Shams Memo – wspomnienie ognia

.

Dziś przedstawiam Wam moje największe perfumeryjne zauroczenie ostatnich tygodni. Kolejne perfumy, które poznałam dzięki Michasi. Kompletna niespodzianka. I jeszcze zapodałam ją sobie z wykopem: globalnie, obficie, bez testów próbnych.

Mówię Wam: cały dzień chodziłam rozkojarzona, rozanielona i podejrzanie uśmiechnięta. I to bynajmniej nie dlatego, że autorkę kompozycji Aliénor Massenet zainspirował ponoć zapach męskiego ciała rozgrzanego słońcem… 🙂

Wspomnienie ognia

Shams wąchane uważnie i czujnie początek ma ostry, przyprawowo – popielisty, gorzkawy. Pieprz, szafran, muszkat, prawdopodobnie także bazylia zestawione z aromatem suchej, ciemnej żywicy i charakterystycznym zapachem starego, impregnowanego woskiem drewna.

Przyprawowe nuty szybko przygasają, tracą ekspansywność, stają się pyliste, niespożywcze, miałkie jak popiół. Wyobraźnia podsuwa obraz starej, glinianej kadzielnicy i sypanych na tlące się węgielki przypraw, żywic i brzozowych wiórów. Ustawiona na pokrytym tradycyjną, żywiczną politurą stole kadzielniczka rozgrzewa się i oddając ciepło wydobywa ze wiekowego mebla charakterystyczny organiczny aromat starego drewna pokrytego szelakiem i konserwowanego woskiem.

Wszystko to sprawia, że zapach jest jednocześnie urzekająco swojski i w szczególny sposób odświętny. Piękny.

 

I kiedy wydawało mi się, że piękniej już nie będzie – pojawiło się brudne, zdrewniałe labdanum i fascynująco ciemny, nietypowo szorstki agar. Gdzieś w tle brzmi równoważąca te trudne nuty baza: miękki sandałowiec, kremowy (nie mylić ze „spożywczy” bób tonka, ślad skórzastej wanilii (to pewnie balsam tolu, ale i obecności odrobiny prawdziwej wanilii nie wykluczam). Jest ona jednak tylko tłem, kanwą, na której układają się nuty kadzidlane i ciemne, żywiczne aromaty drzewne.

A jednak to nie składniki „oficjalne”: nie agar, nie żywice, nie brzoza nawet sprawiły, że Shams zrobił na mnie tak wielkie wrażenie. Urzekła mnie nie nuta nawet, lecz wrażenie, skojarzenie, tkwiący w podświadomości obraz. Na skraju wrażeń zmysłowych, gdzieś między wrażeniem zapachowym, a emocją czuję… Zapach gaszonej świecy. Pamiętacie?

 

Od dawna szukałam w perfumach woni gaszonej świecy i gaszonej zapałki. Zapachów bliskich, zwyczajnych, a jednak we współczesnym świecie coraz rzadszych, migrujących w sferę skojarzeń romantycznych, obrzędowych, magicznych.

Kiedy poczułam Shams na skórze, najpierw zaczęłam węszyć wokół, by upewnić się, że żaden olfaktoryczy intruz nie miesza mi się z zapachem perfum. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że tak bez poszukiwań, bez tropienia opisów, bez selekcji nutek znalazłam to, o czym tak długo marzyłam. Zadałam nawet pewnej bliskiej osobie pytanie kontrolne:

– Czujesz? Pachnie, jak gdyby ktoś coś palił. Myślisz, że coś się paliło, czy to moje perfumy?

– Pachnie, jak gdyby coś się paliło. Ale to mogą być twoje perfumy.

Prawdę mówiąć nadal nie wiem, czy wówczas ktoś z sąsiadów coś zjarał (wymiana zdań odbywała się na klatce schodowej, gdy wychodziliśmy z domu), czy mój mózg tak opornie przetwarzał informacje. Bo nowa kompozycja Memo rzeczywiście pachnie śladem po ogniu.

