Perfumy do tatuowanej skóry – Moko Maori Gri Gri Parfums

Tatuaż jako forma modyfikacji ciała znana jest od tysiącleci. W wielu kulturach tatuaże stanowiły część rytuałów i pełniły rolę informacyjną – odpowiedni tatuaż stanowił dowód przynależności do elity, zapewniał przychylność duchów lub sławił dokonania nosiciela.

W Europie tatuowali się Brytowie, Trakowie czy Wikingowie.

Dopiero z czasem tatuaże stały się synonimem rebelii i hańby. Zawdzięczamy to po części wpływom kultury rzymskiej, po części wpływom semickim, które rozprzestrzeniły się na świecie wraz z Chrześcijaństwem. Księga Kapłańska Biblii zakazuje bowiem tatuowania ciała i w ten sposób wprowadza tatuaż w sferę pojęcia grzechu.

Świat się zmienia. Czasy gdy dziedzice kultury Rzymian i Semitów uznawali tatuaże za odpychające minął. Tatuaż stał się sposobem podkreślenia osobowości, częścią stylu i, przede wszystkim, ozdobą. 

Dziś rozpoczynam cykl recenzji „perfum do tatuowanej skóry”.

Sięgając po perfumy marki Gri Gri planowałm jeden przekrojowy post, w którym opiszę wszystkie cztery kompozycje; jednak przyznaję – poniosło mnie. Poniosły mnie opowieści, niezwykłość tych zapachów,  ich niebanalna, kontrowersyjna uroda.

Dzięki Perfumerii Greta będę miała możliwość zakończyć cykl rozdaniem. I bardzo mnie to raduje, bo – moim zdaniem – to perfumy, które warto, po stokroć warto poznać.

MOKO MAORI

Czego spodziewa się człowiek po perfumach inspirowanych maoryskim tatuażem?

Pierwsza myśl jest prostym przedłużeniem wizerunku. Przynajmniej zazwyczaj. Tak więc ciemna karnacja i ciemne na niej linie. Groźna twarz. Wojownik i zapach wojownika.

Myślę, że ta właśnie prosta analogia jest przyczyną tak wielu rozczarowań Moko Maori. Bo ludzie oczekują zapachu mrocznego, groźnego, wręcz ponurego. A przecież Maorysi nie byli ludem ponurym. I największy nawet maoryski wojownik nie funkcjonował w próżni. Żył na pięknej, zielonej wyspie wznoszącej się nad wody pięknego, błękitnego oceanu. I o tym opowiada Moko Maori.

Zapach jest eteryczny, surowy, utkany z woni egzotycznych, charakterystycznych dla Nowej Zelandii: trawy tussock, nowozelandzkich porostów, liści drzewa kanuka i drewna kowhai.

Legenda głosi, że Maorysi przybyli na Wyspę Południową na 7 olbrzymich łodziach żaglowych, z których każda dała początek jednemu plemieniu.

W otwarciu Moko Maori znajdujemy ślad tej legendy. Zapach wilgotnego drewna, kadłubów pokrytych koloniami muszli, morskiej bryzy, pokrytych solą żagli. Choć… może to tylko opowieści snute wieczorami przy ogniskach?

Główny akord kompozycji to nuty drzewne. Egzotyczny aromat twardego drewna wybieranego dla wartości budowlanych, nie urody. Nuta suchych – popielistych wręcz trocin, eteryczne nuty żywiczne i zapach barwnych porostów wspinających się z mokrej ziemi na pnie.

Drugi liczący się typ zapachów obecnych w Moko Maori to nuty zielone napierające na akord drzewny jak podzwrotnikowy las napiera na teren wydarty mu po to, by zbudować na nim drewniane siedziby ludzkie.

Drzewno zielonemu duetowi towarzyszą z jednej strony subtelne nuty morskie, z drugiej łagodna, jasna woń dymu. I zapach herbaty kanuka. I jeszcze… przynoszony gdzieś z oddali, cichy jak kołysanka aromat więdnących kwiatów.

Nosząc Moko Maori widzę półnagiego Maui o skórze pokrytej tatuażami opowiadającymi o jego dokonaniach i mądrości. Widzę, jak przysiadł na skraju wioski, w której jego lud wiedzie spokojne życie. Widzę ślady jego stóp na ciemnej, wilgotnej ziemi. Widzę też jasne żagle łodzi rybackich kołyszące się na spokojnej tafli wody. Zieleń i błękit. I wstążki dymu przypominające o bliskości domu.

Biali oprawcy jeszcze nie nadeszli.

Moko Maori zachwyciły mnie od pierwszego, chłodnego wdechu. Nie urodą, lecz opowieścią. Barwą, nastrojem, prostotą i złożonością zarazem.

