whisky z piersiówki, ale i ta szybko się kończy, zostawiając po sobie efekt w postaci lekko rozpalonych policzków i lekko lśniących oczu. I tyle.

Akuratna, pozbawiona upiornej mocy klasyka baza okraszona została wanilią i brzmi trochę „po damsku” – jest w sam raz orientalna i nieuciążliwa. Whisky w niej nie ma, nie ma też pazura, który uczynił z klasycznej wersji fenomen na skalę światową.

Podsumowując: Pure Malt to najładniejsza, najbardziej przystępna z A*Menowych wariacji. Urodziwa, słodka i zupełnie nie niszowa – odniosła wielki sukces komercyjny i nie dziwi mnie to wcale. Podobnie jak nie dziwi mnie fakt, że częściej i chętniej niż panowie noszą ją panie – mimo kuszącej, „męskiej” nazwy.

Data powstania: 2009

Nuty zapachowe:

nuty owocowe, nuty drzewne, słód, nuty orientalne, torf, akcent dymne

 

Gdybym miała pokusić się o jakiś ranking, to, moim zdaniem, żadna z wersji limitowanych nie dorównuje klasykowi. Ale to chyba istota limitowanek i wariacji – są zabawą tematem, grą z odbiorcą, dodatkiem w rodzaju bonus tracka z powszechnie znanym coverem.

Jako wielbicielka zapachu kawy wybrałam dla siebie Pure Coffee, obiektywnie jednak uważam, że Pure Malt jest bardziej indywidualna, mniej kopiuje oryginał, niż wariacja z kawą w tytule. Z drugiej strony, niewiele w niej whisky i pod tym względem twórca nie wywiązał się zadania postawionego przez „tytuł utworu”.

Gdybym miała typować, co warto poznać koniecznie, a co niekoniecznie, to zabijać warto się tylko za klasykiem. Pozostałe do cienie geniuszu Jacquesa Huclier.

Teraz pozostaje nam z nadzieją wyglądać Pure Havane. 

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

31 komentarzy o “Po trzykroć Amen: A*Men, A*Men Pure Coffee i A*Men Pure Malt”

  1. Słodko i smakowicie! Nie zapominaj także o edycji Sunessence Summer Storm, czyli A*Menie zmiksowanym z pomaranczami i zieloną kawą.

  2. Przyznam się, że nie znam jej… Wstyd, ale "sunessencowe" wersje muglerowskich klasyków mają tendencje do rozczarowywania mnie. Znam Anioła i Obcego. Oba słabe. Moim zdaniem, oczywiście.
    Ale masz rację – powinnam przetestować.

  3. A mnie się właśnie Angel bardzo podobał. Fakt, że na dłuższą metę może być to nieco męczący zapach, nie mniej raz na jakiś czas bardzo fajnie się go "nosiło". No ale co osoba, to zapach 😉 A TM jest moim zdaniem mistrzem pod względem promowania swoich kolejnych zapachów!

  4. Katalino, Piotrze, Angela i ja bardzo lubię. Klasyk przez wiele lat gościł na mojej półeczce, wysiorbałam więcej niż jeden flakonik. Liliowy Angelowy Ogródek też mogłabym nosić; swego czasu robił dobre wrażenie na moich znajomych.
    Przekroju Angeli nie wykluczam, tymczasowo jednak dysponuję jedynie próbkami dwóch wymienionych wyżej zapachów. Może jeśli wpadną mi w łapki próbki, to się skuszę. Choć… Dochodzą jeszcze wersje Sunessence i Liqueur. Sporo tego.

    Na Aliena raczej się nie porwę. Doceniam, ale jaśmin nie dla mnie. Test byłby katorgą. Chyba nie jestem aż tak masochistką, żeby zlać się każdym z Alienów po kolei.
    Już prędzej napiszę recenzję kwadrylogii filmowych Alienów, które należą do moich ulubionych filmów. 😉

  5. Madzik, może do Miesięcznika… I tak "robię" tam połowę tekstu. :]
    A przypominać trza sobie było w sobotę. Mam dwa flachony i solidną, psikaną próbkę trzeciego.

    Escritoro, jeśli korci Cię nienormalnie doprawiona paczula – próbuj. Na zachętę powiem to, co napisałam wyżej Madzikowi – mam dwie flaszki: klasyka i Pure Coffee. Pure Malt dla mnie jednak za słodki i za ładniusi.