 

Shams tchnie spokojem, jest statyczne. Nie płonie, nie buzuje, nie skrzy się, nie zwraca uwagi efektownymi akcentami kwiatowymi, nie drażni zmysłów słodyczą, nie opowiada zajmujących historii. Po prostu jest. 

Ale „jest” tak pięknie, tak ciepło, tak blisko…. Że czuję go cały czas. Nie jak intruza. Raczej jak oswojonego przybysza z innego świata. Wiecie… taki mały, kudłaty demon śpiący spokojnie z rogatą główką na naszych kolanach. Oswojony i cichutki. Ale futerko ma osmalone piekielnym ogniem…

Data powstania: 2011

Twórca: Aliénor Massenet

Nuty zapachowe:

pieprz, imbir, szafran, wetiwer, cypriol, bób tonka, brzoza, balsam tolu, styraks, oud, labdanum

* Fenomenalne zdjęcie tytułowe „Rocks and Mist” wykonał Cole Thompson, a o tym, jak tego dokonał poczytać można tu: KLIK

** Zdjęcie drugie znalazłam na stronie www.eioba.pl jako ilustrację do artykułu Anny Błońskiej „Psychoaktywne właściwości kadzidła”. Niestety, źródła fotografii nie podano.

*** Autorem zdjęcia „Fumee” jest Jean Raphael Guillaumin. Znalazłam je w kilku miejscach, ale chyba najbardziej źródłowy będzie photostream autora na serwisie Flickr: KLIK

**** Praca pod tytułem „Vanishing Smoke”  pochodzi z zasobów oferującego darmowe tapety serwisu abstract.desktopnexus.com

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

14 komentarzy o “Shams Memo – wspomnienie ognia”

  1. Masz zupełną rację jeśli chodzi o tą swojskość zapachu. Często ludzie silą się niepotrzebnie na oryginalność i wrzucają do jednego wora co im tylko wpadnie do ręki, a tymczasem to co najprostsze i pierwotne potrafi zauroczyć jak nic innego. Chętnie wypróbowałabym ten zapach, bo z Twojego opisu wyłania się coś prawdziwie zachwycającego 🙂

  2. znalazłaś to czego tak długo szukałaś:)
    gaszona świecza owszem, ale gaszona zapałka już niekoniecznie:)
    czy jest gdzieś mozliwość wypróbowania tego zapachu?
    prosimy o kontakt do pani michasi 🙂
    p.s
    zansz może nowego Lutensa VITRIOL D'OEILLET "WHAT IS IT, DOCTOR JEKYLL?
    ja już znam 🙂

  3. Sabbath, oniemiałam. Jak dojdę do siebie, to polecę po bacik, coby Cię wirtualnie (i delikatnie) obić za kusicielstwo. Wiesz, że znowu opisałaś marzenie?

  4. hah "… to mogą być Twoje perfumy" 😀
    Lubię zapach zgaszonej świecy, zapałki też, i dym ze zniczy lubie, tylko że teraz te znicze jakieś oszukane i pachną już inaczej;/

  5. Katalino, ja zawsze przyznawałam się do tego, że lubię czuć "normalne rzeczy" w perfumach. Uwielbiam, kiedy pachną "czymś", budzą skojarzenia, malują w wyobraźni obrazy i opowiadają historie. Może to nie jest pierwotna forma perfum, ale cenię to i lubię. Abstrakcję też cenię, ale jakoś rusza mnie ta obrazowość własnie. 🙂

    Nie oddam kontaktu do Michasi! Michasia jest moja… Troszkę. troszeczkę. I to wcale nie dlatego, ze systematycznie mnie psuje zapachowo. Michasia jest… No wyjątkowy człowiek z Niej. Po prostu.
    Zapach gaszonej zapałki niekoniecznie w sensie? Nie lubisz?
    Próbki można zamówić na Ausliebezumduft. Flakony też. 🙂
    A nowego Lutka nie znam. No gdzież… Jam ze wsi, u nas w Douglasie tylko Fordy. :/

