Miałam taki plan, żeby opisać wszystkie Beso Beach w jednym poście i mieć z głowy, ale te perfumy są takie, że… no jest co pisać. Nawet jeśli niekoniecznie są moje to są jakieś. W tej swojej prostej formie są JAKIEŚ. Nie wiem, czy istnieje lepszy komplement.
Oto więc drugie (po Bendito Beso) perfumy Beso Beach i druga recenzja. Tym razem batutę (a raczej pipetę) dzierżyła sama Annick Menardo (którą nieco fangirluję za Bvlgari Black oraz Patchouli 24 i Gaiac 10 Le Labo – wcale nie za Hypnotic Poison czy Lolitę Lempicką 😋).
Tradycyjnie stawiam żagle i ruszamy w podroż.
Po pierwsze – nie czytajcie nut. Darujcie sobie. Chłodne widmo lawendy, które straszy jak Buka w stopce recenzji jest tylko widmem, i to dalekim.
Prażony cukier jest w Beso Canalla chrupki jak trocinki, a neroli nie występuje w białej sukience, tylko w skórzanych spodniach. Mięciutkich, ale skórzanych. 😉
Od pierwszego wdechu czuję w Beso Canalla rockowy vibe. Prosty rytm. Impreza. Na plaży – owszem – ale w menu rządzi rum, a dresscode nie obejmuje zwiewnych falbanek ani kwietnych wianków. Ani motylków, ani baranków.
Pierwszy akord to przyprawowy sandałowiec. Safraleina zagrana ładnie – z uczciwym ukłonem w kierunku syntetyku, który to ukłon pogłębi z czasem kaszmeran. Cynamon, kakao, bardzo ciemny karmel – zapach z pogranicza słodyczy i goryczy.
Od początku pięknie i niszowo brzmi nuta dymna. Niespodziewany aromat, który prawie mnie wzruszył – i wcale nie dlatego, ze lubię spaleniznę (choć lubię) ale dlatego, że brzmienie, barwa, gęstość tej nuty tak pięknie kojarzy mi się z Bvlgari Black, które kiedyś miałam, które kiedyś kochałam i które chyba powinnam znowu mieć i w końcu zrecenzować.
W każdym razie, jeśli lubicie ten signature dymek Annick Merardo, którym zachwyciła świat w 1998 roku w Bvlgari Black, i który podkręciła na pełny regulator w 2006 roku dając światu (i Sabbath) Patchouli 24 – test Beso Canalla wpiszcie sobie na listę noworocznych postanowień.
I już wyjaśniam. To nie są perfumy wtórne wobec Black czy Patchouli 24. To zupełnie inna kompozycja – bz róży (jak w Black) i nieporównywalnie łagodniejsza, mniej ostra, cieplejsza, niż Patchouli 24 (choć podobno po przejęciu Le Labo przez Estee Lauder nawet Patchouli 24 nie pachnie już szczególnie wstrząsająco).
Szafran, karmel, kakao, kremowy dym, drewno pachnące, jak gdyby ktoś wdepnął glanem w ognisko. Nie raz. 😁
Słodki spicy rum pity z kubeczków z tworzywa (ale nie jednorazowych, tylko takich rzetelnych, grubych, kolorowych).
Jest ciepła noc. Nikt nie pilnuje ognia, a ludzie i tak pocą się w ramoneskach, porzucają je więc gdzieś na plaży. Dziewczyny pachną wanilią i mówią, że to na komary. Chłopaki pachną wanilią i mówią, że to nie oni. Ktoś przyniósł pianki i teraz wszyscy nadziewają je na patyki, ale (rzeczony) spicy rum sprawia, że większość słodyczy ląduje w popiele. Gdzieś w ciemności kwitną pomarańczowe drzewka i ziemia paruje po porannym deszczu. Ale tak naprawdę liczy się muzyka, rum i ludzie. Jak w życiu. 👍
Data premiery: 2018
Kompozytor: Annick Menardo
Koncentracja: woda perfumowana (eau de parfum)
Projekcja: dobra
Trwałość: też dobra
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: szafran, neroli, lawenda
Nuty serca: prażony cukier, heliotrop, czystek (labdanum)
Nuty bazy: sandałowiec z Indii, paczula z Indonezji, ambra
2 komentarze o “Liczy się muzyka, rum i ludzie – Beso Canalla Beso Beach”
nie ma lepszych perfum niż jakieś, nawet jeśli nie są moje osobiście 😀
neroli w skórzanych spodniach to odjechana wizja.
Tu jest mało neroli i brzmi kremowo, nie kwiatowo. Ogólnie, mila rzecz. Naprawdę miła. Nie pogardziłabym flaszka… choć nie wiem, czy bedę się zabijać.