Wyobraźcie sobie zamknięty we flakoniku zapach dzikiej przyrody. Wyłącznie dziko rosnące zioła, kwiaty, mchy, albo grzyby… Żywice, korę i gałązki drzew nietkniętych sekatorem, nie znających rolniczej chemii. Kompozycje tworzone tak, by opowiadały o wysokich górach, czystych rzekach, zimnym lub gorącym wietrze. Nie w sterylnych pracowniach i eleganckich perfumeryjnych atelier. Malowane nie z wyobraźni, lecz „na żywo”, wprost z natury.
O, tak:
Twórcy Juniper Ridge chętnie opowiadają o swej fascynacji dziką przyrodą, o wędrówkach z plecakami i wyprawach autostopem; o nocach spędzanych w niewielkich namiotach na polanach i łąkach; o ognistej wodzie wypijanej przy ogniskach i ognistych sporach o zapach wiatru znad lodowca.
Ja natomiast równie chętnie opowiam Wam o „prawdziwych zapachach cichych zakątków” tworzonych przez ekipę Halla Newbegina.
W moje ręce wpadły cztery „dzikie” próbki: Big Sur, Caruthers Canyon, Siskyou i Yuba River. Żałuję, że sezonowe Winter Redwood już się wyprzedały… Ale i tak miałam sporo wrażeń.
Wszystkie zapachy Juniper Ridge brzmią bowiem… surowo. Ostre, świdrująco – ekspansywne wonie; wyraziste i niemodelowane jak dźwięk świstawki. I tak samo niemożliwe do zignorowana. Mają specyficzną, przenikliwą projekcję. Wypełniają pomieszczenia jak chłodny wiatr, sączą się po skórze jak krople zimnej wody wpadające za kołnierz albo szurają po niej jak gorący, suchy piasek.
Big Sur
Big Sur to nisko zindustrializowany i słabo zaludniony region położony przy centralnym wybrzeżu stanu Kalifornia, w Stanach Zjednoczonych. Brak miast, brak ludzi i łagodny, choć zróżnicowany klimat sprzyjają rozwojowi roślinności. W efekcie na rozległym terenie Big Sur spotkać możemy wiele naprawdę rzadkich gatunków drzew i kwiatów: wspaniałe, wiecznozielone sekwoje, piękne storczyki Piperia yadonii, jodłę nadobną o aromatycznej żywicy, sosnę kalifornijską, czy dąb wieczniezielony. Nietrudno uwierzyć w to, że Hall Newbegin najpierw zachwycił się zapachem lasów Big Sur, a potem zapragnął schwytać ten aromat i zakląć w kompozycję zapachową. Czy się udało?
Jeśli Big Sur są podróżą na Big Sur, to wyprawa ta ma miejsce wczesną wiosną. Przejmujący chłód wciska się pod sweter z szorstkiej wełny, pod grubymi podeszwami traperów chlupie rozpuszczony śnieg w postaci szarych bajorek, w których odbija się niebieskie niebo.
Las pachnie nie tylko nową, świeżą wiosną, lecz także pozostałościami po zimie – opadłym igliwiem, przemrożonymi pod śniegiem krzewinkami i grzybkami. Połamane przez wiosenną burzę drzewa krwawią złotem.
Kiedy zbliżamy Twarz do ziemi, widzimy zwierzęce tropy. Lisy wyruszyły na łowy, niedźwiedzie ewidentnie szykują się już do robienia małych niedźwiadków. Zapachowo jest to nuta raczej turpistyczna – przypominająca zbutwiałe drewno. Na szczęście wyczuwalna jest raczej w tle i nie rujnuje całej olfaktorycznej wycieczki.
