.
Tak właśnie, jak w tytule: nie dzień i noc, lecz uroczy dzionek i ciepła nocka z życia młodej kobiety. I nie ma w tym określeniu sarkazmu. Chyba…
Klasyczna Ananda nie doczekała się dotychczas recenzji w tym szczególnym miejscu. I powody są chyba oczywiste. Oto jednak firma Parfums M. Micallef wypuściła na rynek Anandę z czernią w tytule. A to już uznać można za poważny przyczynek do poświęcenia słów kilku urodzie obu pięknych pań. 🙂
Dziś przedstawiam Wam dwie pachnące krewniaczki: Ananda i Black Ananda zmieszane utalentowaną ręką Geoffreya Nejmana.
Dzionek
Ananda od pierwszych nut jest miękka i otulająca. Wyczuwalna w otwarciu dojrzała, mięsista śliwka pozbawiona została dosłowności i złożona z ciepłym aromatem kwiatów tworzy akord krągły i łagodny jak archetypiczna, doskonała kobiecość. Elegancki i urokliwy.
Najważniejsze w tej kompozycji są kwiaty – dominują niepodzielnie od pierwszych do ostatnich chwil trwania Anandy na skórze i wszelkie inne nuty stanowią jedynie tło dla ich zapachu. Pod pięknie zbalansowanym, złożonym akordem kwiatowym powolutku, pieszczotliwie wręcz rozwija się miękka, piżmowa baza z wyraźnie wyczuwalną, puszystą nutą szlachetnej wanilii.
Jest Ananda jak ciepły, majowy dzionek.
Zbliża się południe, jest już ciepło, ale jeszcze nie upalnie; młode panny z towarzystwa przechadzają się po ogrodzie gawędząc i osłaniając twarze przed słońcem koronkowymi parasolkami. Od czasu do czasu rzucają w stronę przechadzających się nieopodal młodzieńców z towarzystwa spojrzenia pełne nieśmiałej, niewinnej kokieterii.
O czym myślą młodzieńcy, nie wiadomo, nie o nich jest bowiem ta opowieść. Jej bohaterkami są urocze, ciekawe panny i ich budząca się, oczywista dla wszystkich, poza nimi samymi kobiecość.
Obrazek sielski i nierealny tak samo, jak sielska i nierealna jest Ananda.
Zapach jest nad wyraz przyjemny. Dla mnie reklamowana jako „romantyczny bukiet” kompozycja nie ma w sobie nic z prawdziwego romantyzmu: nawałnicy uczuć, burzy wielkich emocji, potęgi żywiołu, jakim są ludzkie pragnienia. Gatunkowo to jest sielanka: pastelowa, spokojna, pogodna. Idealna.
Data powstania: 2004
Twórca: Geoffrey Nejman
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: śliwka, fiołek
Nuty serca: róża, jaśmin, ylang-ylang
Nuty bazy: wanilia, białe piżmo, mimoza
Nocka
Wyobraźcie sobie, że zapadł zmrok. Nadal mamy maj, niebo wciąż jest czyste, kwiaty pachną tak samo oszałamiająco…
Pierwszy, delikatnie cytrusowy akord pozwala nam poczuć nieco chłodu. Wilgotna rosa osiada na trawie, delikatny podmuch wiatru muska odsłonięte, dziewczęce ramiona. Młoda kobieta szczelniej otula się kaszmirowym szalem i przysiada na białej ławeczce pośród morza kwiecia. Jaśmin i tuberoza pachną upojnie i słodko, egzotyczne kwiaty ylang-ylang drżą kiedy białą dłonią muska ich wiotkie płatki.
Po długich godzinach spędzonych wśród przepychu kwiatowych woni dziewczyna dostrzega wreszcie to, czego wyczekiwała. Smukły cień w oknie, albo na ganku. Może zarys postaci na głównej alei? Oto młodzieniec, o którym marzy; oto ciepła, piżmowo – waniliowa, kremowa baza znana nam z klasycznej Anandy zmącona odrobiną żywicznej szorstkości benzoesu.
Nie będzie schadzki, nie będzie potajemnych czułości… Jest tylko ciepło ogarniające ciało i wstrzymany oddech, żeby przypadkiem On nie odkrył swej nieśmiałej wielbicielki.
Black Ananda to majowa noc. Z całym przepychem aromatów, słowikami zdzierającymi małe gardziołka w miłosnych trelach, grubym księżycem zaglądającym w oczy kochankom i kwiatami czyniącymi desperackie starania, by się rozmnożyć. I z tą pierwotną, niemożliwą do opanowania tęsknotą za tym, żeby zakochać się w maju.
