Chwilowe otępienie duszy - Baraonda Nasomatto


Ta opowieść musiała się tu znaleźć. Rum, czekolada i konopie. Nie mogłam się oprzeć. I, powiedzmy to wprost, cale nie chciałam się opierać.


Oczywiście, jak zawsze, Nasomatto nie podaje informacji o składzie perfum. Co przy ograniczeniach dystrybucji próbek narzucanych przez markę, poważnie mnie irytuje. Dlatego od lat z upodobaniem zdradzam Wam nuty kompozycji Alessandro Gualtieriego. Dla zasady, ale nie bez przyjemności.

Moja próbka Baraondy okazała się przygnębiająco mała. O taka:


Przed testem - nie po.

Zmartwiło mnie to nie tylko dlatego, że trudno napisać recenzję z takiego maleństwa - bo jakże tu poczynić te minimalnie niezbędne dwa testy - w tym jeden porządny, globalny, lecz także dlatego, że zamierzałam Baraondy... Skosztować.

Tak, nie przeoczyliście się.

Ekscentryczny kreator zapachów - Alessandro Gualtieri szumnie zapowiadał perfumy, które nadają się do spożycia. Oczywiście po tym, jak już przestał szumnie zapowiadać, że Blamage był ostatnim zapachem Nasomatto i więcej nie będzie.
W tym szczególnym przypadku skłonna jednak jestem docenić fakt, ze artysta zmiennym jest. I liczyć na to, że Gualtieri złamie się po raz kolejny tak, jak to (ku mojej wielkiej radości) czyni Olivier Durbano wypuszczając kolejne "kamienie".


Na spotkaniach promocyjnych Alessandro z teatralną ostentacją, z którą wielce mu do twarzy, spryskuje język Baraondą. I ja też tak chciałam, ale pokonała mnie proza życia.
O, Panie, widzisz przecież co posiadam. Ale czy właśnie tego mi trzeba? Czy właśnie za tym tęskni dusza moja?



Stacja pierwsza - początek podróży

Czyż bowiem życie ludzkie nie jest chwilowym otępieniem duszy, a także jej zaćmieniem? Wszyscy jesteśmy jakby pijani, każdy na swój sposób; jeden wypił mniej, inny więcej. I na różnych różnie to działa: jeden śmieje się światu w twarz, a inny skłania głowę na piersi tego świata i płacze.
Pierwszy wdech po aplikacji Baraondy na skórę zaniepokoił mnie bardziej, niż zachwycił. Bukiet ziołowych aromatów z wyraźną, charakterystyczną nutą nieśmiertelnika, złożony z zapachem rumu i gorzkawą wonią nalewki na zielonych orzechach włoskich okazał się intrygujący, ale to w perfumach nie wystarczy.

Na szczęście ledwie kilka sekund po aplikacji Baraonda porzuca chłodny dystans i wali się na skórę w sposób, za który kochamy dzieła Gualtieriego.



Stacja druga
Porzućcie swoje zajęcia. Stańcie obok mnie i uczcijmy minutą milczenia to, czego nie da się wyrazić słowami. Jeżeli macie koło siebie jakąś syrenę, to niechaj zaraz zaryczy.
Drugi wdech zmienia wszystko. Kompozycja porzuca umiar i dystans. Wyraźny, zmysłowy aromat czekolady - ciemnej, rozgrzanej, z niejednoznaczną nutką soli morskiej. Nucie czekoladowej towarzyszy zapach fig i daktyli. Stężona, subtelnie żywiczna słodycz suszonych owoców, które wcale nie sa suche.

W tle trwa nuta rumowa. Bursztynowa i ożywcza. Stanowiąca przeciwwagę i jednocześnie dopełnienie rozkosznych krągłości akordu serdecznego. To wokół niej Baraonda zatańczy kolejne pas.



Stacja trzecia

Jeżeli ja chcę zrozumieć, to wszystko w swojej głowie zmieszczę, bo ja mam głowę jak dom publiczny.
Trzecia faza kompozycji to buntownik - racjonalista. Odziera zapach z nierealnie rozkosznego, sytego bogactwa nut słodkich i zbytkownych dając w zamian doznania, które rozleniwionego epikurejczyka nie cieszą. Cudowny aromat roztopinej na ciele czekolady zastępuje ziemistą paczulą. Wilgotną słodycz daktyli powoli spycha w kierunku skórzatej nuty tytoniowej. Złocisty akord akloholowy brudzi akcentem aptecznym, który w tym kontekście raczej niepokoi, niż cieszy.

Słona nuta, która tak pięknie łamała zapach czekolady zawisa nad szklanką rumu po to tylko, by pyłem bladych kryształków przyprószyć rozczarowująco kuchenny akord przyprawowy. Ten sam, który otworzył opowieść ciemnozieloną przygrywką.


