Dziś będą perfumy dla rolników. 🙂
Poważnie zaś, ciąg dalszy cyklu Blood Concept. Tym razem zapach przyporządkowany grupie krwi z aktywnym antygenem A.
Uważa się, że osoby o grupie A są genetycznymi potomkami ludów rolniczych, osiadłych, roślinożernych. Podobno ludzie o tej grupie mają naturalne predyspozycje do wegetarianizmu. Mój szybki wywiad wśród znajomych nie potwierdził tego faktu, ale też próba nie była reprezentatywna.
Jak wygląda u Was korelacja między jedzeniem mięsa, a grupą krwi?
Ja wyznam, że nie jem znakomitej większości mięs i nie jest to dla mnie szczególnym wyrzeczeniem. Ale grupy krwi A nie mam. 🙂
Podejrzane owoce
Słyszałam o tych perfumach same najgorsze rzeczy. Nawet w komentarzach pod poprzednim wpisem pojawiła się opinia, że A jest najpaskudniejszym z Krwistych Konceptów.
Tymczasem otwarcie okazało się znacznie ładniejsze, niż się spodziewałam.
Akord, który na stronie Luckyscent określony został jako zapach zielonego ogrodu naprawdę jest świeży. I kwiatowy. Majaczące w tle pomidorowe krzaczki też pachną raczej kwiatkowo. Bazylia, jeśli w ogóle tam jest: na pewno także zakwitła.
Ale na tym nie koniec ładnych nut. Wyraźnie wyczuwalna nuta owocowa początkowo zdaje się orzeźwiająca i urocza. Niestety, po kilku chwilach rozwija się w coą przypominającego… Owocowy żel pod prysznic. Albo szampon. Jakiś jabłuszkowo – melonowo – figowy. Ale dopuszczam możliwość, że figę sobie wymyśliłam w oparciu o skojarzenia z licznymi wąchanymi przeze mnie zielonymi figowcami.
Jest ładnie i kosmetycznie. Za ładnie i zbyt kosmetycznie.
Kiedy zapach zaczął się „psuć” naprawdę szczerze się ucieszyłam.
Niepokojące, podtęchłe, fizjologiczne nutki, które odkryłam po kilkunastu minutach czuwania nad zapachem początkowo dały mi nadzieję na ewolucję w kierunku wykopanej w ziemi piwniczki wypełnionej skarbami natury: bulwami, owocami, ziarnem, może miodem. Oczekiwałam paczuli, mokrego drewna, wilgotnego półmroku i dziarskiej, spoconej dziewoi noszącej kosze jabłek i wieszającej u powały pęki ziół.
Tymczasem dostałam coś… Skwaśniałego. Niby jest piwnica, ale nie taką zamawiałam.
Jest przednówek. Zmagazynowane w podmokłej, zimnej piwniczce zapasy przemarzły i nadpleśniały tracąc jędrność, smak i aromat.
Resztki przemrożonych kartofli i zmarszczonych jabłek przebiera wychudzona, smutna dziewczyna. Brudnymi rękami dotyka kolejnych owoców wyszukując te, które nadają się do zjedzenia. Zapach jej przepoconych ubrań miesza się ze słodką wonią przemrożonych darów ziemi.
Podejrzewam, że stęchło – organiczny zapaszek jest skutkiem połączenia anyżu z przyprawami i z dziwną kwaśno słodką nutą, którą ja odbieram jako zapach starych jabłek. W tle pojawia się coś jak nieładny opoponaks i zapach, który Rozterka z wizażowych Perfum określa jako „posikany cedr”.
Z czasem nos oswaja to dziwne zestawienie nut uroczych i bynajmniej-nie-uroczych. Zaczynam wyczuwać przedziwną harmonię, roślinną kłąkową ziemistość, ślad wetiweru, uwiędłe zioła i kwiaty. Pojawiają się akordy „cywilizowane”. Nuty metaliczne pachną raczej jak folowane aluminium, niż jak „żywa stal” i sprawiają, że na schyłkowym etapie A przypomina nieco zapach niemytej lodówki.
