.
Zapraszam do przeczytania wywiadu z Geraldem Ghislain – twórcą i jednocześnie „nosem” Histoires de Parfums – marki, o której pisałam już na tym blogu wiele.
Opis spotkania z tym niezwykle interesującym perfumiarzem, a także sekretne i zupełnie niesekretne opowieści o poszczególnych stworzonych przez niego zapachach znajdziecie w relacji ze spotkania z Geraldem Ghislain, które odbyło się 7 października w Perfumerii Quality, reprezentującej tę markę w Polsce.
Dziś pierwsza część zapisu mojej rozmowy z Geraldem.
Treść nie została poddana modyfikacji, jedynie podzielona na części – po to, aby ułatwić Wam przebrnięcie przez tę masę tekstu i okrojona z fragmentów bez znaczenia dla tego samego celu.
Dla wyjaśnienia formy tej rozmowy – nie jesteśmy z panem Ghislain kumplami, nie jedliśmy razem owsianki w przedszkolu – po prostu wywiad był prowadzony po angielsku, więc forma „ty” wyszła naturalnie. A ponieważ Gerald nie stwarza dystansu, jest bezpośredni i w naturalny sposób zabawny – nasza rozmowa nie brzmiała tak, by tłumaczenie jej na „pan” i „pani” było konieczne.
Sabbath of Senses – Witaj Gerald, dziękuję, że zgodziłeś się udzielić wywiadu dla perfumeryjnego bloga Sabbath of Senses. Jak zapewne się spodziewasz, chciałabym zadać Ci kilka pytań.
Gerald Ghislain – Witaj. Słucham.
SoS – Pierwsze pytanie, które chciałabym zadać jest oczywiste. Opowiadasz swoimi zapachami historie. Dlaczego sam zapach, czysty, pozbawiony opowieści Ci nie wystarcza? Skąd pomysł na perfumy opowiadające historie?
GG – Bo w taki sposób żyję, taki jest mój styl.
Ponieważ kocham życie, lubię mówić i opowiadać historie. A że jestem wielkim marzycielem, często układam opowieści w swojej głowie i one tam pozostają. Opowiadanie historii jest moim sposobem na tworzenie perfum. Także dlatego, że kiedy myślę o czymś, często wyobrażam sobie zapach. Podam Ci przykład, jak to działa. W ubiegłym miesiącu stworzyliśmy limitowaną edycję zapachu, specjalnie na Tydzień Mody w Nowym Yorku. Perfumy nazywają się Defilé – czyli wybieg i, dla mnie przynajmniej, trudne jest wyobrażenie sobie zapachu wybiegu dla modelek, ale historia, opowieść jest zawsze gotowa. Wyobraziłem sobie więc Bryant Park – stąd nuty zielonych liści i świeżo skoszonej trawy. Jednocześnie mamy w kompozycji zapach czekolady i toffi, bo wyobraziłem sobie wszystkich tych wydawców, miłośników mody, fotografów czekających na pokaz z kubkami kawy ze Starbucksa w rękach. W taki sposób wyobrażam sobie zapachy.
Podobnie jest w przypadku zapachu przyszłości. Życie w piątym tysiącleciu wyobrażam sobie jako bardzo komfortowe, stąd perfumy tworzyć muszą nuty łagodne i przyjazne. Nie mogą to jednak być kwiaty, czy owoce znane z innych zapachów, bo przecież nie wiemy, co wydarzy się w przyszłości. Za moim zapachem zawsze ukryta jest historia. Nie potrafię wyobrazić sobie perfum bez opowieści.
Od dawna rozmyślam, o stworzeniu perfum drzewno – orientalnych, ale nie zrobiłam tego jeszcze, ponieważ nie miałem dla nich opowieści. Ostatnio jednak czytałem o Ibn Battucie, nie wiem, czy go kojarzysz, to czternastowieczny podróżnik, który podróżował więcej, niż Marco Polo. Nie zamierzam więc tworzyć jednych perfum, lecz pięć zapachów – każdy dla jednego z miast, które opisał.