Ten zapach jest malowniczy jak legenda, nierealny jak legenda i prawdziwy jak legenda. Opowiedziany prostymi środkami – i dlatego właśnie tak doskonały.

Opisując go nie potrafię się oprzeć skojarzeniom z wycofanym majstersztykiem Jean-Pierre’a Bethouarta: Nemo Cacharel. Ta sama surowość, ta sama bezkompromisowość i wierność przesłaniu. Oba zapachy nie są ładne. Są opowieścią.

Data premiery: 2016

Kompozytorka:  Anais Biguine


Nuty głowy: trawa tussock, nowozelandzki flaks (bylina)

Nuty serca: paproć, kowhai (drewno i kwiaty), kanuka

Nuty bazy: porosty, kanuka

  • Na zdjęciach (poza „Wikingami” i fotami Gri Gri) Victor Taurewa Biddle – zmarły w ubiegłym roku maoryski prezenter telewizyjny i model z autentycznym moko. Znany również z promowania rodzimej kultury na świecie i z walki o prawa gejów.

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

24 komentarze o “Perfumy do tatuowanej skóry – Moko Maori Gri Gri Parfums”

    1. Klaudia Heintze

      Mnie przy pobieżnych testach też nie do końca przekonały. Próbki kupiłam ze względu na tę tatuowaną skórę. I przy testach globalnych dopiero zaskoczyło.

  1. O, jaki cudowny opis! ♥ Chyba w tym flakonie jest wszystko, co lubię 🙂
    Ponieważ, jak się zdaje, na mnie wszystko pachnie inaczej niż trzeba, to jestem strasznie ciekaw Moko Maori 😀

  2. Aleksandra GGS

    Cieszy mnie ,że piszesz że bezkompromisowy, ale boje się Twojego „nie jest ładny ale jest opowieścią”. 😉
    Widzę to połączenie błękitu i zieleni , smużkę dymu ,czuje zapach herbaty. Ja również żałuję ,że się nad nimi nie pochyliłam ,gdy były w zabiegu ręki.

  3. Zapach prawdopodobnie by mi się nie spodobał, natomiast sama opowieść, która za nim stoi już jak najbardziej. No i sam tatuaż jako taki – mimo że sama żadnego nie mam, zawsze mi się podobały, więc wszelkie inspiracje z niego płynące również mnie fascynują.

    1. Klaudia Heintze

      Tak, też myślę, ze to perfumy nie w Twoim stylu.
      Ba! Ja sama bym ich raczej nie nosiła. Ale to nie przeszkadza mi podziwiać. 🙂

  4. hard-big-hand

    Zapach wydaje się ciekawy, a zapisy z Księgi Kapłaństwa to sobie mogę między bajki włożyć. Z wiekiem mam coraz większą awersję i niechęć do religii w którą mnie na siłę chrztem wcielono. A tatuaż sobie planuję zrobić, taki malutki, uroczy 🙂

    1. Klaudia Heintze

      Każda mitologia ma swój czas i swoich wyznawców. Cenię opowieści – te mitologiczne także.
      Co do tatuaży – planuję od lat. Wcale nie malutki. I w końcu go zrobię.

  5. Maorysi, Nowa Zelandia, kanuka. Mniam. To znaczy z opisu mniam. Plus mój sentyment do NZ. Jestem bardzo ciekawa tego zapachu.

  6. Już jakiś czas temu pełna zachwytu Greta, napomknęła mi o marce. Później przeczytałem jej świetną recenzję na blogu i już wiedziałem, że to trzeba poznać.
    Twoja wizja jest równie malownicza i odjechana.
    Mimo że tatuaże to nie moja bajka, to bardzo ciekawi mnie zapach jako zapach.
    Składniki, których na co dzień nie uraczymy tak łatwo, są chyba największą ciekawostką w tym wypadku.

    1. Prawda? To, że zapach inspirowany konkretną kulturą robiony jest z roślin rosnących w odpowiednim geograficznie regionie to dla mnie wielka zaleta.
      Co do marki, ja za te próbki dałam 22 euro, więc wiesz… to jest ultymatywny dowód na to, ze robią wrażenie. 🙂

  7. Teraz żałuję, że nie poświęciłam im więcej uwagi swojego czasu. Choć nuty najbardziej podobały mi się w Ukiyo-E, to chyba ten jest najsłabszy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Ambre Antique Ava Luxe

Do zakupów na stronie firmowej Ava Luxe dojrzewam już parę lat. I od paru lat jestem na etapie „trochę odkopię się z zaległych recenzji i

Czytaj więcej »