Cartier XIII La Treizieme Heure

Jeśli chcecie doświadczyć luksusu w Paryżu, zapomnijcie o butiku Guerlain czy innych takich. Idźcie do Cartiera!

Bez tłumów, zgiełku i zalewu sztucznego złota. Przed wejściem odźwierni w liberiach, którzy otworzą Wam drzwi. Wnętrze w kolorze kości słoniowej. Wygodne kanapy i obsługa, która każdy flakon poda Wam w białych rękawiczkach.

Kiedy już kupicie flakon wymarzonych perfum albo wymarzony zegarek czy inną biżuteryjną perełkę, zapakują Wam je w elegancką lecz ekologiczną torbę w kolorze Cartier red, a tę elegancką torbę ukryją w białej torbie no name – też ekologicznej, co zaznaczone jest na każdej z warstw opakowania.
Z jednej strony jest to ochrona przed potencjalnym rozbojem, z drugiej pozwala nie epatować logo luksusowej marki, co człowiek z klasą doceni.

Czy robiłam zdjęcia?
Nie.
Czy gapa ze mnie?
Okropna.

Zdjęcie: Trey Ratcliff

Przechodząc do rzeczy – stworzoną dla uczczenia stulecia marki Cartier kolekcję Les Heures de Parfum czyli Godziny poznać trudno, bo przez lata Cartier sprzedawał ją tylko w butikach. Kiedy w końcu pojawiła się na stronie internetowej… w perfumeryjnej niszy zrobił się taki tłok, że nikt już nie szuka mocnych wrażeń w mainstreamie. Nawet luksusowym. Próbki bez atomizerów, ale za to w pięknych fiolkach i pięknych kartonikach są rarytasem i można je czasem ustrzelić na serwisach aukcyjnych.

I teraz kolejna dygresja.
Otóż daawno, daawno temu niszowe perfumy to był zupełnie inny kosmos, niż teraz. Niszowych marek było mniej, rzemieślniczych baaardzo mało, a produkowane przez te marki perfumy były znacznie mniej ekstremalne, niż dzisiejsze Beauforty czy nawet niektóre mocarne kompozycje marek arabskich. Pierwsze kadzidła – na przykład przyjemnie łagodna Messe de Minuit Etro – budziły skrajne emocje. Od obrzydzenia, po zachwyt.
Oczywiście, potem dotarła do nas Norma Kamali, ale zanim to się stało, świętym Graalem miłośnika perfumeryjnych ekstremów była Eau du Fier stworzona dla Annick Goutal przez wspaniałą i wyprzedzającą swoje czasy Isabelle Doyen.

Oczywiście bizneswoman Annick natychmiast przywołała do porządku artystkę Isabelle i rewolucyjne Eau du Fier przemknęły przez perfumeryjny firmament jak meteor. Wycofane niemal natychmiast po premierze praktycznie natychmiast stały się kolekcjonerskim rarytasem i zaczęły osiągać kosmiczne ceny, bo powiadam Wam, przez lata nic im nie dorównywało.

Z czasem kompozycje niszowe zaczęły pachnieć coraz bardziej odważnie i dziwnie, ale w tych, którzy poznali Śmiałą Wodę sentyment do tych perfum i tego olśnienia pozostał chyba na zawsze.


Minęła prawie dekada… Od okrągłego roku 2000 do mniej okrągłego 2009. I oto w superekskluzywnej serii jubilerskiej marki Cartier pojawia się kompozycja utkana na podobnych nutach, co rewolucyjne perfumy Isabelle Doyen. I kompletnie się nie sprzedaje – bo ludzie przychodzący do butiku jubilerskiego nie poszukują raczej aromatu płonących podkładów kolejowych (trochę przesadzam, ale o tym za chwilę), a ludzie, którzy nie przychodzą do butiku nie mają okazji tego cuda poznać.

Stawiam dukaty przeciw orzechom, że gdyby w 2009 roku Trzynasta Godzina była szerzej znana, miłośnicy perfum rewolucyjnych, odważnych i skopconych zabijali by się za flaszkami, a my – pierwsza fala niszowych szaleńców robilibyśmy na forach rozbiórkę za rozbiórką.

Ale nie była znana. Ja sama poznałam ją nieomal przypadkowo i miałam szczęście, że trafiłam na mocno podróżniczy okres w moim życiu, bo po prostu kupiłam flakon przy okazji wizyty w Paryżu. Obsługa butiku była mocno zaskoczona, że ktoś specjalnie po to przyszedł i nasłuchałam się komplementów o tym, jaką to znawczynią jestem. Nie powiedzieli, że dziwny mam gust. Profesjonaliści! 😀


La Treizieme Heure XIII czyli Trzynasta Godzina już koncepcyjnie zaplanowana była, jako perfumy niezwykłe, magiczne i „poza skalą”. Bo przecież zegary nie mają trzynastej godziny!

