Floraiku Sound of a Richochet

Czerwona ważka
pod płonącym niebem
dźwięk rykoszetu

Tym razem wolę wersję angielską. Nie ze względu na wady tłumaczenia – tłumaczenie jest dobre. Raczej ze względu na ułomność języka; na konotację słowa „dźwięk”.
Dźwięk jest słowem, które w podświadomości tworzy przeczucie rodzaju dźwięku. Dźwięk jest dźwięczny.
I oczywiście, rykoszet może dźwięczeć. Pocisk z broni palnej może dźwięcznie i głośno uderzać w kolejne akustyczne powierzchnie. Może rykoszetować od kamienia i od grubej blachy…

To nie jest ten przypadek.

Sound of a Ricochet – pierwszy wdech – pachną jak normalne, przyjemne perfumy. Tylko już rozwinięte, uleżane i ogrzane.

Drugi wdech – jednak nie.

Trzeci wdech – mózg zaczyna rozbierać zapach na nutki.

Wanilia brzmi w Sound of a Ricochet jak wcielenie miękkości. Taka generyczna, puszysta, ładna wanilia. To nie jest wada. Ale też nie jest to nuta, która rzuca na kolana.

Akord przyprawowy należy do tych falujących powoli, jak ciepłe powietrze nad asfaltem. Anyż – owszem, ale to nie on skupia uwagę. Towarzyszy mu wyraźna nuta muszkatu i ładnie złocisty tytoń, który z zasady dobrze się komponuje z wanilią. Dwie esencje, których istotą jest dojrzewanie.

W chwilach, kiedy odwracamy oko swej jaźni (to ukłon w stronę „Diuny” Franka Herberta #ktowietenwie) od perfum, na skraju olfaktorycznej percepcji przebłyskuje ślad słodkiej pomarańczy. I znika. I znów…

I oczywiście cisi główni bohaterowie – tonka i sandałowiec – siankowo maślany duet. Bezpieczeństwo, spokój, łagodność.

W tle ślad białego, szałwiowego kadzidła przesuszający wszystkie te miękkie, kremowe nuty i budzący skojarzenia z medytacją, może oczekiwaniem.

You’d better close your eyes
Oh, bow your head
Wait for the ricochet*

Sound of a Ricochet to perfumy ciche, łagodne, miękkie, jasne jak marcepan. Pięknie drzewne. Drzewnie piękne.

I wiemy już, że nic złego się nie wydarzy. Nie będzie strzałów i niebezpieczeństw. Nie będzie fajerwerków ani nawet piosenki. Sound of a Ricochet rykoszetuje jak babie lato na wietrze – lekko, spokojnie, bezdźwięcznie.

And if you hear me talking on the wind…*

No właśnie. Nie wiem, czy nie wolałabym, żeby jednak coś się wydarzało w tych perfumach. Żeby ten szept na wietrze jednak opowiadał jakąś historię.

Sound of a Ricochet to oczekiwanie. Spokojnie bezbolesne oczekiwanie na nie-wiadomo-co. Na świt, na zmierzch, na sen. I są osobowości, które takie zawieszenie w czasie doceniają i znajdują w nim szczęście. Ale są też takie, które łakną pointy.

Nie odmawiam kompozycji Sophie Labbé urody. Nie polemizuję z jej ZEN. Doceniam. I może nawet trochę zazdroszczę ludziom, którzy potrafią znaleźć szczęście w tych chwilach cichych jak babie lato na wietrze…

 

Data premiery: 2017
Kompozytorka: Sophie Labbé
Projekcja: zaskakująco potężna
Trwałość: nienaganna, wręcz wspaniała

Nuty zapachowe:
Nuta głowy: anyż, wanilia
Nuta serca: fasola (bób) tonka
Nuta bazy: sandałowiec, paczula

*Cytat z absolutnie genialnego utworu „Child In Time” absolutnie genialnej grupy Deep Purple

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Xerjoff Casamorati: Regio

Polska przestała być perfumeryjną prowincją. Wydaje się, że dekady minęły od czasów kiedy Lutens był marką egzotyczną i niedostępną, a o Nasomatto czytało się na

Czytaj więcej »