Wcześniej czy później to musiało się stać. 30 czerwca 1908 roku zagłada ominęła Moskwę tylko o trzy godziny i cztery tysiące kilometrów – odchylenie znikome według kryteriów wszechświata. I znów dnia 12 lutego 1947 roku inne miasto rosyjskie było jeszcze bliższe katastrofy, gdy spadł drugi meteoryt dwudziestego wieku w odległości niecałych czterystu kilometrów od Władywostoku, przy czym tej detonacji nie dałoby się porównać z wybuchem świeżo wynalezionej bomby atomowej.
To pierwsze zdania „Spotkania z Ramą” Arthura C. Clarke’a. I nawiązanie do serii Shooting Stars Xerjoff zarazem.
W
cichy, mroźny, bezchmurny poranek 12 lutego 1947 roku mieszkańcy
Władywostoku – miasta będącego końcową stacją Kolei Transsyberyjskiej
podziwiać mogli niezwykłe zjawisko. O godzinie 10:38 czasu lokalnego na
słonecznym niebie pojawił się niezwykły blask. Początkowo wyglądał jak
jasna gwiazda, wkrótce jednak okazał się potężną, ognistą kulą z ogromną
prędkością zmierzającą w stronę Ziemi. Tak jasną, że zaćmiewała Słońce i
tworzyła wyraźne cienie.
Szacuje
się, że meteoryt Sikhote-Alin, zwany tak od nazwy gór w pobliżu których
spadł, ważył łącznie 70 ton. W trakcie przelotu przez ziemską atmosferę
rozpadł się kilkakrotnie, tworząc deszcz meteorytowy, dzięki któremu
Syberia do dziś pozostaje Mekką zbieraczy meteorytów. Udokumentowane
znaleziska to ledwie 27 ton. Sporo jeszcze zostało. Mam znajomego, który
z powodzeniem zbiera odłamki Sikhote-Alin. Nie powiem Wam, jak się
nazywa, bo pewnie znacie. 🙂
I o tym właśnie meteorycie opowiada nam strona Xerjoff kiedy wejdziemy w zakładkę Shooting Stars.
Każdy
z zapachów z serii nosi imię miejsca, w którym zaobserwowano niezwykłe
zjawisko towarzyszące upadkowi meteorytu lub meteorytów.
Uden
to miasto w Północnej Brabancji, w okolicach którego 12 czerwca 1840
roku ważący 720 gramów meteoryt uderzył w ziemię ledwie kilka metrów od
grupy pracujących na pobliskim torfowisku robotników. Według relacji
świadków, bezpośrednio po hucznym upadku kamień był tak gorący, że nie
dało się go dotknąć. Przedsiębiorczy zbieracze torfu wystawili meteoryt
na widok publiczny w pobliskiej karczmie i pobierali opłaty za
oglądanie.
W wyniku tego interesu część meteorytu odłupała się
(prawdopodobnie w wyniku upadku) i została bezpowrotnie utracona. To, co
zostało wystarczyło jednak dwudziestowiecznym naukowcom do ustalenia,
że meteoryt z Uden jest rzadkim okazem petrologicznego chondrytu (przez
niektórych naukowców nieakceptowanej) klasy LL7 – o bardzo niskiej
zawartości żelaza. Jedynym, poza meteorytem z Uden nieantarktycznym
okazem meteorytu tej klasy jest znaleziony w 1956 roku i ważący 3,8
grama australijski Crocker’s Well.
Uff… Skoro już uporałam się z tym piętrowym zagajeniem, mogę wziąć się za perfumy. 🙂
Uden
od samego początku budził we mnie uczucia ambiwalentne. Z jednej strony
ogromna pokusa odnalezienia wymarzonej, idealnej kawy w perfumach,
którą tropię bezskutecznie od dawna. Z drugiej obawa, że ową wymarzoną i
idealną kawą może okazać się zawartość flakonu za ponad półtorej
tysiąca… Z wliczonym w cenę okruchem meteorytu.
Dziwna mieszanka emocji.
Złe miłego początki
Otwarcie
jest dokładnie tak zniechęcające, jak tylko mógł sobie mój wąż w
kieszeni wymarzyć. Cytrusy. I to kolońskie. Świeżo ogolony samiec homo
sapiens sapiens.