Big Sur rozwija się trochę jak wyprawa właśnie. Początkowo otoczenie wydaje się dziwne i obce, a nam jest chłodno. W miarę wędrówki ciało rozgrzewa się pod wełnianym swetrem, a dzika przyroda zaczyna chwytać za serce. Dzika kompozycja także, choć mnie nie na tyle, bym myślała o zapewnieniu sobie abonamentu w postaci własnego flakonu tej olfaktorycznej przygody. I to nie tylko przez te niedźwiedzie…
Najgorsze jest to, że same perfumy, w sensie ciecz są żywicznie lepkie – kilka kropel w zgięciu łokcia skleja skórę i doprowadza mnie do żywej furii. Trzykrotnie próbowałam zmusić się do „normalnych”, uważnych testów i dosłownie nie byłam w stanie opanować odruchu wytarcia lepkiej substancji z powierzchni skóry. Lepi się nawet kiedy już przestanie pachnieć. :/
Trwałość: 3-4 godziny
Profil zapachowy:
morskie powietrze, palony miód, kamfora, liść laurowy, dąb, górska mgła, las po deszczu
Caruthers Canyon
Caruthers Canyon to olfaktoryczna opowieść o pustyniach południowego zachodu Stanów Zjednoczonych. Sam kanion leży na piaszczysto-żwirowej Pustyni Mojave i jest częścią Rezerwatu Narodowego Mojave. A zapach… Zapach jest dziwny. Dziwny i naprawdę totalnie sugestywny.
Zakurzone kamienie, wyprażona ziemia, szare porosty monotonnym szelestem opowiadające o tym, jak nielitościwe jest słońce.
Kompozycja jest blada. Zapach jest stłumiony, suchy, pozbawiony soczystych, barwnych akcentów. Sprawia wrażenie, jak gdyby osiadał na skórze jak kurz.
Wszystkie nuty roślinne są szare – mają barwę liści szałwii. Szałwia to najwyraźniejszy akcent zapachowy tej kompozycji. Jeśli zdarzyło Wam się kiedyś palić białe kadzidło, czyli szałwię, połączcie wspomnienie tej woni ze wspomnieniem zapachu suchych kamieni. Zapomnijcie wszystko to, co wiecie o perfumach. Istnieją tylko kamienie, kurz i sucha szałwia.
Trwałość: 2-3 godziny
Profil zapachowy:
pustynny cedr, sosna, szałwia
Siskiyou
Siskiyou nawet nie brzmi po angielsku, prawda? Nazwa pochodzi najprawdopodobniej z języka Cree i oznacza kurtyzowanego konia.
Region Sisyou zamieszkiwany był niegdyś przez Indian. Niestety, w górach Sisyou odkryto bogate złoża złota. Kalifornijską Gorączkę Złota przetrwało niewielu autochtonów. Kiedy skończyło się złoto odeszła też większość białych. Obecnie region jest prawie wyludniony (jak na współczesne warunki). POnad 16 000 kilometrów kwadratowych lądu zamieszkuje niespełna 45 000 osób. Trzy i pół człowieka na kilometr. Z miastami włącznie.
Siskiyou to najłatwiejsza, najbardziej przyjazna użytkownikowi kompozycja Juniper Ridge. Cytrusowa świeżość imbiru i żywiczno drzewny aromat cedru – eteryczny, lecz nie ostry – stanowią piękną bazę dla utkania kompozycji pachnącej iglastym lasem. Nie tym prawdziwym, pełnym niepokojących odgłosów, kurzu i pająków, lecz lasem takim, jakim wspominamy go po miłej wycieczce.
Dzień jest pogodny. Ciepły, lecz nie upalny. Słońce wędrujące po niebie nie zagląda nam w oczy, bo właśnie schowaliśmy się przed nim pod zielonym, świerkowym parasolem. Trawa i mech są miękkie i nie ma w nich szyszek, które gniotą w plecy.
Siskyou jest jak rozłożyste drzewo rosnące na wzniesieniu io górujące nad lasem. Leżąc pod nim widzimy nie tylko zielone korony rozświetlonych słońcem cedrów, świerków i sosen, lecz także barwne plamy kwiatów rosnących na górskich polanach. I daleko, daleko dające poczucie bezpieczeństwa i realności świata ludzkie siedziby.
