Sienna Musk Sonoma Scent Studio

.
Dziś pora na ostatnią z aktualnie posiadanych przeze mnie próbek Sonoma Scent Studio. Z uściskami dla Michasi.

Wyznam, ze wstydem niejakim, że tym razem nie paliłam się do testów.
Obawiałam się, ze zmydli mi się ta kompozycja: że połączenie najbardziej mydlącego się perfumeryjnego składnika czyli piżma z mającym tendencje do wytrącania mydła imbirem i ryzykownymi w tym zestawieniu goździkami zaowocować może katastrofą na miarę mydlanego monstrum Villoresiego. 
Tym razem rozczarowanie było bardzo przyjemne. Laurie Erickson ma niesamowity dar wyciągania ze składników zwierzęcych tego, co w nich najpiękniejsze. Skóra pachnie u niej seksownie i niekonfekcyjnie, kastoreum nie przekształca się w brudnego bobra, piżmo nie wytrąca nawet śladu mydła.
Chapeau bas, Laurie!


Imbirowy promień


W Sienna Musk piżma jest sporo, ale nie zdominowało ono kompozycji dzięki dodatkowi innych, bardziej ekspansywnych składników.

W otwarciu jest to imbir. Świeży, musujący, owocowy nieomal, słodkawy, chrupki, wilgotny. Imbir totalny, jakiego jeszcze w perfumach nie spotkałam. Nawet całkiem udane Fresh Ginger Demeter wydają się w porównaniu z otwarciem Sienna Musk niewystarczająco fresh i rachitycznie ginger.



Po kilkunastu pełnych zaskoczenia minutach przez tę dominującą, energetyczną nutę sukcesywnie przesączać zaczynają się pozostałe składniki kompozycji.
Najpierw dostrzegam żywotną, cytrusowo promienną mandarynkę ślicznie współgrającą z charakterystycznym "musowaniem" imbiru. Potem pojawia się pogłębiający pikantne tony kardamon, tuż za nim świeża, eteryczna gałka muszkatołowa i kwiatowe goździki. Wszystko to jednak tylko arabeski na strzelistej, imbirowej kolumnie celującej wprost w błękitne niebo.

Gdy szukam piżma okazuje się ono odległe, nieuchwytne i dalekie. A jednak jest: charakterystyczna, nieco ostra nuta gubi się w bogactwie aromatów przyprawowych, odnaleziona jednakże znajduje swoje miejsce w tej pachnącej opowieści. To jasne piżmo daje kompozycji Erickson szlachetny charakter i sprawia, że nie pachnie ona jak pikantna, egzotyczna sałatka, lecz jak... Perfumy. Niezwykłe, to prawda, ale jednak perfumy.


Dopiero po kilku długich godzinach cieszenia się niebanalną urodą świetlistego imbiru otulonego piżmowymi obłokami zauważać zaczynamy, że ta metaforyczna, olfaktoryczna kolumna osadzona została na solidnej bazie, jak w ciemnej ziemi.
Miękkie, lekko dymne nuty drzewne nie stanowią kontrastu dla energetycznych akordów głowy i serca, lecz w zadziwiający sposób dopełniają je. Z czasem, zyskując na wyrazistości sprawiają, ze kompozycja pogłębia się, nasącza barwą jak herbaciany wywar.

Nadal intensywnie wyczuwalny akord piżmowo - przyprawowy ogrzewa się i ciemnieje. I oto Sienna Musk choć wciąż oplecione wokół imbirowej kolumny staje się ciepłym, drzewnym orientem. Korzennym, nieco słodkim, pikantnym w sposób, który znakomicie określa angielskie "hot".

 

Jeśli podążać mam tropem mojej spontanicznej metafory, to ostatnie godziny z Sienna Musk spędzamy leżąc na ziemi u stóp kolumny, obserwując chylące się ku zachodowi słońce i ciesząc się wchłoniętym w ciągu poprzednich godzin słońcem. Znacie to uczucie nasączenia ciała energią cieplną po dniu spędzonym na słońcu?


Data powstania: 2008
Twórca: Laurie Erickson

Nuty zapachowe:
piżmo, sandałowiec, gałka muszkatołowa, kardamon, imbir, goździki, mandarynka, cedr, cyprys


* Pierwsze zdjęcie: "Variegated Ginger" przedstawia liście imbiru i pochodzi z serwisu Different Kond of Plants 
** Drugie, także przedstawiające imbirowy liść pochodzi s photostreama użytkownika Vilseskogen na serwisie Flickr
*** Trzecie to dzieło Vertigo Design and Creation
**** Ostatnie pobrane z: www.wallpapercube.com