To naprawdę jest sposób na życie. Opowiem Ci historię, która nie ma nic wspólnego z tworzeniem perfum. Z okazji Bożego Narodzenia przygotowuję specjalny posiłek dla swoich dzieci, ale nie jest to typowy świąteczny posiłek, tylko posiłek tematyczny. W ubiegłym roku przygotowałem spotkanie inspirowane historią o Królewnie Śnieżce – nie tylko zadbałem o odpowiedni wystrój, ale też przygotowałem posiłek, w którym każde danie zawierało jabłka. Piliśmy więc sok jabłkowy, jedliśmy wątróbki z jabłkiem i tartę z jabłkiem… Dom był ozdobiony jabłkami. Pamiętam, że kupiłem wtedy 500 jabłek. Wszystko, co robię musi mieć jakąś myśl przewodnią.
SoS – Co sprawia, że dokonujesz takich, a nie innych wyborów swoich inspiracji? Dlaczego wybierasz te właśnie konkretne postaci, daty, opowieści? Czemu nie Woltaire, czemu nie Baudelaire na przykład?
GG – Pierwsze perfumy, jakie skonstruowałem to zapachy czterech postaci kobiecych i jedna męska. A że był to początek mojej pracy z perfumami, kiedy wybierałam zapach dla mężczyzn, szukałem czegoś łatwego, ładnego po prostu. Nie myślałem o zapachu dla siebie, bo jako miłośnik perfum jestem w stanie nosić każde nieomal perfumy, i te dla kobiet, i kwiatowe, i wszelkie inne. Ponieważ jednak nie miał to być zapach dla mnie, musiałem stworzyć coś, nie tyle komercyjnego, co przyjaznego odbiorcy, a więc świeżego i nieprzesadnie oryginalnego. Kiedy już miałem w ręku te cztery kobiece kompozycję i jedną jedyną męską uznałem, że to nie wystarcza, nie wyczerpuje tematu. Zdecydowałem więc, że męskość wymaga większej ilości opcji, możliwych interpretacji. Tak więc uznałem, że skoro mężczyzna ma być wysportowany, romantyczny i emanować erotyzmem, odpowiednimi patronami zapachów będą Casanova i markiz de Sade.
I tak, jak Ci mówiłem, nie chodziło mi o ideę postaci, jak w przypadku kobiet, gdzie zapach jest opowieścią o konkretnej kobiecie rozumianej całościowo, lecz o pewną część osobowości, jedną, najważniejszą cechę. Być może dlatego, że jestem mężczyzną, nie pociągają mnie męskie osobowości, skupiam się tylko na zalecie, którą chciałbym posiadać. Być romantycznym, sexy i wysportowanym. Kiedy myślałem o tych cechach zorientowałem się, że nie potrafię im przypisać patrona, konkretnej postaci. Zacząłem więc szukać i rozmyślać i uznałem, że dla mnie markiz de Sade jest oczywistym wcieleniem mężczyzny erotycznego.
SoS – Czy czytałeś jego prace?
GG – Nie, nie. Kiedy wybieram imię pisarza jako nazwę perfum, to zawsze jest pewnego rodzaju przypadek, ponieważ jedynym z „moich” pisarzy, którego książki czytałem jest Juliusz Verne. W pozostałych przypadkach jest to tylko inspiracja, rodzaj intuicyjnego wyboru.
SoS – Markiz de Sade jest wyborem dość ryzykownym. Rozumiem jednak, że to tylko symbol.
GG – Tak, to tylko symbol. Nie dokonuję wyborów intelektualnych, nie rozważam długo, zdaję się na impuls. Nie badam tematu metodycznie i naukowo, chcę operować na płaszczyźnie emocji.
Nie jestem intelektualistą. Gdybym potrafił pisać swoje historie za pomocą słów – zapewne to właśnie bym robił. Ale nie mam talentu, więc piszę w sposób, który rozumiem – zapachem.