  6. Czy A*Men Pure Coffee czy Pure Coffee jest dostępny w wersji dla kobiet, chociażby w limitowanej edycji?

  7. Karolino,
    to w ogóle jest limitowana edycja. Zapach jest teoretycznie męski, ale to podział umowny i naprawdę nie warto się nim przejmować. To jest podobnie jak z zainteresowaniami rzekomo męskimi i rzekomo kobiecymi – wybierasz to, co Ci odpowiada.
    Jeśli dobrze się będziesz czuła w tym zapachu – noś i nie zważaj na stereotypy.
    Zerknij proszę w zakładkę *FAQ w spisie etykiet po prawej (pierwsza od góry) – znajdziesz tam notkę pod tytułem "Czy perfumy mają płeć". Może trochę wyjaśni moje podejście do tematu.
    Pozdrawiam. 🙂

  8. wiedźma z podgórza

    A ja mam pytanie z innej beczki (o Amenach się nie wypowiadam, bo klasyk mnie nie lubi a reszty nie znam): czy jest jakaś możliwość, by osoba nieposiadająca konta na Fejsie mogła obejrze c zawartośc SoS? Dziś chciałam poszperać, weszłam nawet w alfabetyczny spis nieosobistych profili i SoS tam nie było (za to kilka innych Sabbathów 🙂 ). A żeby wykonać jakikolwiek inny krok muszę się zalogować, na co nie mam ochoty. Więc pytam, powodowana ciekawością, jak Cię można podejrzeć? 🙂

  9. Hmmm… Lewe konto?
    Na FB będę wrzucała cykl, który chyba Ci się spodoba: ŁOWIENIE TEKSTA, czyli o błędach i fanfaronadzie w polskojęzycznych opisach perfum. 😀

  10. wiedźma z podgórza

    Brzmi apetycznie. 🙂 Tylko co z tego, skoro nie mam możliwości przekonać się o tym na własnej skórze (tzn. mam jedną, ale póki co twardo się jej opieram 😉 )?

  11. Miss Lidia Grierson

    Och, Łowienie Teksta brzmi swietnie! 😀 szykuje się ubaw po pachy 😀

    A Angel kiedyś naprawdę pachniał na mnie trupem, komu jak komu, ale mi nie można powiedzieć, że nigdy nie byłam w prosektorium. Trup swieży, ale charakterystyczna nutka smierci była. I dwa lata temu nagle przestała się na mnie ujawniać 😀 I tak oto zrozumiałam "Co ci ludzie widzą w angelu" 🙂

  12. 1) "A Men Pure Havane" – ja stawiam na nutę tytoniu. W końcu alkohol już był w Pure Malt. I chciałbym mieć w tym względzie rację.

    2) "helonial" wygląda mi na literówkę. Nie Twoja Sabbath, tylko rozpowszechnioną w necie, zresztą wyłącznie w kontekście Amena. Ja sądzę, że chodzi o Helional (alpha-methyl-1,3-benzodioxole-5-propanal), który jest aroma-molekułą o zapachu zielono-konwaliowym-aldehydowym autorstwa IF&F.

    3)Co do Amena to faktycznie wyjątkowe męskie pachnidło – dla odważnych. Słodkie to okrutnie, ale mroźną zimą sprawdzi się nieźle.
    Jeżli już o kawowej paczuli, to L'Instant PH Extreme Guerlaina jak dla mnie przebija Amena Pure Cofee. Boski zapach.Podobie jak wersja EDT, która pozostaje dla mnie jedną z najlepszych męskich współczesnych kompozycji.

    Pozdrawiam

  13. jak ktoś chciałby zrobić zapasy na zimę,to informuję iż A*meny są teraz w promocji po 199 zł za 100ml

  14. Anonimowy, B*Men znam, mam gdzieś próbkę nawet. Niestety, nie jest to kompozycja tak wyjątkowa jak A*Men. Moim zdaniem, oczywiście.

    Wiedźmo, postanowiłam, że będę raz w miesiącu wrzucała na bloga "The Best Of". Czyli teksty z najwiekszą liczbą "lajków". :)))

    Miss Lidio, łowię. Mam już ze 40 wpisów w zapasie. Większość niestety ze strony Galilu. Okazuje się, że trudno tam znaleźć niezabawny opis. Znalazłam nawet trzy błędy w jednym zdaniu. Zastanawiam się nad wrzuceniem "The Best Of" na bloga kiedyś.
    Trupia nutka mnie zadziwia. Naprawdę. Zapach zwłok znam. Świeżych i nieco mniej świeżych niestety też. Wolałabym nie znać.
    Dla mnie Angel to zapach przyjazny, bezpieczny, kojarzy mi się ze świeżo wyprasowaną, białą pościelą… Chyba zorganizuje próbki i pokuszę się kiedyś o recenzję…