Mimo obecności w składzie morderczego tria: jaśmin + ylang-ylang + wanilia, mimo sporej mocy i pewnej olfaktorycznej zawiesistości, obie kompozycje charakteryzuje niezwykła, urzekająca lekkość. Są więc Anandy zmysłowe, lecz dalekie od wulgarnej dosłowności, której obawiać się można przy lekturze nut.
Zbliża się maj. Kto zakocha się w Anandzie?
Data powstania: 2011
Twórca: Geoffrey Nejman
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: cytryna, gorzka pomarańcza, śliwka
Nuty serca: ylang-ylang, jaśmin, tuberoza, neroli
Nuty bazy: benzoes, wanilia, białe piżmo
* Autorem wszystkich obrazów wykorzystanych do zilustrowania tekstu jest urodzony w 1962 roku chiński malarz Cao Yong i są to w kolejności:
– „Two Girls”
– „Garden Beauties”
– „Lily Pond”
– „Summer Breeze”
– „Winds of Love”
6 komentarzy o “Dzionek i Nocka – Ananda i Black Ananda M. Micallef”
Jak nie romantyczna, skoro romantyczna?? To tak, jakby napisać, że "całujące się" dzióbkami białe gołąbki nie są romantyczne. ;P
Swoją drogą, ilustracje naprawdę mnie przestraszyły. I jeszcze śmiesz twierdzić, że recka nie będzie sarkastyczna? 🙂
Skoro Czarna Ananda nie jest wulgarna, to chyba sobie daruję.. Przynajmniej na razie. Ale pewnie i tak się przełamię.
Sabb, piszę tutaj, ale w sprawie Organzy jeszcze… 🙂 Pewnie, że chciałabym próbkę! Dopiero dziś przeczytałam Twoją miłą odpowiedź 🙂 W piątek – i niestety nie ma to nic wspólnego z prima aprilisem – zamordowałam swój laptop… 🙁 Dziś przyszłam do pracy tak wcześnie jak jeszcze nigdy w życiu, żeby jak najszybciej włączyć komputer… Mam syndrom odstawienia… I właśnie czytam sobie Twój blog… Jeśli propozycja jeszcze aktualna, to odezwę się na mail… 🙂 Kurczę, jak tu się próbką kota zrewanżować?…
Wiedźmo, no nie jest sarkastyczna. Co najwyżej zdystansowana. Te zapachy naprawdę są ładne. Obawiam się, że nawet kiedy się przełamiesz – na kolana nie padniesz. 😉
Rzeko, oczywiście, że aktualna. Odezwij się proszę. Tylko wysyłka pewnie nastąpi razem z prezentami w konkursie i loterii, które ogłoszę jutro. A próbka kota… Ja bym i całego brała, gdybym mogła. 😉
No i cóż… Życzę zdrowia Twojemu lapkowi. 😉
Ja raczej nie 🙂 Dla mnie Ananda jest jakaś taka, ni taka, ni siaka. Czyli nijaka. To znaczy jest jakaś …. powtarzalna. Nie miałam przyjemności poznać tej ubranej w czerń. Ale tez jakoś specjalnie do tego nie spieeszyłam, znając pierwszą wersję, nie spodziewałam się po niej niczego nadzwyczajnego 🙂
buziole. fav
Recenzja może i nie, tylko o ilustracje bym się kłóciła. Ale nie będę; w końcu sama wiesz lepiej, "co poeta (tudzież recenzentka) miał(a) na myśli". 😉
Klasyczną kojarzę, tylko czarnej jeszcze nie poznałam.
Faf, dla mnie jest akuratna. Czyli w pewnym sensie nijaka, ale ładna. Nie uwiera mnie, nie razi sztucznością, nie odpycha przesadnym uróżowieniem. Wersja Black niewiele odbiega od różowego klasyka, choć moim zdaniem, jest lepsza nieco. Nosić nie będę, ale doceniam łatwą urodę bez powiewu taniochy.
Wiedźmo, ilustracje wybierałam mozolnie i w bólach. Zaczynałam od Maneta i innych klasyków, ale wydali mi się zbyt bliscy mnie osobiście, więc wybrałam coś, co ludzie powszechnie uważają za ładne, a co jednocześnie do mnie ani trochę nie przemawia. Taki klucz sobie obmyśliłam… ;)))