Produkty w niej przechowywane zachowane są w znacznie lepszym stanie, niż te z piwniczki w sercu kompozycji, jednak mimo powrotu (wcale przyjemniej) nuty pomidorowych kwiatków zapach wciąż wydaje mi się nieco niezdrowy. I choć już nie drażni i nie przeszkadza (Ba! Jest prawie ładny!) wciąż nieszczególnie mam ochotę ponownie go użyć. Jednak by oddać sprawiedliwość twórcom i samej koncepcji przypomnę raz jeszcze, że ja naprawdę nie lubię anyżu.
Z drugiej strony obawiam się, że nawet bez uprzedzeń wobec aromatu owoców badianu nie ma się o co zabijać.
Data powstania: 2011
Nuty zapachowe:
nuty zielone, liście pomidora, bazylia, anyż gwiaździsty, nuty metaliczne
Ilustracje do tekstu:
- Tytułowe jabłuszko z bloga Full Hook Ups (We get up really f*cking early)
- Autorem zamieszczonego zdjęcia pomidorowego kwiatka jest Mike z mikesjournal.com
- Jabłko numer dwa sfotografował Martin Hospach i znalazłam je tu: KLIK
- Kartofelki są ilustracją do artykułu o ziemniaczanych kłach na serwisie Seromaniacy
- Domowej roboty zielone mydełko (wraz ze sposobem przyrządzenia) znaleźć można na blogu Henry Happened
- Z kolei zdjęcie orgaicznych jabłek pochodzi z bloga Locks Park Farm
44 komentarze o “A Blood Concept”
kocham po prostu uwielbiam Twoje opisy nut zapachowych;)
Dziękuję. 🙂
Niemyta lodówka…o rajciu,ale pojechałaś 🙂 ale i tak, jak będę miała okazję, to obwącham. Generalnie spodziewałam się, że ten cały Blood Concept to tylko sprawny PR…ale skoro w ogóle zabrałaś się za recenzowanie, to znaczy, że to musi być coś więcej 😉 czekam na AB Aktyna
Też się tego obawiałam. I nie martwiło mnie, ze kompozycje będą brzydkie (w "normalnym" znaczeniu), lecz że będą właśnie ładne i nijakie – taka popelina sprzedawana na wampirycznych skojarzeniach. Tymczasem, abstrahując już od gustów, kompozycje są "jakieś". Coś mi mówią, jakieś skojarzenia budzą, jakieś historie opowiadają. A to jest dla mnie najważniejsze w perfumach. Wolę "gadatliwego" brzydala, niż milczącą ślicznotę. 🙂
Kurcze… Dziwne to wszystko. Jakoś kompletnie nie pasuje mi do czegokolwiek co z założenia ma nieść krwiste skojarzenia. A nawet pomijając tę nieszczęsna krew, to jakoś nie specjalnie mam ochotę spróbować tego zapachu, bo … no po prostu nie 😉 Sto razy bardziej intryguje mnie 0, ale czekam na B. Ciekawe co jest tematem przewodnim tej kompozycji.
Bo te zapachy nie są "o krwi" na moje oko (na mój nos). Są o pochodzeniu poszczególnych grup krwi. Dlatego AB będzie nowoczesna – to najmłodsza z grup. Tylko te nuty metaliczne, krwiste z zasady w kompozycjach są trochę po nic.
W sumie… I tak jest lepiej, niż się obawiałam. Po pomysłach Gezy Schoena nie ufam marketingowcom, którzy biorą się za perfumy. Ci przynajmniej mają tyle pokory, że sami ich nie składają.
Jak patrzyłam na informacje o całej serii tych perfum, to właśnie zauważyłam, że AB ma być z założenia najbardziej syntetyczną kompozycją, tchnącą nowoczesnością. Żadnego zapachu nie testowałam, ale oceniając na bazie samych nut, najbardziej interesujące wydają mi się 0 i B.