    Piotrze, jesteś, jak zawsze, niezawodny. :*

    Fqjcior, o tytoniu myślałam. Ale ja tytoniu nie lubię, więc… Nie obstawię. Rum za to owszem, bardzo lubię. Szczególnie ciemny, mocno aromatyczny… Yyyyy… A ja o perfumach miałam pisać? 😉
    2. Chemicznie składnik unikatowy dla Muglera to ponoć Ethyl Maltol. Nie wiem, jak się ma do Helonialu…
    3. Kawa w L'Instant na mnie nie chce wyłazić. Jest interesująca, ale nie "idzie tak po bandzie" jak A*Men. Jest bardziej zrównoważona. Na mojej skórze, oczywiście. Na męskiej może być piękniejsza.

    Jarku, to i tak jest dobra cena za setkę Muglera.

  15. wiedźma z podgórza

    Bardzo ładny pomysł. Choć rzeczywiście smutne, że GaliLu tak olewa formę opisów produktów z własnej oferty. Może mają nadzieję, że nikt nie zwróci na to uwagi [hm, już zwrócił(a) 😉 ], bo przecież chyba brak u nich przypadkowych klientów, którzy kupują zwykle dobry bajer,a nie perfumy?
    A adres, wrzucony przez Piotrka, już zapisałam sobie w stosownym folderze w Ulubionych. Tak więc jestem na bieżąco z łowieniem teksta. 🙂

  16. Wiedźmo, mnie się wydaje, że kiedyś takich koszmarków u nich nie było, że to jakiś względnie nowy pomysł.
    Wyć mi się chce, jak to czytam. Zwracałam uwagę Pani Missali, ze mają błędy na stronie, ale to, co widzę na stronie Galilu jest… No po prostu nie da się porównać. Poczytaj sama.

  17. Niechlujstwo językowe jest powszechne i nie da się ukryć, że Ty Sabbat również się przed nim nie ustrzegłaś. Nie raz,nie dwa.
    Twoja mała Inquisitio wygląda żałośnie.Po co cytować i powtarzać koszmary językowe? To nie jest nawet śmieszne, ale smutne i nic nie warte. Ginie to, co w sztuce perfumowej najważniejsze.
    Szkoda,że do dziś nikt nie zwrócił uwagi na karygodny błąd, który widnieje na stronie głównej galuli :] A ja głupia wstydzę się i zamykam oczy, kiedy po raz kolejny wchodzę na zakładkę perfumową galu, a błąd wciąż wisi i śmieje się w twarz.
    Anonimowa Gosia

  18. Anonimowa Gosiu,
    z mojej strony to są po prostu błędy, niestety. Staram się ich unikać, nie jestem niechlujem, ale zdarzają mi się, jak każdemu. Nie sposób dokonać korekty własnego tekstu – każdy piszący to wie. Jeśli znajdziesz u mnie błąd, będę wdzięczna za wskazanie go.

    Koszmarki językowe bywają śmieszne, w tej kwestii się więc z Tobą nie zgodzę, choć rzeczywiście samo zjawisko zabawne nie jest. Sądzę, że powinno się na nie zwracać uwagę, może zaowocuje to pozytywną zmianą.

    Co to jest galula? Galilu? Lulua?
    Wyraz "inkwizycja" istnieje w języku polskim.

    A upodobanie do sztuki perfumeryjnej nie wyklucza szacunku dla piękna polskiego języka. Nie sadzę, by zabawa w szukanie byków i fanfaronady miała sprawiać, że "ginie to, co w sztuce perfumowej najważniejsze". Sztuce z pewnością nie zaszkodzi, jeśli opisywać ją będą teksty napisane po polsku, a nie bełkot.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Black Afghan Mad et Len

Z pewnym skrępowaniem zapraszam Was na kolejną recenzję perfum, których nazwa bezczelnie nawiązuje do narkotyków. Wcześniej były to kompozycje przeżywającego lekko żałosną fascynację dragami Alessandro

Czytaj więcej »

Grev Slumberhouse

Dziś na SoS nowa marka. I to nie lada jaka! Slumberhouse jest marką butikową, podobnie jak Odin, o którym już pisałam. Twórcy firmy przyznają się

Czytaj więcej »

Perfume Bond No.9

. Oto i Bond No.9 ma swojego własnego agarowca. Późno trochę. Sprytniejsze, bardziej rzutkie firmy wyczuły rynek wcześniej i mam wrażenie, że Bond trochę został

Czytaj więcej »