Ciekawa jestem, jaki proces myślowy spowodował, że tę trzynastą, nieistniejącą godzinę utkała Mathilde Laurent w taki właśnie sposób. Niebezpieczny. Dymny. Nieomal postapokaliptyczny.

Znacie mit o puszce Pandory, prawda?
W porywającej lecz mizoginistycznej, w charakterystyczny dla greckiej kultury sposób, opowieści ostatnia z puszki wynurza się Nadzieja. Tu jest odwrotnie. Pierwsza pojawia się blada, jedwabista, słodka brzoza. A tuż za nią dym i pożoga.

Charakterystyczny zapach dziegciu, czyli brzozowej smoły zestawiła Kompozytorka z zapachem brzozowego drewna i jest to duet doskonały. Yin i Yang. Perun i Weles. Aryman i Ormuzd. Białobóg i Czarnobóg.


Na drugim planie charakterystyczny, lekko ziemisty aromat mate splata się z zapachem nowej, lakierowanej skóry.
A potem toniemy w kakaowej, pudrowej paczuli.
Finalnie, w głębokiej, cichej bazie, która nadchodzi zdecydowanie zbyt szybko i brzmi zdecydowanie zbyt cicho, otula nas zapach tlącej się politury i dogasającego ogniska.

I właściwie na tym mogłabym skończyć.

Oczywiście, są w XIII Godzinie nutki – arabeski. Od suchego Earl Greya poczynając, przez ślad osmantusa i lauru, po ambroksanowo – waniliową puchatość na samiutkim dnie tej magicznej mikstury. Ale nie mają one znaczenia, bo opowieść maluje ekscytująca dychotomia brzozy, skóra i paczula.

Zapach jest słodki i niesłodki zarazem – jak słodki i niesłodki jest popiół. Jest nowoczesny i pierwotny. Bardzo dziwny i bardzo przyjemny.

Gdyby Butną Wodę Isabelle Doyen wysłać do szkoły, a potem na uniwersytet w Harvardzie, wyrosłaby na La Treizieme Heure. Jak zbuntowana panna wyrasta na walczącą o sprawiedliwość Reggie Love, a rzucający cegłówkami w policję młodzieniec wyrasta na Jamesa Bonda. Bunt i sznyt.


Zaczęłam recenzję od porównania La Treizieme Heure do Eau du Fier Annick Goutal. I, oczywiście, nie wycofuję się z tego skojarzenia! Nie unikam też skojarzeń z Patchouli 24 stworzonymi dla Le Labo przez Annick Menardo.
Dlaczego więc recenzuję Trzynastą Godzinę spokojniej i z większym dystansem, niż przywoływane w tekście recenzji siostry?

Ano dlatego, że świat nie stoi w miejscu i my – koneserzy perfum z charakterem – też nie stoimy w miejscu. Ćwierć wieku temu perfumy tak dymne i dziwne robiły kolosalne wrażenie. Każde perfumy nie pachnące po prostu perfumami robiły wrażenie!
Teraz Eau du Fier nie byłaby takim szokiem i pewnie nie zniknęłaby z oferty tak prędziutko. Chociaż… O ile Annick Goutal nie była rewolucjonistką, to jej córka Camille Goutal dzierżąca aktualnie stary rodzinnej firmy rewolucjonistką jeszcze bardziej nie jest.

W trzeciej dekadzie XXI wieku Eau du Fier robi mniejsze wrażanie, Patchouli 24 robi duuużo mniejsze wrażenie (ale to głównie dlatego, że po tym, jak Le Labo wpadło do beczki pod szyldem Estee Lauder, reformulacji uległy praktycznie wszystkie ich perfumy) i Godzinki Mathilde Laurent też robią mniejsze wrażanie – nawet jeśli powstały w pierwszej dekadzie XXI wieku. Ale to nie odbiera La Treizieme Heure XIII charakteru i wyjątkowości.

Data premiery: 2009
Kompozytorka: Mathilde Laurent
Projekcja: no właśnie… niespecjalna. Przez pierwsze dwie – trzy godziny zapach jest wyczuwalny na elegancki dystans wyciągnięcia ręki, a potem przytula się do skóry i jest cudowny, ale wyczuwalny tylko przez osobę noszącą albo przytulającą.
Trwałość: dobra. Kilkanaście godzin bardzo przyskórnej projekcji.

Nuty zapachowe:
brzoza, ostrokrzew – herbata mate, skóra, wanilia, paczula, bergamota

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

I Hate Perfume Revelation

Kiedy kupiłam Revelation IHP była zima. Stwierdziłam wówczas, że początek miły, ale rozwinięcie raczej rozczarowujące. A jednak… To, co się z tym zapachem stało latem,

Czytaj więcej »