Za cytrusami, szurając papciami,
podąża lawenda w fioletowym, pachnącym naftaliną szlafroku. Zaspana, z
kubkiem wystygłych ziółek w ręku.
Ale tak nie mogło być do końca. Nie chadza się w szlafroku przez cały dzień.
Bo
Lawenda ma faceta. Facet (ten ogolony) nazywa się Grejpfrut i
usposobienie ma cierpkie. Za to lawenda przy nim ożywa, nabiera
charakteru i wigoru.
Wciąż w papciach przyrządzają
sobie wspólnie… nie, nie kawę. Lekko pikantnego, doprawionego gałką
muszkatołową drinka na bazie rumu, którego spożywają najpierw trochę
nerwowo na stojąco, potem już spokojnie na wygodnej sofie. I nie
przeczę, że może to być już drugi drink. Albo trzeci.
W
każdym razie dość ich było, by zadziałała magia trunków. Ona
niepostrzeżenie staje się damą w koktajlowej sukni, w której zupełnie
już nie wygląda na lawendę – szczególnie, że używa różanych perfum. On
przywdziewa grafitowy garnitur z mocno wywatowanymi ramionami.
Te
czujnie splatające się ze sobą warstwy zapachu brzmią w sposób, w jaki
układał się betel na drzewnej bazie w Nemo Cacharel i jak brzmiały
bergamota i nuty drzewne w Eccelso Profumum Roma: typowo męskie cytrusy
przybrane nutą przyprawową, dryfujące po spokojnej tafli ciepłego akordu
drzewnego.
Zamiast bergamotki czy egzotycznego
aromatu betelu mamy grejpfrut, zamiast magnolii różę, a zamiast labdanum
czy hinoki rum. Ale wzór jest ten sam. Tyle, ze Uden idzie dalej.
W
kolejnym rozdziale opowieść zmienia się w prawdziwy romans w klimacie
noir. Kaszmirowy, krągły, głęboki akord drzewny. Nasycony ciepłą barwą,
subtelnie słodki. Elegancki i zmysłowy.
Zapada
zmierzch. Szlachetne drzewne nuty przejmują opowieść, zmieniają układ
wątków, nastrój i nawet głównych bohaterów. Bo teraz jest to historia z
wyższych sfer. Żadnych szlafroków, żadnych papci.
Wyczuwalna
wciąż, uszlachetniona dodatkiem dębowego mchu „nuta męska” staje się
osobnym wątkiem. Historią kryminalną w tle – dodającą smaczku, lecz nie
wpływającą znacząco na elegancję opowiadanej przez Uden historii.
Historii, która trwa i trwa i trwa…
Nie czuję się komfortowo używając przymiotnika „męski” w stosunku do zapachu, bo to przecież wszystko stereotyp, dobrowolne ograniczanie się i tak dalej. A jednak są zapachy, takie jak wspomniane już Nemo i Eccelso, niewspomniany wcześniej Emir Geofreya Nejmana czy Uden właśnie, których uroda jest mi obca w sposób, który określam umownie jako perfumeryjną „męskość”. I, z braku lepszego określenia, przy tym zostanę.
Data powstania: 1882 (?)
Nuty głowy: cytryna, grejpfrut
Nuty serca: absolut rumu, róża, sandałowiec, gwajak
Nuty bazy: absolut wanilii, absolut kawy, piżmo
Trwałość: 12 – 14 – 16 godzin
Źródła ilustracji:
- Pierwszą
ilustracją jest obraz „Upadek meteorytu Sikhote-Alin” P.J. Miedwiediewa
– artysty, który był naocznym świadkiem wydarzenia. - Na drugim
zdjęciu jeden z licznych kraterów powstałych przy upadku Sikhote-Alin.
Zdjęcie pochodzi ze strony ONZ: www.un.int, z relacji z dalekiego
wschodu, którą przeczytać możecie tu: KLIK. - Na trzecim zdjęciu kawałek meteorytu żelaznego Sikhote-Alin. Zdjęcie pochodzi ze strony Meteorite Recon.
- Na kolejnym indyjski meteoryt z Dhurmsala: chondryt klasy LL 6. Zdjęcie ze strony Uniwersytetu w Glasgow, meteoryt ze zbiorów Hunterian Museum.
- Wszystkie pozostałe ilustracje to mikroskopowe zdjęcia przekrojów meteorytów wykonane przez fotografa Toma Philipsa. Piękne galerie zdjęć meteorytów wykonanych przez tego artystę (nie waham się użyć tego słowa) można znaleźć między innymi na stronie Arizona Skies Meteorites: KLIK, Mateorite Exchange: KLIK, czy wreszcie na blogu autora: Tom Philips Thin Sections: Meteorite & Rock Art.
16 komentarzy o “Xerjoff Shooting Stars: Uden”
Co do zapachu, przeczytawszy cały opis mam mieszane uczucia, bo raz nuty mi się podobają, innym razem brzmią zupełnie nie "po mojemu". Za to szalenie podoba mi się wykreowana przez Ciebie historia 🙂 Jak zawsze z resztą 🙂
Mam podobne odczucia wąchając. Najpierw jest zupełnie nie po mojemu, a potem się to zmienia i jest pięknie. 🙂
A historia… Sama przyszła. Przydreptała w papciach. 🙂
Nie znam zapachu, ale nie przeszkadza mi ten fakt. Uwielbiam Twoje wstępy, rozwinięcia i zakończenia. Cenię eklektyzm opisów, bogactwo nawiązań, skojarzeń i erudycję Autorki:)Wyborny esej! Widać, że szanujesz czytelników.
Edyto, bardzo Ci dziękuję za komentarz. To prawda, szanuję Was – swoich czytelników, staram się proponować Wam coś, co Was zainteresuje, wynagrodzi Wam czas poświęcony na czytanie tego, co piszę.
Bardzo też pilnuję, żeby recenzje oparte były na rzetelnych testach. Choć czasem, kiedy zapach mi nie podchodzi jest to trudne. 🙂
Dziękuję raz jeszcze.
Czuć rum, jest lawenda, jest róża, kawy brak, znakomicie 😀 Albo właśnie nie, ze względu na cenę. W każdym razie po bliskim spotkaniu z A*Menem Pure Coffee utwierdzam się w przekonaniu, że moja skóra nie lubi kawy tak samo, jak moje kubki smakowe.
Moja lubi. I kubki smakowe też lubią. 🙂
Niestety, w tym oprzypadku obawiam się, ze nie kawa lub jej brak może stanowić dla Ciebie problem, tylko cytrusowo – lawendowe, męskie otwarcie. Ciekawa jestem Twojej opinii…
Z przyjemnością czytam Twoje opowieści 🙂 Czekam z niecierpliwością aż napiszesz podobny esej o perfumach Poison.
O tak – masz rację. Zdecydowanie Poison zasługuje na recenzję!
Niestety, wszystkie próbki "wynosiłam". Muszę zdobyć kolejną. 🙂
Kurczę, czytając to, wręcz czułam jakbym była iście tym meteorytem, który w wirze, szale i zakrętach zmierza ku Rosji i już nic nie może z tym zrobić – stało się 😉
żeby nie było, że się ociągam, właśnie napadam Lulua i tragicznie próbuję się zdecydować 😉
Rozumiem. 🙂
Też się nie ociągam. Zaraz odpiszę na maila i wezmę się za organizowanie wysyłki. :*
Czyli poszukiwania kawy idealnej trwają…na pocieszenie mamy pijaną rumem parę;)Sama nie wiem czy polubiłabym się z tą parą z Uden. Towarzystwo panny Lawendy i mr Grejprfuta zwykle mnie męczy…być może na rauszu będą nieco bardziej do zniesienia ;D
Hihi! Na rauszu sa zdecydowanie sympatyczniejsi. I w ogóle do siebie niepodobni. Ci w przypadku tej pary stanowi zaletę.
Wszystko pięknie, ale gdzie moja wymarzona kawa 🙁
Myślałam, że to była MOJA wymarzona kawa. ;)))
😛
Dobrej kawy starczy dla nas obu 🙂
Gdybyż jeszcze zdarzyło się wypić ją razem… 🙂