Kiedy testuję perfumy, walczą we mnie dwie postawy.
Pierwsza jest oczywista: perfumy mają mi się podobać i basta.
Druga
każe mi szukać wyjątkowości. Dokonywać porównań, analizować poziom
unikalności i nowatorstwa kompozycji. Jednym słowem: grymasić.
I
czasem bywa tak, że perfumy są tak piękne, że drugi aspekt przestaje
mieć znaczenie. Czasem bywa tak, że są tak wyjątkowe – że dziwaczność i
niełatwa uroda (nazywana przez niektórych po prostu brakiem urody 😁)
stają się zaletami. A czasem bywa tak, że dwa wilki walczą we mnie, a ja
sobie karmię oba. Bo w sumie po co mam wybierać, skoro mogę być
zauroczona i zblazowana wyrafinowana jednocześnie?
Malina z paczulą to nie jest rewolucyjne złożenie nut. I cóż z tego?
Pod
stopami ciemne ścieżki miażdżonych każdym krokiem malin
pozostawiających za sobą paczulowe tropy. Szlak piżma i wanilii prowadzi
w miejsce pośrodku nicości i usidla w stanie samozadowolenia. I nie ma
znaczenia, gdzie się znajdziemy, bo to jest właśnie to miejsce, w które
przywiódł nas zapach.
<draft Johna Pegga>
Fields of Rubus to ciemna, gęsta, destylowana w wysokiej temperaturze paczula z owocową nutą winną.
Aromat
wina ponaglanego i podglądanego. Niedojrzały, niepełny, niekrągły.
Lekko kwaśny i lekko słodki także. Zapach wprost z kadzi albo z
gąsiorka, do którego ciągle ktoś zagląda, by sprawdzić, czy to już, już,
już. Zapach winnej niecierpliwości.
Perfumy
Pegga zachowują się na skórze dokładnie jak niedojrzałe wino. Siorbane
nieuważnie kuszą paczulową głębią i żwawą słodyczą jabłek i śliwek… i
malin też. Choć jeżyn (rubus) nie.
Kiedy zbliżamy nos do skóry –
obraz wypełniają detale, które psują ogólne wrażenie winnej sielanki
i… i jednocześnie są najlepszym, co Fields of Rubus oferuje! 💖💖💖
Powiedzmy
sobie szczerze: malinowo paczulowych perfum jest na pęczki. Perfum z
aromatem wina oddanym dobrze, bardzo dobrze albo wręcz rozkosznie – jest
na jeszcze większe pęczki i pisałam o tym w tekstach poświęconych
aromatowi wina (część 1, część 2, część 3, część 4).
Ale
ten niesamowity zapach, znany wszystkim niecierpliwym amatorom ambrozji
z fermentowanych owoców – często jako wspomnienie młodości cudownej
lecz niezbyt rozsądnej – ten aromat znajdziemy tylko tu! W St. Clair w
Michigan. W fantastycznie niedoskonałych perfumach Johna Pegga.
Z
czasem paczula traci tę efektowną, ekspansywną mroczność z którą
wtoczyła się na skórę. Wychodzimy z lasu – wciąż z ciemnymi listkami we
włosach i za koszulą. Wracamy do domu pachnącego fajkami rodziców i ich
bardzo atrakcyjną nieobecnością. Trochę kurzliwą, ale na tym przecież
polega istota nieobecności rodziców. Na nie sprzątaniu.
Siadamy na miękkim dywanie z kubkiem
niedojrzałego wina doprawionego wanilią, odrobiną muszkatu i różowego
pieprzu. Jest dość ciepło i dość ciemno. A wino jest dość dobre.
Zanim
zapadnie olfaktoryczny zmierzch i Fields of Rubus przemienią się w
cichy powidok po drewienkowej paczuli – siedzimy w ciszy i patrzymy z
bliska w orzechowe oczy, o których marzyliśmy od bardzo dawna – czyli od
jakichś trzech tygodni. Jest ciepło i ciemno. A i wino robi się
naprawdę smaczne…
Data premiery: 2012
Kompozytor: John Pegg
Trwałość:
średnio nie bardzo. Kompletny, krągły zapach trwa ze cztery godziny.
Powidok dłużej, ale to już jest o wiele mniej zajmująca opowieść.
Nuty zapachowe:
malina, śliwka, jabłko, tytoń, piżmo, wanilia, drewno sandałowca, cedr, paczula
8 komentarzy o “Pola wspomnień – Fields of Rubus Kerosene”
Przywędrowałam z facebook'a i już wiem, że to był wielce nierozważny krok… Teraz mi się chce takiego młodego wina na skórze, tego aromatu malin, paczuli, ciemnych listków we włosach i za koszulą… A miało być tak pięknie bezkosztowo, bez prezentowej gonitwy i zakupowych szaleństw. A tu się taki "mroczny przedmiot pożądania" objawił. Prawda, że człowiek to jednak łatwo skusić 😉
Ja zawsze kuszę głównie do testów. Testować warto, a prezenty są fajne z każdej okazji albo i bez. 😉
Ale przecież już się miałam pacnąć po łapkach i nawet próbek nie kupować… A mam ochotę na prawie cały pakiecik Kerosene 😀
Ach, wspomnienia owocowego wina 😉 Kiedyś z kumplem dostaliśmy od jego (nieobecnych) rodziców zadanie ściągnięcia z gąsiora i zabutelkowania 😉 Nic tak nie wchodzi w nogi jak owocowe wino, nic! 😀
Choć zdecydowanie preferuję wszystko bez wanilii 😉
Ja na 18 urodziny miałam jeżynowe wino robione przez mamę. Upojnie aromatyczne, słodkie i mocne. Jaki to był cud natury to ja wtedy nawet nie wiedziałam…
Jakiś czas temu na imprezę pod tytułem Bunkier kumpel przyniósł takie domowe, ciężkie, słodkie jeżynowe wino. Transowa muza, stroboskopy i ta słodycz. Jakie to było dobre…
Oj było, było! Owoc ma MOC! 😀
Mam je z wymianki w ciemno, rzeczywiście są piękne i bezpretensjonalne 🙂
O, to był dobry strzał. Ja tak z wymianki w ciemno trafiłam Rudis. Brałam po nazwie i warto było…
Gratuluję i trochę zazdroszczę. <3