Komentarze

  1. O ja... imbir, goździki??? Juz po tych składnikach zastrzygłam uszami - uwielbiam te zapachy!!! To może być "to coś" ^__^ To, co tygryski lubią najbardziej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Sienna Musk to moj ulubiony zapach SSS: Winterwoods polaczone z Eau d'histoire Mauboussin i Like this - lecz oczywiscie niecalkiem...
    Laurie jest cudowna artystka w swiecie zapachow, a Ty w swiecie ich opisow!
    SM posiada bardzo ciekawe pizmo (w sumie tez nie przepadam za pizmem).
    Polecam jednak goraco wyprobowac Musc Mony di Orio, moj najbardziej zmyslowy zapach z pizmem. Mieszanka na mojej skorze z tym zapachem to niezapomniane wrazenie (i o zadnym zmydleniu nie ma mowy).
    Michasia

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejny super opis. Czuję, że się skuszę na Siennę i Fireside intense. Ma Pani talent i wyobraźnie. Jestem zachwycony. A co do próbek, to serio, chętnie coś udostępnię. Proszę pisać śmiało. Sam szukam L'Ombre Fauve by PG. To coś co mi sen z powiek spędza, a boje się iść w ciemno i kupić całą flaszkę. Już tak zrobiłem z Bois de Copaiba i to była największa wpada jaką zaliczyłem. Pozdrawiam.
    Piotrek.
    ps
    przypominam mój adres: prot_72@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Imbir lubię jeść, ale w wąchaniu najlepsza nie jestem. Chapeau bas, Sabbath!

    OdpowiedzUsuń
  5. Katalino, może. Myślę, że może Ci się spodobać ten zapach - jest wystarczająco przenikliwy i wystarczająco oryginalny. Szkoda, że niedostępny w Polsce...


    Michasiu, pewnie, ze niecałkiem. W końcu gdyby "całkiem" to wystarczyłoby pomieszać tamte trzy. A nie wystarczy.
    Naprawdę jestem Ci wdzięczna za poznanie mnie bliżej z zapachami Laurie.
    W kwestii piżma - moim ulubionym piżmowym zapachem jest chyba Silver Musc Nasomatto. Piękny jest. Ale też niezbyt ortodoksyjnie piżmowy. ;)

    Prot, przeszukałam karton z próbkami, bo pewna byłam, że L'Ombre Fauve miałam. Na razie nie znalazłam, mogłam już komuś oddać po prostu. :( Poszukam jeszcze.
    Bois de Copaiba to rzeczywiście dziwak. Od czasu kiedy powąchałam czysty balsam kopaiba postanowiłam zachować najwyższą ostrożność wobec tej nuty.


    Mnemonique - jedzenie imbiru to pół biedy, ale picie go razem z grzanym piwem (z miodem, goździkami, gałką muszkatołową, plastrami jabłek i pomarańcz) Mniam. Imbir musi, oczywiście, być świeży, w plasterkach. Mrrr... Polecam. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam Sabbath:) Dziś całodziennie wypachniłam się Timbuktu. Jestem pozytywnie zaskoczona, bo zapach dopasował się w mój gust i nastrój idealnie. Wprawdzie komplementów wprost nie usłyszałam, ale widziałam kątem oka mijających ludzi którzy zaintrygowani zagłębiali się w swoje myśli co to za zapach :) szczególnie tak po trzech krokach załapywali ;) zapach bardzo powoli i skutecznie wkrada się w percepcję. Pachnie subtelnie i mimo, że jest dyskretny jest zarazem upojny, pełny, z klasą. L'artisanowa baza świetnie w nim wibruje. Trochę się obawiam, że będę chciała więcej :) Idealnie się rozwija, ale lepiej pachnie na powietrzu niż w pomieszczeniu :). Wyczuwalny przy ruchu. Dwa dni temu raz psiknęłam nim na podkoszulek i czuć go do dzisiaj. Na ubraniach długo się utrzymuje. Naprawdę coś w nim jest. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O tak! Dziękuję za opis i zgadzam się najzupełniej. Jest w nim coś, a nawet Coś. :) Dlatego przy Traversée du Bosphore pisałam, że prędzej kupię Timbuktu jednak.
    Wciąż dumam o własnej flaszce. Na razie planuję pozbycie się części flakonów, kłopot w tym, że nie posiadam właściwie nic, co mi się nie podoba...
    Dziękuję raz jeszcze. :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Kuszaco opisujesz Sienne Musk i przyznam sie,ze mialam wielka ochote nawet na strzal w ciemno po recenzji Skarbka ale troche obawiam sie zawartosci cedru,ostatnio bardzo nam nie po drodze....

    OdpowiedzUsuń
  9. No tak. Pamiętam, co cedr wyprawia na Rozterce. Tyle, że nuty w perfumach Laurie układają się zupełnie inaczej, niż u kogo innego. Trzeba testować. Niestety, nie bardzo mam się czym podzielić (choć chciałabym bardzo), bo moja próbka maleńka była. A raczej nie kupię flaszki. :(((

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty