Kadzidło pachnące szeptem
Blue Encens
Błękitne kadzidło, kadzidło zadumane, łagodne, trwające w niedopowiedzianym półbezruchu poruszanego spokojnym oddechem woalu. Kadzidło tłumiące śmiech i płacz. Kadzidło wpatrzone w niebo. Nieludzkie i nieboskie. Kadzidło uniwersalne, niewymagające, spolegliwe. Spokojne do granic pustki.
Kadzidło, które łatwo polubić, lecz trudno pokochać.
Blue Encens jest kadzidlane od pierwszego do ostatniego oddechu. Jest też niebieskie – blade, spokojne, chłodne jak rozbielony kłębkami cumulusów nieboskłon. Bez domieszki cytrusowego złota i różanej czerwieni.
Nie rozpalają go nawet, gorące zazwyczaj, nuty przyprawowe. Imbir, cynamon, goździk i pieprz strzelają w niebo olejkami eterycznymi jak zimne ognie. A potem gasną i przemieniają się w szary, elegancki, aromatyczny popiół – bez fazy czerwonego, pulsującego żaru, którą mógłby opowiedzieć nam cynamon w duecie z pikantnym pieprzem.
Kadzidło to nuta dla Comme des Garcons szczęśliwa. Choć nie wiem, czy w przypadku pięciu konsekwentnie sugestywnycvh, obrazowych do granic zmysłowego zakłopotania kompozycji możemy w ogóle mówić o szczęściu. Koncept, idea, tchnienie geniuszu – tak. Szczęście? Szczęściem jest, że rynek to chwycił. Szczęściem dla nas wszystkich, bo po serii Incense kadzidło w perfumach nigdy już nie będzie takie samo.
Tym razem Rei Kawakubo i Adrian Joffe próbowali stworzyć kadzidło uniwersalne. Bez ostrego szkicu – malowania obrazu, który zapłodni wyobraźnię. I ten kadzidlany uniwersalizm nie do końca wyszedł im na dobre.
Inwazja Błękitnego Kadzidła kończy się tak, jak się zaczęła – cicho. Widmowi zdobywcy na białych rumakach chmur nadeszli bezgłośnie, bezgłośnie też się oddalą. W subtelnym blasku wschodzącego zimowo – ambrowego słońca, uwożąc zrabowane modlitwy w więzach dymu.
I ja chętnie im te utkane przez siebie słowa i myśli oddaję – bo piękne to widma. Ale nieprędko pokłonię się przed nimi ponownie – bo znam piękniejsze i bardziej wyraźne. Takie, które nadciągają jak huragan albo jak miłość… i wyrywają ze mnie zachwyt. Tym pozostanę wierna. Ale jeśli ktoś pragnie kadzidła, które szepce – niechaj sięgnie po Blue Encens.
Data powstania: 2013
Twórca: Evelyne Boulanger
Trwałość: 6- 8 godzin spokojnej, cichej projekcji
Nuty zapachowe:
bylica wonna, mrożone przyprawy (indyjski kardamon, czarny pieprz, cynamon), mistyczne kadzidło, mineralna krystaliczna ambra
Dostępne w:
Perfumeria Lu’lua
Źródła ilustracji:
Pierwsze zdjęcie, autorstwa użytkownika spanishphoto, zdobyło trzecią nagrodę w konkursie na fotografię dymu na serwisie Worth 1000.
Drugie i trzecie zdjęcie pochodzi z galerii użytkownika Z-GrimV na serwisie Deviantart.
Ostatnie także z Deviantarta – tym razem autorem jest użytkowniczka RidingInLongSocks.
16 komentarzy o “Inwazja Błękitu część 2: kadzidło”
Gdy przeczytałam "kadzidło" spodziewałam się choć odrobiny tego ciepła, ognia, cynamonowych iskierek. Szkoda, że błękitne kadzidło zionie chłodem 😉
Ja sama także preferuję ciepłe zapachy (ciepłych ludzi, ciepłe słowa, ciepłe uczucia), ale nie mogę nie uznać oryginalności tego pomysłu. Ciepłych kadzideł jest wiele – chłodnych mniej. Dla każdego coś… 😉
Do mnie najbardziej przemawia sandałowa odsłona błękitu, ale muszę jeszcze potestować.
Pozdrawiam Maru
Mnie trudno ocenić, który zapach przemawia do mnie najmocniej. Na pewno najdalej mi emocjonalnie do Cedru – nie z powodu błękitu, lecz cytrusów.
Chłodną, błękitną odsłonę kadzidła chyba lubię. Jest zadumana, spokojna, daleka. I trudno mi zaprzeczyć, że mam do tej nuty słabość.
Sandałowiec przypomina mi Huntera – i samo to jest OGROMNĄ zaletą. Mimo wszystko – nie planuję zakupu.
Mnie Kadzidło w serii niebieskiej wydało się najbardziej interesujące – ale właśnie, jak sama piszesz, nie wywołało żywszego bicia serca ani nawet chęci posiadania. Nie odbieram tego zapachu jako lekki, wprost przeciwnie, dla mnie jest nieco przysadzisty i przekombinowany.
Ale…to może się zmienić…właśnie nabrałam ochoty zaznajomić się z nim jeszcze raz 🙂
Może inaczej rozumiemy to określenie. Dla mnie on jest lekki w znaczeniu eteryczny, nie leżący ciężko na skórze, metaforycznie spirytualny (co za koszmarek językowy). Prosty tylko pozornie.
Nosiło mi się go dobrze, ale raczej nie wrócę… Choć…. Nigdy nie wiadomo. 🙂
Sabbath jaka piękna recenzja! Przeczytałam jednym tchem i od razu zapragnęłam spróbować… ech ten głód zapachu.
o tak, przepięknie napisane zresztą jak zawsze.
Dziękuję. Nawet nie wiecie, jak miło czytać, że po lekturze ktoś ma ochotę wąchać. 🙂
Mimo, ze kompozycje CdG wywołują u mnie zaciekawienie, dotychczas nie było mi z nimi po drodze (poznałam tylko Avignon).
Świetna, rzeczowa recenzja, być może kiedyś uda mi się doświadczyć tego, co tak obrazowo przedstawiłaś. 😉
Trzymam kciuki! Warto po stokroć.
w sumie oczekiwałam, że to kadzidło będzie zimne. Zresztą, po Zagorsku, stwierdzam, że właśnie takie kadzidło jest w rzeczywistości – zimne.
To niezwykłe, co piszesz. Ja odbieram Zagorsk jako zapach ciepły. Nie kluchy i przytulność, ale specyficzne ciepło w nim czuję. Zimne kadzidło znajduję w Cardinalu Heeley.
Wolę jednak te cieplejsze odsłony…
A przydało by się jakieś nowe wstrząsające kadzidło… 😉
Niebieska seria z butów nie wyrywa (choć ładna jest nadzwyczajnie), jednak ma u mnie plus za jedną rzecz: wydaje się kontynuacją starego, dobrego stylu CdG, choć już w lżejszym wydaniu. Co imo nie udało się Amazingreen oraz serii Play (tej to nawet bardzo się nie udało 😉 ) tutaj powoli zaczyna wychodzić: uczą się tworzyć wody łagodne ale zgodne z duchem marki. Uważam, że postawili na dobrą kartę; chociaż sama do stolika raczej nie usiądę, że pozwolę sobie na wydumane porównanie. 😀
Miło Cię znowu czytać. 🙂
Może mi się spodobać. Lubię zimne kadzidła i ciepłe i każde inne. Fakt, że seria Incense postawiła poprzeczkę bardzo wysoko, ale przecież nie wszystko, co wąchamy, musi być genialne. Może dobrze się czasem odnieść do czegoś mniej porywającego, aby ponownie docenić geniusz? W zapachach cudowna jest różnorodność. Jakiś miesiąc temu po okresie wąchania najprzeróżniejszych kadzideł wróciłam do Incense i zachwyciłam się ich genialnością, jakbym wąchała je pierwszy raz.