Anomalie kolorystyczne Montale cz. 1: Red Vetyver

 .

Ostatnio Werka wspomniała o wetiwerze. Potem Teza pytał o zapachy Montale. Dziś słów parę na zasadzie luźnych skojarzeń. Trzeci wetiwer w tym miesiącu – po zachwycającym Coeur de Vetiver Sacre i ewidentnie niedorobionych płodach umysłu Gezy Schoena, dziś pora na wetiwer przyzwoity.

Zastanawiałam się od jakiegoś czasu, czy Montale ma w swojej ofercie coś, co na mojej skórze ułoży się ładnie od początku do końca. Aoudy tej firmy powoli zaczynają budzić mój opór i przyznaję, że obawiając się kolejnych rozczarowań po prostu unikam testów. Wetiwer to nuta skrajnie odmienna – wymaga innych środków, tworzy inny klimat, inaczej reaguje z chemią skóry. Jest nadzieja.

Red Vetyver

Montale

Jeśli nadzieja umiera ostatnia, to tym razem jeszcze pożyje. Red Vetyver zaczyna się ładnie, rozwija się ładnie i ładnie się kończy. Lekkością nie grzeszy, ale tym razem nie mogę Pierre’owi Montale zarzucić stworzenia olfaktorycznego kloca, jak to robiłam kilka razy poprzednio.

Pierwsza nuta, nie tyle akord, co szpica – pojedynczy zwiadowca badający teren, wypuszczający się samotnie na ciepłą skórę to grejpfrut. Sugestywny, w sam raz świeży, w sam raz gorzki.

Szybki rekonesans, pół minuty i oto nadciągają główne siły. Głęboki, nieczyszczony wetiwer łączący świetlistą zieloność z niejednoznaczną, niepokojącą głębią nut ziemisto – drzewnych, pikantne, ekspansywne nuty przyprawowe i transparentny, stonowany akord żywiczny oparty na benzoesie, elemi, labdanum i prawdopodobnie także galbanum. Wciąż wyraźny grejpfrut stanowi na tym tle akcent nieomal kwiatowy – zyskuje niezwykłą  urodę zmieniającą Red Vetyver w kompozycję nadspodziewanie perfumeryjną i ładną po prostu.

 

Rozwój kompozycji to perfumeryjna klasyka. Wetiwer nabiera korzennej, niepokojącej głębi i wtapia się, wsiąka w ciemniejące, nabierające zmysłowego ciepła nuty przyprawowe. Balsamiczne, wielowymiarowe akordy żywiczne, które od początku dają zapachowi orientalny czar i niezwykłą aurę zamieniają się w jedną z najpiękniejszych perfumeryjnych baz, która trwa i trwa i trwa…

Używam tu określeń „perfumeryjny”, „ładny”, „przyzwoity”; nie oznacza to jednak, że Wetiwer Montale jest nijaki i bez wyrazu. Moc ma pioruńską, niekoniecznie dokładnie taką, do jakiej przyzwyczaił nas Pierre Montale, ale i tak wystarczającą; po wygaśnięciu grejpfruta zmienia się w naprawdę piękny, klasyczny orient, który nosi się bez dreszczu emocji, ale za to z prawdziwą przyjemnością. I niespodziewanie zupełnie myślę, że w tym przypadku to wystarczy. Przy tej trwałości luksus noszenia na sobie „ładnego” i „przyzwoitego” zapachu przez 10 lub 12 godzin bez poprawek może stanowić atut wystarczający. Naprawdę.

Najbardziej niezwykłym elementem kompozycji jest… Nazwa.

Czerwony Wetiwer intryguje i nawet jeśli sama kompozycja nie zadziwia, to spełnia obietnice zawarte w tytule. Wetiwer Montale jest rzeczywiście pikantny, orientalnie bogaty, jeśli nie gorący, to przynajmniej porządnie ciepły. Podoba mi się.

Data powstania: 2008

Twórca: Pierre Montale

Nuty zapachowe:

wetiwer z Haiti, marokański cedr, paczula, grejpfrut, elemi, czarny pieprz z Madagaskaru

* Na obu zdjęciach Prince: pierwsze to okładka albumu „Planet Earth”, drugie pochodzi z magazynu Soma.

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

4 komentarze o “Anomalie kolorystyczne Montale cz. 1: Red Vetyver”

  1. wiedźma z podgórza

    Brzmi zacnie. 🙂 Czasem potrzeba czegoś spokojnego i "przyzwoitego". Czy to jeden z tych Montalów, po którego należy się udawać w Sieć obcojęzyczną? O rety, kiedyś zbankrutuję przez te próbki; no, poważnie. 🙂 Wiem, że takie słowa niedawno na SoS padły, ale to jest – kurka! – prawda. 🙂 Grejpfrut, elemi i wetyweria naraz; to może być interesujące. Ale co nie jest?? 😉
    Powiedz, czy drobiażdżek ode mnie już dotarł? 🙂 Bo się wolę upewnić.

  2. Drobiażdżek?! Na nic się nie umawiałyśmy. Chyba, że mówimy o Voluspie, to dotarł, ale już chyba informowałam o tym. Jeśli nie, przepraszam. 🙁 I dziękuje raz jeszcze. :*
    A Montalak ten, jak wiele innych, dostępny jest normalnie w Quality.

  3. osobiście uwielbiam ten zapach (a jego "brata" przez niektórych określanego jako niemal identyczny – Terre d'Hermes nie trawię).
    Andrzej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Orto Parisi Stercus

Taki sobie umyśliłam wstęp, że oto kolejne małe święto: na Sabbath of Senses wkracza kolejna marka i tym razem jest to projekt wspaniałego, kontrowersyjnego Alessandro Gualtieriego.
Tylko że nie.
Bo zapomniałam zupełnie, że Orto Parisi już wcześniej wkroczyło recenzją Cuoium i nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. No chyba, że policzymy pierwszą moją własną, osobistą, prywatną flaszkę marki, to owszem, wchodzi się.

Zapraszam Was serdecznie: dziś wspólnie wdepniemy w kupę.

Czytaj więcej »