Morski przypływ zatrzymany na skórze. Wspomnienie fal, słońca i wybrzeża.
<draft Johna Pegga>
Wśród koneserów perfumeryjnej niszy istnieje spora grupa osób, które po prostu zwyczajnie nie lubią morskich zapachów. Rzecz w tym, że to „nielubienie” zwykle wcele nie dotyczy zapachów naprawdę, realistycznie morskich, lecz dziwacznie ozonowych, melonowo ogórkowych, upstrzonych cytrusowymi plamkami kompozycji pachnących męską czystością, a nie plażą, nie solą, nie glonami, nie kamieniem, nie… niczym morskim. Bo serio – morze nie pachnie ogórkiem. Szczerze mówiąc, nawet morski ogórek nie pachnie ogórkiem.
Za to w perfumeryjnej niszy, znajdziemy mnóstwo perfum realistycznie morskich. Pachnących naprawdę, naprawdę jak spacer po sypkiej skale obmywanej roztworem chlorku sodu w monotlenku diwopdoru.
Walk the Sea nie należą do żadnej z tych grup.
Walk the Sea dalekie są od ozonowych ogórków tak samo, jak dalekie są od realistycznego zapachu morza. Pachną sielankowym, wyidealizowanym obrazkiem przedstawiającym kwitnący gaj pomarańczowy nad brzegiem ciepłego morza w kolorze morza. Morskiego morza.
Pierwsze kwadranse spędzane z perfumami Pegga to aromat rozdmuchanych morską bryzą kwiatów bzu, pomarańczy i gardenii – urokliwe połączenie akordu kremowego i przestrzeni. Czysty, przyjazny, bezpieczny aromat suszonego na słońcu prania – znany i lubiany. Coś jak Vizr Alpine Fresh, tylko lepiej i mocniej.
Z czasem praniową nutkę wzmacnia sekcja aldehydowa podbita nitropiżmem i robi się ciekawiej, abstrakcyjnej i nowocześniej. Sielankowy landszafcik zmienia się w sztukę nowoczesną i wyznam szczerze, że nawet nie bardzo przeszkadza mi to, że jest to sztuka, która była nowoczesna 50 lat temu. Oraz namalowana została na wykrochmalonym „na deskę” prześcieradle.
I to prawda, sama także należę do frakcji „nie lubię morskich zapachów”. Rzecz w tym, że do grupy „nie lubię zapachu prania” też należę, więc sugestywną artystyczną wizję białego prania w zielonym gaju nad morskim morzem pod niebieskim niebem to ja… doceniam. I tyle.
Data premiery:
Kompozytor: John Pegg
Projekcja: niespecjalna, ale nie będę się tym zadręczać. I Wam też nie radzę – są lepsze perfumy w tej kategorii.
Trwałość: okropnie dobra, ale to, co zostaje na skórze to jest syntetyczne nie wiadomo co. Może do layeringu by się nadało.
Nuty zapachowe:
sól morska, białe kwiaty, cedr, ambra, piżmo
12 komentarzy o “Nie próbujcie tego na plaży – Walk the Sea Kerosene”
Wreszcie ktoś napisał prawdę o tych wszystkich "morskich" perfumach 🙂 Jak dla mnie to one pachną jak odświeżacze do WC. Kerosene trochę mnie zaskakuje, bo po Copper Skies liczyłam na więcej kompozycji z charakterem, a tu same przyjemniaczki. No ale jeszcze trochę ich zostało, więc mam nadzieję, że trafi się coś odjechanego 🙂
Zostało jeszcze dużo dobra od Kerosene. Choć faktycznie na początek losują mi się przyjemniaczki.
Ale obiecuję poprawę. 😉
oj, bo pranie zazwyczaj nie pachnie samym praniem, tylko właśnie detergentem! *powiedziało Nibi, rozczarowane za każdym razem, kiedy wącha coś opisane jako pachnące "świeżym lnem", a koło świeżo wypranego i wyprasowanego lnu nawet nie stało*
No ba!
Zapach płótna schnącego na słońcu, na powietrzu to i ja lubię. Ale te wszystkie proszkowe aldehydowe pranka już nie bardzo.
wylazł na mnie może nie detergent per se, ale płyn do płukania. Całkiem przyjemny, mimo że wierci w nosie, jak to nierozcieńczony płyn do płukania, ale jakbym miało psikać regularnie, to raczej ubrania.
Bo morze to trudny zawodnik i łatwo się nie daje okiełznać a wszystkie morskie zapachy to rzeczywiście bardziej odświeżacze powietrza niż perfumy, ale tak naprawdę marzy mi się taki zapach, który będzie pachniał jak morze po wiosennym sztormie… Nie wiem jak byłoby teraz, ale kiedyś podobał mi się zapach Aria di Mare 🙂
W sumie morze nie ma jedn ego zapachu. Po sztormie będzie inne, a w zatoce, takie gloniaste i zastane tez będzie inne. Ja lubię zapach soli schnącej na skórze. Lubię zapach mokrych kamieni. Ale w perfumach to zwykle są ozonowe substytuty.
Ooo, nie wiedziałam że obrazy malowano na wykrochmalonych „na sztywno” płótnach. Choć jakby się zastanowić…niektóre landszafciki tak wyglądają.
Za to 40 lat nazad robiło się tak: na krosno malarskie naciągało się płótno, smarowało się ostro fest żelatyną. Po przeschnięciu robił się dosłownie bęben. Następnie w ruch szła biała, zwykła emulsyjna po której robił się flak, ale jak farba wyschła znów był bęben. Takie to czasy były.
Chyba lubię zapach mokrego płótna.
Bo nie malowano. To taki żarcik z potrzeby chwili i tekstu.
W sumie krochmal i żelatyna podobnie działają.
Kiedyś, dawno temu używano kleju z wygotowanych kości. pamiętam, że czytałam biografię jakiegoś malarza i on wiecznie gotował klej z kości królików.
Wolę krochmal. Ale żelatyna bardziej "w temacie", bo to przecież wygotowane kości i chrząstki zwierząt.
Teraz, z tego co wiem, używa się gotowych gruntów, ale jaki mają skład? Przyznaję, nie sprawdzałam.
Uwielbiam zapach morza, uwielbiam zapach prania, gdyby coś pachniało morzem i praniem, to bym w tym zapachu zasypiał niczym niemowlę i spał przepisowe 8 godzin. Ale cytrusy mnie denerwują :-/ więc bu. I jeszcze raz BU!
W praniowych perfumach cytrusy pojawiają się często. Choć ja także wolę te bezcytrusowe.
W morskich jeszcze częściej. Są jakieś morskie cytryny? No nie ma, niech przestaną z tymi cytrusami, wrrr!
Bu!