.
Ledwie parę dni temu, przy okazji testowania Absinthe Verte By Kilian pisałam, że nieszczególnie lubię absynt w perfumach. I to prawda. Ale ten jest najlepszy z tych, które wąchałam. A nawet jeśli nie najlepszy obiektywnie, to z pewnością najbardziej w moim stylu.
Nie jest to bowiem pełen ostrej, ziołowej goryczy cios w nos, lecz kompozycja typowa dla Nasomatto: bogata, aksamitna i w szczególny sposób pełna – w znaczeniu kompletna.
W ogóle Nasomatto zaczyna mi się jawić jako kandydat do lubienia globalnie i sentymentalnie. O ich kompozycjach pisze mi się dobrze, bo „mówią do mnie” podobnie, jak zapachy Serge Lutens, Eau d’Italie czy Oliviera Durbano.
***
W Absinth najładniej do mnie mówi wetiwer. Mrrr, jak ja lubię tę nutę.
Lubię ją w wersji świeżo zielonej jak w Encre Noire, lubię w wersji podpalonej i podwędzanej jak w Fumidusie, lubię wersję łagodnie dymną z Bois d’Ombrie i lubię wersję ziemistą, jak tu.
Wetiwer w Absinth jest pełen życia i świeżości, ale ewidentnie przytulony do ziemi. Do ziemi mokrej, wysmaganej letnią ulewą, oczyszczonej z kurzu i mdłych nalotów. Towarzyszy mu oczywiście nuta ziołowa, tym razem jednak nie jest to dziabiący po nosie absyntowy jeżozwierz, lecz subtelnie kwiatowa zieloność; przestrzenna i pełna ciepłego światła. Charakterystyczna goryczka nie stanowi w tej kompozycji głównego akcentu; przełamuje jedynie jasną łagodność pozostałych składników, nadaje kwiatowej urodzie niejednoznaczności. Nie odbierając jej łagodnego uroku ani nie zaburzając konstrukcji.
Otwarcie Absinth to niejednoznaczne połączenie słodyczy z cierpką świeżością. Jak mocny, chłodny napar z zielonej herbaty osłodzony trzcinowym cukrem. Nie podzwaniają w nim kostki lodu, para nie skrapla się na powierzchni naczynia – umiarkowaną „temperaturę” tych perfum zawdzięczamy dodatkowi kwiatowej wanilii i nawiewanym zza zapachowego horyzontu nutkom dymnym.
I te dymne akordy sukcesywnie przynoszą ze sobą nieco ciepła: drewno, bardzo ładna ambra, przyjazny aromat nowej skóry i ładnie komponujący się z ziemistym wetiwerem łagodny, lecz wyraźny mech. Z czasem dymno – skórzana wanilia staje się intensywniej wyczuwalna i w połączeniu z coraz bardziej wyraźną, suchą paczulą zaczyna mi nieco przypominać zapach skórzastych liści tytoniu. W zestawieniu z wciąż obecnym i wyraźnym wetiwerem i dodanymi z wyczuciem przyprawowymi ziołami (czuję melisę i rozmaryn) daje to naprawdę przyjemny rezultat.
Zapach bardziej niż gorzki zdaje się… słony.
Ostatnia, najtrwalsza faza to połączenie okraszonego dodatkiem przypraw wetiweru, nut drzewnych i zwierzęcych (ambra oraz piżmo), wanilii oraz jasnego, czystego dymu. Przyznaję, że w porównaniu z ciekawym, niestandardowym otwarciem, baza zapachu trochę rozczarowuje. Nie brakiem urody bynajmniej! Raczej pewną… normalnością. Podobnie rozwija się wspomniane już Encre Noire Lalique czy Vetiver 46 Le Labo.
To samo, mniej więcej, przytrafia się Duro, o którym pisałam nieco wcześniej.
W opisie producenta znajdujemy informację, że Absinth to zapach dzikości mający pobudzać do nierozsądnych działań. Ja tam nie wiem.
Faktem jest, że w tej kreacji Nasomatto jakoś tak chce się żyć. A życie to niebezpieczna zabawa, więc… ;-)))
Data powstania: 2007
Twórca: Alessandro Gualtieri
Nuty zapachowe:
absynt, zioła, wetiwer