SoS – Mówiłeś, że mógłbyś używać dowolnych perfum. Których jednak rzeczywiście używasz? Jakie są Twoje ulubione zapachy? Zarówno własne, jak i te, stworzone przez innych kreatorów.
GG – To zależy od momentu, od mojego nastroju. Na przykład nie używam tych samych perfum o poranku, na wielkie wyjście i wtedy, gdy zamierzam uwodzić. Mam w domu sporo perfum, a jedną z tajemnic wyjaśniających tę obfitość jest to, że tworząc jakąś kompozycję dokonuję wielu, wielu prób i zdarza się, że używam własnych perfum, które mi się podobają, ale nie pasują do opowieści. Wtedy je zatrzymuję.
Czasem przychodzi mi do głowy na przykład „praca z grejpfrutem”, zabawa ideą single note, które oczywiście wcale single note nie są. Mam więc w łazience litr wody kolońskiej o zapachu grejpfruta i jeśli biorę w nocy prysznic, używam jej obficie.
Kiedy planuję spotkanie towarzyskie i mam czas po pracy wrócić do domu, wziąć prysznic i dobrze ubrać, mam zwyczaj mieszania perfum. Najczęściej używam miksu Casanovy z Marquis de Sade. Teraz uświadomiłem sobie, że używam tej perfumeryjnej mieszanki romantyzmu i erotyki właśnie po to, by uwodzić. To zabawne, wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy. (śmiech) Ale one naprawdę pachną razem świetnie.
Najciekawsze jest to, że pierwszy raz zdarzyło mi się to przez przypadek. Użyłem jednego zapachu, zapomniałem o tym i użyłem ponownie drugiego. Innego. W ogóle, kiedy używam perfum, używam ich obficie – muszę je czuć na sobie. Oczywiście rozumiem, że są ludzie, który wolą by zapach ich perfum był delikatny, intymny. Jednak kiedy ja pachnę, pachnę tak, by wszyscy to zauważyli. (śmiech) Kiedy używam perfum, najpierw po prysznicu spryskuję się cały, potem nakładam ubranie i perfumuję ponownie. Wtedy po prostu pomyliłem się i użyłem 1725, a potem 1740. Nie miałem zamiaru ich mieszać.
Ciąg dalszy nastąpi 🙂
18 komentarzy o “Wywiad z twórcą Histoires de Parfums cz.1”
Rewelacja. Kiedy ciąg dalszy? 🙂
I: czy ty nigdy nie śpisz? ;)))
Ciąg dalszy pewnie jutro. Nie chcę robić z tego cyrku, po prostu wiem, że trudno jest ślęczeć godzinę przed monitorem i czytać ciurkiem taka kobyłę.
A śpię… Za mało. Zdecydowanie za mało, ale tak okropnie mi szkoda czasu…
Aj, zaraz tam kobyłę;) To nie u Ciebie.
To aż taki długi, na godzinę czytania, jest ten wywiad?
Nie jest dobrze, kiedy sen staje się luksusem … Dbaj o siebie :*
Gerald nie żałuje sobie perfum ;pp to tak jak ja;D
No ja się cała po prysznicu nie spikuję, ale 5-6 psików to średnia 😉
Świetny wywiad! Bardzo fajnie się czyta 🙂
Dbaj o siebie :*
Sabb, a co powiesz na taką propozycję: "Żeby śmierć można było na raty odespać !" (S. J. Lec)? Piszesz się na to? 😉
Wywiad świetny! Faktycznie luźny, pisany z werwą, z werwą przeprowadzany i udzielany (to zwłaszcza, bo gdyby Ghislain okazał się mrukiem, to nawet Ty chyba niewiele byś mogła zdziałać 🙂 ). Aha! Facet nie czytał de Sade'a – czemu mnie to nie dziwi? 😉
Wiedźmo, a mnie to własnie zdziwiło … Trąci komercją, sięgnięciem po głośne nazwisko … Dobrze, że przynajmniej ma do tego dystans i otwarcie mówi, że nie jest intelektualistą.