Paradoksalnie, przyjemna i ładna nuta cytrusowa w tej konkretnej kompozycji wcale nie cieszy. Nie dlatego, że szpeci zapach, bo tego nie robi. Przecież jest ładna. Lecz zarazem jest… niekonsekwentna. Jak gdyby do plecaka, na którym opieramy głowę ktoś wpakował cytrusową choinkę zapachową. Wcisnął ją na tyle głęboko, że nie chce nam się rozpakowywać całego bagażu po to, by ją wydobyć, szczególnie, że jej aromat nie jest szczególnie uciążliwy. Tylko w tym konkretnym kontekście nie do końca na miejscu. Bo w iglastych lasach gór Siskiyou nie rosną cytryny.
Trwałość: 3-4 godziny
Profil zapachowy:
ciepły imbir, pikantny cedr, drewno wyrzucone na brzeg rzeki, las iglasty, bezkres rzek i górskich szczytów
Yuba River
Płynąca w kotline Sacramento rzeka Yuba nazwę swę zawdzięcza roznącym na jej brzegach słodkim winogronom, których smak i aromat tak zachwyciły meksykańskich zwiadowców, że nazwali ją Winogronową Rzeką – w oryginale Rio Uva. Perfumy Juniper Ridge ochrzczone tym ślicznym imieniem winogronami nie pachną. I nie jest to wada.
Yuba River otwierają się zielono i eterycznie – podobnie jak wspomniane wyżej Big Sur i Sisiyou, jednak tym razem jest to zieloność bardziej liściasta, ciemniejsza, bliższa ziemi.
Moje skojarzenia zerwały się z uwięzi i pomknęły rączo własną drogą natychmiast po pierwszym wdechu. Oto jestem dzieckiem i znów bawię się w Indian. Zbliża się wieczór i właściwie pora już wracać do domu, ale prawdziwy Indianin nie przerwie zwiadu z powodu czekającej z kolacją mamy. Tkwię więc w bezruchu ukryta między wielkimi, grubymi liśćmi łopianu i z brodą opartą na gołej ziemi obserwuję rzekę. Poziom wody jest niski, woda niechętnie przewala się przez omszałe kamienie tworzące w nurcie rzeki śliske, zdradliwe wysepki zieleni. Na jednym z kamieni w hipnotycznym bezruchu tkwi szara jaszczurka. Ja w liściach zastygam tak samo. I jest to bezruch jak ze snu. Nie czuję zimna ani wilgoci, nie gniotą mnie kamyki i patyki, nie łażą po mnie owady. Ostatnie promienie słońca kładą się na moich plecach jak dloń zasypiającego dziecka – ciepłe i miękkie.
Yuba River jest mniej efektowny, niż Big Sur, mniej dziwny, niż Caruthers Canyon i mniej urodziwy, niż Sisiyou. A jednak został moim ulubieńcem. Przypomina mi wszystkie te niesłusznie o turpizm oskarżane paczulowe kompozycje, które wszyscy podziwiają, ale noszą nieliczni.
Ciemna zieleń wielkich liści; zapach pełzających przy ziemi bladych kłączy; magiczna, prawie kadzidlana woń ciepłego kamienia i powiew wiatru od strony rzeki. Mamo, nie wołaj mnie na kolację. Pozwól mi być Indianinem jeszcze przez godzinę, przez chwilę, przez kilka lat. 🙂
Trwałość: 2-3 godziny
Profil zapachowy:
sosnowe igły, konary cedru, woda z lodowca, wyschnięty na słońcu głaz, zimowe powietrze
Źródła ilustracji:
- Pierwsze cztery zdjęcia, zdjęcia tytułowe wszystkich recenzji oraz druga fotografia Big Sur pochodzą z oficjalnej strony Juniper Ridge: juniperridge.com
- Zdjęcia wodospadów Big Sur wykonał jeden z przewodników pracujących parku Limekiln mieszczącym się na obszarze Big Sur. Link do strony: KLIK
- Autorem zdjęcia Caruthers Canyon jest Stan Shebs i pochodzi ono z zasobów Wikipedii. Link do oryginalnego udostępnienia: KLIK
- Zdjęcie Rouge River płynącej przez Siskiyou ze strony wallpaperweb.org.