    Red, tak, jak pisałam: na Ausliebezumduft. Nie wiem, czy nie będę skręcać flakonika. Na razie mam resztę odlewki. Po urlopie zobaczę. Bo Vikt, Roots i Revolution ciągle w planach. 🙂

    Aileen, takie groźby, to ja lubię. Delikatnie. :)))
    No i wiem, że opisałam marzenia. Widocznie mamy wspólne. 🙂

    Skarbku, no co? Nie raz już zetknęłam się z ludźmi węszącymi nerwowo i pytającymi: Czujesz, coś się pali? Nauczyłam się ze spokojem odpowiadać: To moje perfumy. 🙂
    A ze zniczami masz rację. Zapach, który pamiętam z dzieciństwa był inny.
    A

  6. rozumiem.Michasia jest twoja i basta 🙂
    w sumie to się nie dziwię-dzielic się takim "skarbem" 🙂
    tak tak we wsi Douglas,a za stodołą sołtysa budują Sephore:D
    być może w sprawie gaszonej zapałki zmienię zdanie jak poznam SHAMS,gdyż na ten czas nie potrafię sobie wyobrazic zapachu w flakonie,a poza tym wstyd się przyznać, ale już z 8 lat minęło jak miałem zapałki w ręku 🙁 jam z wielkiego miasta,a tu próżno ich szukać 😀
    a nowego lutka warto poznać:
    papryka,gożdziki,pieprz,gałka muszkatałowa oraz nuty drzewne mówią same za siebie:)
    pozdr

  7. Michasią chętnie się podzielę ze śląskimi Perfumiarami, jak przyjedzie. Ale nie pierwszego wieczora. Zamierzam pierwszą noc przegadać z Nią i nie zrezygnuję.
    Zapałki gaszonej w Shams nie ma. Tylko świeca. Aż świeca…
    A nowym Lutkiem niniejszym zostałam zanęcona. Poszukam. Jak wrócę z urlopu. 🙂

  8. biura architektoniczne

    Anonimowy: zapach gaszonej świecy? No fajny, fajny ale na dłuższe "wdychanie" może to być szkodliwe 😛

  9. Katalino, dziękuję, dziękuję! Będę łańcuszkować, mam jeszcze wpis w temacie łańcuszków zaległy.

    Biura Architektoniczne – na szczęście z flaszki się nie dymi, ryzyka zaczadzenia nie ma. :)))

  10. Niewiarygodne, ale Shams naprawdę pachnie … dymem! dymem, popiołem, pyłem, kadzielnicą, palonymi liśćmi, gasnącym ogniskiem. Gorzko, ale nie męcząco, raczej nostalgicznie. To zapach przemijania, pożegnań. Przepięknie rozwija się na skórze. I chociaż znam na pamięć nuty zapachowe, to zupełnie nie potrafię go rozłożyć na składniki pierwsze. Wyczuwam jedynie pieprz i oud.
    Tak naprawdę Shams pachnie dla mnie … zaduszkami. Przywołuje też wspomnienie Samhain, celtyckiego święta z okazji końca lata, przypadającego na 31 października / 1 listopada. Cytuję za wikipedią: "Wierzono, że w noc wigilii Samhain duchy osób, które zmarły w trakcie minionego roku oraz tych, które się jeszcze nie narodziły, zstępowały na ziemię w poszukiwaniu żywych, by w nich zamieszkać przez okres następnego roku. Celtowie gasili wszelkie ogniska, kaganki i pochodnie, żeby ich domy wyglądały na zimne i niegościnne, a poza domem wystawiali żywność dla duchów."
    To zapach uciekającego ciepła. Nic dziwnego – "Shams" po arabsku oznacza słońce…

    1. Shams to zapach wspomnień. Jest spokojny, zadumany i jednocześnie dla mnie nie smutny. Piękny opis, Lu. Piękne skojarzenia.
      Dziękuję Ci za Twoje komentarze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Sense Dubai 1, 2, 3

Oto pierwsza odsłona cyklu recenzji perfum linii Sense Dubai, którą z takim przejęciem zapowiadałam. I tyle mam do powiedzenia. Te zapachy mówią za siebie. Sense

Czytaj więcej »