No fakt. Trzeba mieć odwagę, żeby przyznać się do nieznajomości źródła swojej inspiracji, a już na pewno wystarczająco silny charakter. 🙂 Jednak z drugiej strony – gdyby de Sade'a czytał, to by chyba musiał zdecydować się na megahipersuperarcysiekierę perfumową. Ale czy do znajomości klasyki literatury/filmu/muzyki czy nurtów filozoficznych trzeba być zaraz intelektualistą w ścisłym tego słowa rozumieniu? W mojej opinii nie. Bo przecież można być aspołecznym bufonem z habilitacją o jednotorowych zainteresowaniach i"ciężkiej" umysłowości, jak również otwartym na świat człowiekiem po zawodówce z szerokimi horyzontami i jasnym umysłem. Zresztą, to tylko dygresja. 😉 Chodzi mi głównie o to, że o ile jestem w stanie zaakceptować i docenić zręczny chwyt komercyjny, o tyle uważam, że jeśli już bierzemy się za jakąś robotę twórczą, naszym obowiązkiem (i wyrazem szacunku wobec późniejszego potencjalnego odbiorcy naszej radosnej twórczości) jest dowiedzieć się możliwie jak najwięcej o osobie/zwyczajach/realiach epoki itd. do których zamierzamy nawiązywać. Możemy tego zaniechać tylko i wyłącznie z premedytacją – i to jedynie w taki sposób, by odbiorca mógł się dość szybko "połapać" i zaakceptować konwencję. Jak Gombrowicz ze swoją Ferdydurke na przykład. 😉
Zgadzam się z wiedźmą: warto dobrze poznać to, do czego się nawiązuje… Z wielu powodów, których nie ma czasu tu wymieniać. Oczywiście, z drugiej strony, inspiracja jest tylko inspiracją. Pewnie można dać dowolną etykietę każdemu zapachowi i jakoś to uzasadnić. "Jabłko" to dla kogoś zapach cynamonu, dla innego trawy w sadzie, a jeszcze dla kogoś – kwaśnego wina… 🙂 Ale w każdej pracy, działalności, twórczości czuje się ten background albo jego brak… Tak myślę…
Ja więc żałuję, że pan Ghislain nie przeczytał de Sade'a… I szkoda, że to wiem… 🙂
No ale prawda też jest taka, że perfumiarstwo to nie wykłady na uniwersytecie i potrzebny jest do nich przede wszystkim talent, a nie oczytanie… 🙂 I mam nadzieję, że to właśnie widać/czuć w zapachach, o ktorych, Sabbath rozmawiałaś…
Wiedźmo, sama bym tego lepiej nie ujęła 🙂
Chociaż ciekawi mnie, na czym oparł swoją inspirację, skoro nie sięgnął do źródła. Na obiegowych opiniach? Na stereotypach? Na skojarzeniach? Na domysłach? Tak tylko głośno się zastanawiam … ;)))
Merci. 🙂
Może na Wikipedii? ;)) A pewnie na wszystkim po trochu.
Beato, zgoda, że perfumiarstwo w praktyce nijak ma się do akademickich dyskusji, ale… tak można przecież powiedzieć o każdej z dziedzin życia: od Sztuki Bardzo Wysokiej do seksu. I w każdym wypadku choć trochę daną dziedzinę zubożamy. Ale w sumie: dość, że Ghislain robi to, co sprawia mu prawdziwą radość i jeszcze na tym zarabia. Ilu z nas może powiedzieć, że naprawdę i z ręką na sercu kocha swoją pracę? 😉 Więc niech się inspiruje czym i kim chce. 🙂
Wiecie, co mi do głowy przychodzi? Że trzeba wziąć poprawkę na to, że Ghislain jest Francuzem.
Z kilku powodów.
Po pierwsze dlatego, że dopuszczam możliwość, że de Sade jest we Francji właśnie symbolem, rodzajem dobra narodowego, jak u nas na przykład Piłsudski, który na Wawelu leży, uwielbieniem jest darzony i z krwi na rękach czy łamania prawa nikt go nie rozlicza.