Myślę, ze świetnie trafiłaś z przewidywaniami. 🙂
Choć… Mnie to nieznośne AB kusi. Jestem miłośniczką wszelkiej maści monstrów. 🙂
po tym opisie przypomniałam sobie jak nie lubię jabłek:)
A ja lubię. Uwielbiam. Ale nie takie.
Ja anyż bardzo lubię ale całość brzmi jednak zniechęcająco;). Chociaż z ciekawości powąchać by się chciało :)!
Też tak mam, że powąchać chciałabym wszystko. Im coś dziwniejsze, tym bardziej. 🙂
Po pierwsze – dzięki za wyjaśnienia do 0.
Po drugie – chciałam odpowiedzieć na komentarz majkela, też do 0. Padło tam pytanie, po co takie perfumy jak AB. Oczywiście granica "noszalności" perfum jest subiektywna – każdy stawią ją tam, gdzie czuje, że powinna być. Ale zupełne dziwactwa, do których moim zdaniem zalicza się AB, są potrzebne chociażby po to, by w niszy nie było nudno. Mi się to właśnie podoba – że czasem można trafić na perfumy, które są bardziej dziełem sztuki dla sztuki, a nie sztuki użytkowej – taki "acte gratuit". Mnie osobiście fascynują AB i najbardziej ze wszystkich kojarzą mi się z krwią. Nie próbowałam ich na skórze, bo równocześnie wydają mi się przerażające. A zanim poznałam AB, nawet nie miałam pojęcia, że mogą istnieć perfumy przerażające. A więc – coś nowego. Ciekawego.
Po trzecie, o A się chyba źle wyraziłam. Powiedziałam, że są okropne, ale nie chodziło mi o to, że jest to zapach nie do zniesienia, tylko raczej o to, że jest okropnie nieinteresujący. Taki świeżo-owocowy, rzeczywiście przypominający szampon. No ale i tak cieszy mnie ta recenzja, bo zachęciła mnie do ponownego wąchania, chociażby na papierku. Za pierwszym razem byłam tak rozczarowana, że nie miałam cierpliwości, by czekać na rozwinięcie zapachu. Nie czułam ani piwnicy, ani bazylii. Może poczuję następnym razem. Poza tym mam kolejny cel – przetestować perfumy (bo jak mówiłam, dotąd testowałam tylko EDP).
Mam podobne podejście. Czasem sztuka nie jest użytkowa. Dla mnie doskonałym przykładem perfumeryjnego performance, opowiadanie zapachem historii, która nie zachwyca urodą, lecz naturalizmem jest Revolution Lisy Kirk. Zapach jest brzydki, ale genialnie poskładany. Mimo iż nie bardzo wyobrażam sobie noszenie tego, chodzi za mną flaszka…
Co do krwistego czegokolwiek – nie potrafię się przełamać. Nie z powodu wstrętu do krwi, tylko z litości. Nie odbierz tego jako osobisty atak – nie będę tu robiła wege – krucjaty. po prostu nie potrafię znieść myśli o zabiciu świni, czy krowy. Grasz w Minecrafta? Ja nawet w grze odżywiam się głównie roślinami i zgniłym mięsem z zombiaków. Nie potrafię zabić nawet rysunkowej, kwadratowej świni. O.o
Gdybym musiała, gdybym była naprawdę głodna i nie miała innej alternatywy – zabiłabym. Na razie nie muszę, nie czuję, że potrzebuję tego mięsa aż tak bardzo.
Proszę, nie zrozum mnie źle: nie atakuję nikogo, po prostu wyjaśniam swoje motywy. 🙂
OK, no problem, rozumiem. Ja z kolei wcale nie uważam, że każdy powinien być fanem mięsa.
A Revolution wciąż bym chciała powąchać. Ciekawe, jaka byłaby reakcja mojego męża na te perfumy. Na razie sprzeciwia się absolutnie A New Perfume CDG, które mi się bardzo spodobały i gdyby nie jego opinia, rozważyłabym zakup.
Ja przezornie nie konsultuję zakupów z nikim z otoczenia. Noszę, co mi ułańska fantazja podpowiada. A już swojego mężczyzny nie pytam w żadnym razie o zdanie. Od niego i tak najwięcej komplementów (za zapach) zbieram, kiedy niczym nie pachnę. No cóż… Uznaję to za komplement. Tak jest łatwiej i przyjemniej. 🙂
A, jeszcze jedna rzecz – jako osoba mająca grupę krwi A, chciałam powiedzieć, że jestem zdecydowanie mięsożerna. Krwista grillowana karkówka należy do złotych przebojów mojego jadłospisu.
o rany mocna rzecz… od razu wygrzebałam z odmętów wspomnień przypadek przebierania ziemniaków w takiej właśnie piwniczce, rety to nawet nie zatęchlizna była, wiesz jak śmierdzi zgniły ziemniak? 😀
Raz mi się zdarzyło, że mi zapomniane w reklamówce pod szafką ziemniaki zgniły. Dawno temu. Zapach został ze mną na zasadzie odruchu: kiedy zdarzyło mi się w sklepie, że palce zapadły mi się z zepsutego kartofla – odskoczyłam gwałtowniej, niż gdybym przypadkiem schwyciła tarantulę. 🙂
Zapachy o pochodzeniu krwi, mówisz? To 0 powinna pachnieć mięsem? Niezbyt wierzę w koncepcje o związku krwi z dietą, ale mam ) i jestem niestety mięsożercą, więc u mnie się zgadza.
Stęchliznę ubóstwiam. Bardziej piwnice, niż niemyte lodówki. Jest taka nuta w niemytej lodówce, która nie jest szczególnie stęchła, ale wyjątkowo inwazyjna, ostra.
Padło tu w komentarzach ładne określenie (mam nadzieję, że się Autorka nie obrazi za przyswojenie): granica noszalności zapachu. Bardzo celne w kontekście różnych niszowych wynalazków i subiektywnego odbioru tychże. Choć w stosunku do zapachów marketowych trudno byłoby mi takiego określenia użyć.
0 skórą pachnie. Prawie mięso. 🙂
Podobno potomkami ludów koczowniczych są ludzie o grupie krwi B. O tym wkrótce. 🙂
O mięsożerności pisałam wyżej w odpowiedzi na komentarz Xiaoxiongmao.
Co do granicy noszalności perfum massmarketowych: mam wrażenie, ze większość jest poniżej mojej. Ja mam ten "przedział perfum noszalnych" dość daleko w rejestrach dziwności. Kwiaty są poniżej. Powyżej jest… No, coś tam jest. Na przykład paczula Villoresiego. Bleh.
Jak zwykle cudowny i obrazowy opis:) Po przeczytaniu nawet najbardziej negatywnego i tak mam ochotę każdy zapach wypróbować na sobie:)
Dziękuję. Po to piszę. 🙂 I dla przyjemności. I dla komentarzy. :)))
Mam grupę krwi "A" i jestem vege 😉
A perfumy? Perfumy znasz? I jeśli tak, to jak Ci zapach dla grupy A leży?
Perfumy niszowe, więc oczywiście nie znam 😉
Oj tam oj tam. :)))
Podział na niszowe i nie niszowe ma o wiele mniej sensu, niż podział na dobre i złe. Na ciekawe i nudne. 🙂
Ojej, no może i jakiś rolnik się po antenatach pałęta, ale taki rolnik, co to i sad, i obórkę, i stawy rybne miał 😉
Grupę A mam i jestem bardzo mięsożerna, prawie tak samo jak warzywożerna i mlekopijna. Ani z warzyw ani z mięsa nie potrafiłabym dobrowolnie zrezygnować. Za to mniej mnie ciągną produkty mączne;)
Sabb, jak zwykle opis niezwykły i baaardzo sugestywny, ale niech mi ktoś u licha wytłumaczy, co twórcą przyświecało, dlaczego ja mam pachnieć stęchła lodówką?!
Na owoce się zgodzę, na zielone pomidorki jak najbardziej i bazylię chociaż niechby to nie było kosmetyczne, ale… raz w życiu robiłam porządki w takiej ziemnej spiżarni na działce i nigdy więcej nie chciałabym tego powtórzyć!
Na anyż reaguję ucieczką i to histeryczną…
Hmm… czyżby mi ktoś źle grupę krwi oznaczył???
Nie stęchłą: niemytą. A może raczej umytą taką niezbyt świeżą szmatką? Sama nie wiem. Moje skojarzenia dziwnymi drogami chodzą.
Na anyż reaguję podobnie, ale tu jest całkiem przyjemny. może przez kontrast? 🙂
Co do oznaczania grupy krwi – mnie "Mój"żapach też nie leży. Dobrze, że i tak nie wierzę w wybierania zapachu do grupy krwi. Albo koloru włosów. Albo do czegokolwiek poza gustem. 🙂
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Stęchła, niemyta, myta, ale nieświeżą szmatką… wiesz, nie robi mi specjalnej różnicy 😀 W ogóle lodówką nie chciałabym pachnieć… nawet nowiutkim Smegiem 😉
Hmm… powiadasz przez kontrast… no to zabiłaś mi ćwieka, co bym wolała: znienawidzony szczerze anyż, czy nadpleśniałe ziemniaki lodówkę.
Swoją drogą ciekawa jestem czy Rh ma tu też jakiś wpływ, ale to już pytanie na marginesie.
Powinni wprowadzić modyfikator teraz. Taki dodatkowy składnik, którym można się dopsikać i dostosować perfumy do czynnika RH. W osobnym flakonie, oczywiście. 🙂
W kwestii pachnienia lodówką – Zgoda. też bym nie chciała. Ani zmywarką. Ani nawet piekarnikiem, choćby nie wiem co w nim było. Choć piekarnik chyba znalazłby najwięcej amatorek.
Oj szkoda :/ Nie chciałabym czegoś takiego mieć na sobie. A co do twierdzenia, że osoby z grupą krwi A ciągną do warzyw: mi to się samo zaczęło w zeszłym roku. Nic nie planowałam, a tu nagle wstręt do mięsa. I tak zostało. Za to warzywa zjadałabym kilogramami. A wcześniej przez 20 lat za warzywami nie przepadałam, a mięso było w porządku 🙂
Taka zmiana?! To dopiero.
Ja od zawsze żywiłam niechęć do mięsa. moja matka o wepchnięcie we mnie każdego kawałka musiała toczyć batalie.
Ale ja nie mam grupy krwi A. :)))
Macha kolejny wywodzący się z ludów rolniczych 😉 Pomijając mój wrodzony sceptycyzm do tego rodzaju "naukowych twierdzeń" przyznać muszę, że mógłbym żywić się wyłącznie produktami mączno-ziemniaczanymi, a więc jakby nie było, można przypisać mi roślinożerność, zgoda 😉 Nadrabiam właśnie, z doskoku i na oślep, zaległości na Twoim blogu. Pozdrawiam! gryx
Gryx! Wszelki duch! Ależ mi radochę sprawiłeś o poranku!
Straszecznie mi miło Cię tu gościć. Po latach chyba, nie?
Czy to jest tak, że skoro nie bywam w Barze, to przyszła góra do Machometa? :)))
Podejście sceptyczne i ja mam. Choć ja z innej frakcji grupowo – jedzeniowej. Pomieszanej. W sumie najbardziej lubię wszelkie owoce (w tym pomidory i ogórki). Choć bulwy też… Ale przyznaję się, że niejedzenie mięsa jest u mnie raczej ideologiczne.
(lubię też chmiel i czekoladę) ^^
Witam, witam! Wcale nie po latach, bo przyznać bezwstydnie muszę, że ze mnie notoryczny podglądacz, taki, co to niby go nie ma, komentarzy nie pisze, a jednak jest 😉 Jak zwykle pod wielkim wrażeniem Twej formy i płodności, pozdrawiam! gryx 🙂
Wobec tego tym bardziej mi miło. W takim podglądaniu nie widzę niczego zdrożnego. Z resztą – co to za podglądanie, skoro obiekt podglądany sam się wystawia na widok? 🙂
Zapraszam nieustannie: do podglądania i ujawniania się też. 🙂
Czytałam, że skóra i pot wegetarian pachną zupełnie inaczej niż mięsożerców, bardziej słodko, a ponieważ mięso przyczynia się do zakwaszenia organizmu, można uznać powyższą tezę za prawdziwą (będąc świadomym, iż jest jedynie generalizacją i jak każda narażona jest na przekłamania).
Zastanawiam się, czy twórcy perfum stworzyli kwaśny zapach dla zrównoważenia słodyczy, czy był to raczej przypadkowy strzał.
W moim przypadku występuje bardzo silna korelacja pomiędzy grupą krwi a niejedzeniem mięsa (i nabiału, bo w przypadku “rolników” niewskazany jest nabiał zwierzęcego pochodzenia). Jeżeli chwilowo pominiemy względy ideologiczne i ekologiczne, jestem typowym A: pescetarianka (czyli rybożerca), wybierająca nabiał pochodzenia roślinnego. Powyższe preferencje jednak nie czynią mnie podatną na fascynację zapachem starych, zepsutych jabłek! 🙂
Zachowując wierność konwencji (typ A = rolnik), wyznaję: jestem rolnikiem, który uprawia haszysz i wielbi oud; balansując między ateizmem a wicca, kocha się kadzidłach i dymie. Na szczęście już ktoś wymyślił dla mnie perfumy.
Ostatecznie nad grupą krwi wygrała chemia mózgu! 🙂
Zawsze wygrywa chemia mózgu. Albo elektryka mózgu – zależy od tego, z której strony spojrzymy. Jestem wyznawcą mózgu. Wierzę, ze to w nim rodzą się emocje, charakter, temperament. No, może temperament trochę w gruczołach wydzielania hormonalnego Al;e to mózg go kontroluje i ostatecznie decyduje o reakcji. jeśli nie decyduje, to też jest jakaś forma wyboru. 🙂
Jeśli chodzi o koncepcję dobierania perfum do grupy krwi – moja grupa rzeczywiście zrobiła na mnie największe wrażenie. Ale nie było to wrażenie pozytywne. 🙂
I jeszcze co do diety: ryby jadam i bardzo lubię. podobnie jak wszelkie owoce morza. Ale nabiał odzwierzęcy też uwielbiam. Za sery oddałabym każde mięsko, każde słodycze…
Kiedyś uwielbiałam sery, szczególnie włoskie, Grana Padano, Parmigiano Reggiano, Pecorino Romano i Sardo, ale od jakiegoś czasu nie umiem ich jeść bez wyrzutów sumienia – to jest trudny dla mnie temat i bardzo rzadko spotykam się ze zrozumieniem rozmówcy, przeważnie kończy się moją średnio udaną próbą odpierania argumentów dotyczących noszenia skórzanych butów (tak, przyznaję się), dlatego zwykle powstrzymuję się od komentarzy.
Natomiast niezmiennie bez względu na preferencje kulinarne drugiej strony (przy założeniu, że odrzucamy opcje raczej hardcorowe!) niezwykłą przyjemność sprawia mi spożywanie posiłku w towarzystwie osoby, która potrafi delektować się jedzeniem. 🙂
Znam to doskonale, choć moja dieta i tak jest szersza, niż Twoja. Niedawno na jednym z czytanych przeze mnie blogów autorka radziła używanie żelatyny do włosów i pytałam, czy może być roślinna. Radę, żebym w tym przypadku odpuściła potraktowałam jako radę życzliwą, ale napisałam, że niechętnie.
Gdybym nie miała innego wyjścia, zjadłabym mięso. Nawet ludzkie pewnie, bo jako racjonalista nie mam oporów natury religijnej. Widziałaś "Alive – dramat w Andach"?
Ale póki mam wybór, staram się, żeby świat był choć odrobinę mniej okrutny, mniej brudny, bardziej przyjazny.
A, i napisałam też, ze noszę skórkową kurtkę, którą dostałam od mamy prawie dwadzieścia lat temu. Wyrzucenie jej nie miałoby sensu. W ogóle staram się mało wyrzucać i mało kupować. Ale to już inna kwestia.
I jeszcze: jeść uwielbiam. Kiedy coś mi smakuje, jem najwolniej ze wszystkich w towarzystwie. Tylko lody zjadam jako pierwsza. 🙂
Lu, gdzie Ty będziesz mieszkała w Tej Polsce? Daleko ode mnie? 🙂
Czytałam ten wpis o żelatynie i pomyślałam, że na szczęście oleje, które przywracają zdrowie włosom równie doskonale, są cruelty free – a przynajmniej można takie wybrać.
Wyrzucanie nie ma sensu, zbyt mocno wierzę w recycling. 🙂 A wyrzucanie skórzanej kurtki, która już została wyprodukowana, sprezentowana Tobie i pewnie jest noszona z uwielbieniem, nie ma uzasadnienia ekologiczno-sentymentalnego.
Ja też staram się bronić przed komercyjnym kiczem i niekontrolowaną konsumpcją, przerażające, jak często stanowią duet.
Nie widziałam tego dramatu, podobnie jak "127 hours", bałam się, że będą nie na moje nerwy. Myślę, że kiedyś to nadrobię.
Nie wiem, czy dobrze sprawdziłam – wychodzi mi z wyliczeń, że będę mieszkała 300 kilometrów od Ciebie (Warszawa), o 1200 km mniej niż teraz. 🙂 Już zdążyłam przeczytać, że pijasz kawę i podobnie jak ja rozgrzeszasz się niskim ciśnieniem, może kiedyś umówimy się na potrójne espresso / wielką latte? 🙂
Kawę pijam w strasznych ilościach. Ale nie espresso – za mocny smak. Moje kubki smakowe to mięczaki – nie potrafię jeść pokarmów o zbyt intensywnym smaku. Nie jem rzeczy ostrych (a te, które dla mnie są ostre inni uznają za niedoprawione), nie pijam czarnej, mocnej herbaty ani ciężkiego, czerwonego wina, bo mi dosłownie język cierpnie, nie zjem gorzkiej czekolady…
Co do konsumpcji i kiczu – to jedna z pierwszych "komercyjnych" obserwacji w moim życiu. Moja matka polowała na wszelkie okazje. potrafiła kupić kilkanaście par butów w miesiącu, a wszystkie "okazyjne" i złej jakości. nie pojmowała, ze mnie wystarczy jedna para na rok, ale niestety droga. Bo "jak ty możesz nosić takie drogie buty?". Fakt, ze moje drogie buty kosztowały rocznie ułamek tego, co jej tanie buty nie przekonywał jej nijak.
"Alive" to film, który naprawdę warto zobaczyć. Ludzie przeżywali straszliwie fakt, ze ci biedni chłopcy jedli zwłoki. Dla mnie znacznie bardziej przejmująca była ich wola życia, walka z beznadzieją, sposób , w jaki trwali w swoim człowieczeństwie mimo ekstremalnej sytuacji. To nie jest film, po którym czujesz się zdołowana i zasmucona. Wręcz przeciwnie. Możesz oglądać. 🙂
I jeszcze: do Warszawy pewnie kiedyś znów zawitam. Może na jakieś warsztaty w Quality? Dam znać. 🙂