- Ostatnie zdjęcie recenzji Siskiyou pochodzi z bloga seecing.wordpress.com.
- Drugie zdjęcie Yuba River z oficjalnej strony informacyjnej: yubariver.org.
- Oststnia fotografia ponownie z zasobów Wikipedii. jej autorem jest J. Smith. KLIK
13 komentarzy o “Weźcie głęboki wdech – oto Natura: Juniper Ridge”
Mówiłam Ci już, że lubię Twój styl pisania, ale mogę to powtórzyć jeszcze nie raz. 😉
A zapachy – dla mnie bardzo interesujące.
Una, z Twoich ust (z klawiatury) to komplement bezcenny wręcz. 🙂
A co do zapachów – tak, są interesujące. niekoniecznie klasycznie ładne, ale interesujące zdecydowanie.
Piękny wpis. Ciekawam ponownie. Ale tym razem trudniej będzie z testem.. Dzikość i naturalność zapachów bardzo pociągające. Nieco hamuje mój entuzjazm ewentualna lepkość, kurzowatość, obecność kurtyzowanego konia (cokolwiek znaczy ;-)).
Już sprawdziłam..buuuu..wcale mi się nie podoba kurtyzowanie..
Na stronie producenta radzą, żeby płyn rozetrzeć w dłoniach i wetrzeć w spodnie. nie ryzykowałabym – szczególnie Big Sur. 🙂
Przez ulatną chwilę przeniosłam się z mojego maleńkiego m3 do górskiego, leśnego uzdrowiska i odetchnęłam pełną piersią. Oddech na chwilkę spłycił opis Caruther Canyon ale trwało to dosłownie sekundę i muszę Ci napisać, że ja bez furii mogłabym lepić się tymi zapachami :))))
Ja rozważam aplikację jakoś inaczej. Przynajmniej Big sur, który lepi się niemiłosiernie. Ale już śladowa lepkość Yuba River mi nie przeszkadza. W ogóle Yuba River zdobył moje serce. nie urodą – wspomnieniem. Uwielbiałam bawić się w Indian.
Ciekawy blog 🙂
Wreszcie znalazłam jakiś.. inny 🙂
http://karina-kaarina.blogspot.com/ u mnie nowa notka:)
Dziękuję. 🙂
Przyznaję, że czekałam na Twój wpis o Juniper Ridge. 🙂 Tak sądziłam, że się pojawi. 😉 Ciężko przejść obojętnie obok zapachów destylowanych "na żywo" w przyczepie. ha!
Ha! No tak. To było do przewidzenia. 😀 😀 😀
Ooo…Coś co mnie ożywiło!
Takie dzieła uwielbiam, każdy z osobna wydaje się być bardzo ciekawy więc zapewne jeśli uda mi się zdobyć próbki przetestuję. 🙂
W końcu przeczytałem "Pachnidło" więc tym bardziej mam olbrzymią chrapkę na takie rejony.
Przeczuwam 'wiarygodność' na miarę Profumum Roma ;D
Łukaszu, to zupełnie innego typu wiarygodność. Profumum to kompozycje szlachetne, naturalistyczne, lecz zarazem przefiltrowane przez swego rodzaju ekskluzywność. Tu mamy dzicz. Naturalizm z gniotącymi szyszkami, łażącymi robalami i kolanami uwalanymi błotem. Zupełnie inaczej.