Po drugie dlatego, że Francuzi nie są chyba tak dociekliwym narodem, jak Polacy i skłonni są więcej swoim ikonom wybaczać, byle ikonami pozostały. W analogiczny sposób chroni się pamięć Coco Chanel, której współpracę z nazistowskimi Niemcami i działalność na ich rzecz skwapliwie się przemilcza, bo "wielką ikona jest".
Po trzecie wreszcie, magia występnego seksu jest tak wielka, że gros ludzi jej ulega nie dociekając, kim w istocie był de Sade. Lansowany jest na piewcę wolności seksualnej, kojarzy się z "dreszczykiem", więc… Popatrzcie na filmy typu "Zatrute pióro" – też przedstawiają de Sade w sposób powiedzmy… "Nieniegatywny".
Widzielibyście wzrok Ghislaina, kiedy zapytałam go o to, czy czytał de Sade'a. Z jednej strony był nieco spłoszony, z drugiej widziałam w jego oczach pytanie "skąd w ogóle do głowy przyszło mi, że czytał". Może on działa na zasadzie "De Sade wielkim myślicielem był" i nie pyta?
Bo ja na przykład w tekście o George Sand ze wstydem przyznałam się, że nie czytałam jej książek, a jednak własną opinię na jej temat mam. A jednak jest to opinia powstała na podstawie wyrywkowych lektur (i to pośrednich, w żaden sposób przez samą Sand nie zatwierdzanych, jak źródeł) i obiegowych opinii.
Ba! Sadzę, że na wiele tematów moje opinie mogły ukształtować się na tak błahych podstawach. Albo nawet na błędnych przesłankach. Tyle, że ja przynajmniej ciągle watpię, ciągle pytam. A Ghislain zdaje się nie tylko mieć innego rodzaju zainteresowania, ale tez być człowiekiem lubiącym siebie. To sprawia, że nie szuka dziury w całym. Jak ja. 🙂
To może – by trochę spointować naszą ciekawą dyskusję – ośmielę się żartobliwie zachęcić – a jakże! – do lektury 🙂 Książka błyskotliwa, świetna i a propos tego, o czym sobie rozmawiamy: Pierre'a Bayarda, francuskiego literaturoznawcy, "Jak rozmawiać o książkach których się nie czytało". Bardzo dobra rzecz! 🙂
O! Wydaje się, że to będzie świetna rzecz. Dziękuję! Zanotowałam. I przeczytam. Szczególnie, że zawsze jest tak, że więcej jest tych książek, których nie czytaliśmy, niż tych, które czytaliśmy.
Może to i dobrze… Tyle jeszcze przed nami! 😀
Świetny wywiad!!!
Ciekawy czlowiek. Ta historia o 500 jabłkach robi wrażenie. Fajnie opowiada, widać, że naprawdę lubi opowiadac historie 😉
Z tym nie czytaniem de Sade i spłoszonym wzrokiem ;-))))
Przyznam, że też go nie czytałam, ale czytałam książkę George Sand jako dziecko i potem mi się bardzo obrazowo sniło, że w niej byłam. Ksiązka opowiadała o dziecku, które ukrywa się i mieszka na drzewie. J. Verne byłam fanką, a wręcz fanatyczką – muszę zdybać te perfumy jemu poświęcone! 😉
Nie odnoszę się do innych komentarzy, bo muszę wracać do roboty, ale wpadłam na chwilkę wywiad przeczytać 😉
O, zaczyna się naprawdę ciekawie. 😀 Fajnie to brzmi, ubierać się w perfumy i zmieniać je trzy razy dziennie, dla mnie to egzotyczne ;D
No, trochę tak. Ale to tylko jeśli ma się czas. Ja zwykle czasu nie mam. Z resztą, i tak używam wszystkich zapachów na jedno kopyto – mogę mieszać do woli, nikt nie zauważy. 😀