Stacja czwarta
Takie dziwaczne uczucie... Niczym-nie-pochłonięcie... Z-nikim-niezwiązanie... Jakbym był z kimś zaręczony... ale z kim, kiedy i po co — niepojęte...
A potem następuje kolejny zwrot akcji. Jak gdyby Baraonda zachwiała się w tańcu i na chwilę dotknęła ziemi po to tylko, by podnieść się po raz kolejny, kołysząc wąskimi biodrami.

Najpierw ziołowy nieśmiertelnik splata się z nutą alkoholową tworząc niejednoznaczny, stymulujący akcent absyntowy, który Gualtiieriemu świetnie udał się w Pardon i Absinth tej samej marki. Potem wraca czekolada. Inna już, pozbawiona leniwej gęstości czystej formy, spleciona z drzewną paczulą i zielonym zapachem konopnego dymku. I tak - mam na myśli dokładnie TE konopie i dokładnie TAK palone.


Rozkład jazdy

Wszyscy, oczywiście, uważają mnie za marnego człowieka. Sam też tak o sobie myślę rano i gdy jestem przepity. Nie można jednak polegać na opinii człowieka, który nic jeszcze nie wypił na kaca! Za to wieczorami na jakie wznoszę się szczyty! Na jakie wznoszę się szczyty wieczorami, jeżeli oczywiście w ciągu dnia dobrze się zaprawiłem.
Informacje prasowe podają, że do stworzenia Baraondy zainspirowała Gualtieriego "Moskwa – Pietuszki" Wieniedikta Jerofiejewa. Tak się (zupełnie nieprzypadkowo) składa, że poemat Jerofiejewa czytałam. I Moskwy w olfaktorycznej kreacji Gualtieriego nie znajduję. Pietuszek... też nie. Ale znajduję ten sam nastrój opowieści - choć tym razem osadzonej w innej kulturze i opowiedzianej w innym czasie.


Cel podróży

O, gdyby cały świat był taki jak ja teraz, gdyby każdy na tym świecie był łagodny i zalękniony, a także niepewny niczego, ani siebie, ani wagi swego istnienia na ziemi - jakże byłoby dobrze! Żadnych entuzjastów, żadnych osiągnięć, żadnych nawiedzeń! 
Baraonda to zapach, który po bardzo, bardzo krótkim wahaniu porzuca ideę stoicyzmu dla epikurejskiej radości życia. Bez nerwowości hedonizmu odrzuca przeintelektualizowane rozważania nad celem ostatecznym, sięga po używki i oddaje się nałogom. Bo może.


Data powstania: 2016
Twórca: Alessandro Gualtieri
Trwałość: powyżej 10 godzin


  • Na zdjęciach Alessandro Gualtieri we własnej osobie.
  • Wszystkie cytaty z "Moskwa – Pietuszki" Wieniedikta Jerofiejewa


Komentarze

  1. Przyznam, że mam chrapkę na Baraondę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja przyznaję, że nie mam. Ale zbliża się pora zakupu kolejnego Afgano. :)

      Usuń
  2. Trochę się tu dzieje. Oczywiście wątek konopny mnie ciekawi najbardziej, a wpołączeniu z innymi obecnymi tutaj smakołykami może to zabrzmieć na mnie bogato (w pełni ukontentowania).

    OdpowiedzUsuń
  3. Straciłam głowę dla tych perfum. Ale to tak całkowicie i na pewno je sobie w końcu sprawię. Na mnie początkowo pachną dość sucho i pewnie to konopie, ale ode mnie trochę "zalatuje" suszonymi owocami (dzięki Baraondzie, nie tak w ogóle :D). Potem jest już po prostu rozkosznie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam po dłuższej nieobecności... życie się trochę pokomplikowało, wymagająca i czasochłonna praca, w której męczy mnie biurokratyczna drobiazgowość. To coś, co może zabić i otępić duszę... Aż smutno mi z tego powodu, że wiele niszowych nowości mnie omija (gdzie tam Gliwice do niszy! brakuje mi niszy w tym rejonie!).

    Teraz już wiem, że powinnam wrócić do tej niezwykle pasjonującej tematyki, a Twoje wpisy są najlepszą reklamą i zachętą. Z Nassomatto znam Pardon, Black Afgano i... nic więcej :( Ale w tyle jestem.

    Na jakiś czas przestałam czytać o perfumach, używać ich. Przestałam nawet zaglądać na blogi, bo... znowu się pojawił. Zmartwychwstał. Gucci Pour Homme. W postaci Bentleya Absolute For Men.
    Tylko dwa razy dane było mi powąchać ten zapach, raz na czyjeś skórze, raz na sobie i pamiętam to jak ekstazę. Teraz już wiem, że to nie chłopak, ale to te perfumy mnie uwiodły. Bez tych perfum facet był niezłym ciachem, ale z Gucci na skórze stał się zwyczajny, przeciętny, wręcz nudny i niedojrzały. Pojawiło się odwrotne zjawisko od zapewnień marketingowych, że dzięki zapachowi będziemy bardziej sexy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty