Dziś trzy krótkie recenzje pod wspólnym tytułem:
Expect the Unexpected, czyli w wolnym tłumaczeniu: spodziewaj się niespodzianek.
Dwa zapachy nowe, jeden stary. Wszystkie okazały nie być tym, czego oczekiwałam po lekturze nut. I dobrze.
Drama Nuui
Dobrowolnie i uczciwie przyznaję na wstępie, że straszliwie nie lubię jaśminu. O ile na krzakach mi nie przeszkadza, a na kimś nie uwiera, to na mnie robi się z tej z założenia upojnej woni stęchłe obrzydlistwo pożerające wszelkie subtelności zapachu.
W Drama Nuui doceniam dobrą, naprawdę dobrą kompozycję. Połączenie w otwarciu zawiesistego, kwiatowego aromatu z ożywczą świetlistością petit grain rozjaśnia zapach nadając mu życia i lekkości. Dzięki pojawiającym się relatywnie wcześnie nutom głowy kompozycja nie rozwija się w kwiatkowego zwyklaka, lecz nabiera głębi i charakteru. Dzięki świetnie korespondującej z nutą cytrusową absyntowej goryczce dość wrednego, ale jednak. 😉
Ten niespotykanie żywotny jaśmin ułożony został na pikantnej podściółce składającej się z suszonych listków tymianku, bazylii i lauru, pokruszonych jagód angielskiego ziela i mięsistych, niedosuszoych goździkowych słupków wnoszących w ten bukiet aromatów ostrawy powiew eugenolu. Trudno mi jest wydobyć to bogactwo spod jaśminowej pierzyny, ale ono bezspornie tam jest i mam wrażenie, że osoba reagująca mniejszym oporem na nutę przewodnią dojrzy je jeszcze wyraźniej, niż ja.
Bazę zapachu stanowią miękkie, aksamitne, słodkie nieomal nuty drzewne. Bez oporów mogę wyznać, że gdyby nie dominujący od pierwszej do ostatniej chwili trwania Drama Nuui na skórze jaśmin, baza ta podbiłaby moje serce, bo jest dokładnie tak kremowa, jak lubię.
Wybaczcie proszę brak entuzjazmu w tym tekście. Jak na opowieść o jaśminowym killerze testowanym na żywym (i do tego własnym!) organizmie to jest bardzo, bardzo pozytywna recenzja. 🙂
Data powstania: 2008
Twórca: Pierre Guillaume
Nuty zapachowe:
Nuta głowy: petit grain, absynt
Nuta serca: jaśmin, przyprawy
Nuta bazy: drewno gwajakowe, drewno sandałowe, piżmo
Zapach porównywany często z Borneo 1834 Lutensa. Prawdę mówiąc, nie wiem, dlaczego. To znaczy domyślam się, że chodzi o wytrawną paczulę opartą na nucie kakao, ale na mojej skórze nie ma między nimi żadnego podobieństwa. Borneo to paczulowy pleśniawy morderca, L’Ombre Fauve to toaletowo – mydlany piżmowiec ewoluujący w świetlistą ambrę.
Gdybym miała porównywać go z którymś z Lutków, w pierwszej fazie wybrałabym raczej Muscs Koublai Khan: to taka znacznie młodsza i nieporównywalnie bardziej schludna wersja tego potwora. Bez pretensji do pozycji supersamca na szczęście.
Dominujące nuty L’Ombre Fauve to, poza wspomnianym już piżmem, ambra i pęczek ładnej, ciemnozielonej paczuli. Im lepiej zapach stopi się ze skórą, im więcej ciepła dostanie, tym bardziej staje się ambrowy. I to jest ewolucja w bardzo dobrym kierunku, bo o ile piżmo w tym zapachu średnio się Guillaume udało, o tyle ambra jest tu naprawdę piękna. Bursztynowo-złota, pełna, dokładnie w pół drogi między delikatnie dymną słodyczą kadzidła, a wytrawną puszystością szlachetnych nut drzewnych.
Jeśli mogę zarzucić coś tej ładnej i spokojnej kompozycji to głównie to, że jest mało odkrywcza. W pełni rozwinięty zapach przypomina mi Ambre Extreme l’Artisan Parfumeur. Tyle, że tu owa ambrowa sytość pojawia się niemal od razu po ulotnieniu się piżmowego otwarcia. W Ambrze l’Artisama jednak więcej się dzieje.
Czy jednak koniecznie w perfumach musi się „dziać”? Może tym razem wystarczy, że jest miło?
Twórca: Pierre Guillaume
Nuty zapachowe:
ambra, piżmo, kilka gatunków drewna, kadzidło, paczula
Czym powinien być zapach o nazwie pożyczonej od pustynnego wiatru?
W mojej opinii powinien być gorący, pylisty, suchy, powinien szorstko i władczo sunąć po skórze, winien zapierać dech lub przynajmniej sprawiać, że poczujemy przestrzeń…
No dobrze, tak naprawdę nie do końca wiem, czym być powinien, ale mam głębokie przekonanie, że nie tym, czym jest twór PG z pewnością.
Pierwsze nuty Harmatan Noir są mylące. Powiew suchych drewienek, szelest zeschłych kwiatów, odrobinka ziołowej goryczy – otwarcie ciekawe i rozbudzające nadzieje (choć dla mnie subiektywnie od razu za dużo kwiatków).
Niestety, po tym wstępnie nie zabiera nas Czarny Wiatr na pustynię, nie zaprasza zmysłów do zapachowej przygody. Oto konstatujemy ze zdziwieniem, że zamiast na otwartej przestrzeni znaleźliśmy się na pokrytym szczelną plandeką wozie obwoźnego handlarza mydłem.
Moja skóra miewa tendencje do wymydlania niektórych zapachów i taki właśnie los spotkał Harmatan Noir. W miarę rozgrzewania się perfum na ciele zapach mocno aromatyzowanego kwiatowego mydła toaletowego staje się coraz bardziej intensywny i męczący. Jest to dobre mydło, nie tani śmierdziuch i nie duszące mydliny (jak w Incensi na przykład), ale przecież nijak nie jest to pustynny wiatr.
Wymienione w nutach suszone kwiaty są tu rzeczywiście obecne, niestety na mojej skórze przyjmują postać zapachu wielkich koszy potpouri. Wyczuwalna w tle mięta dodatkowo wzmacnia wrażenie drogeryjności, zaś wyglądający z kątów jaśmin nie wiem dlaczego przywołuje skojarzenie z naftalinowymi kulkami na mole. Czasem mam wrażenie, jak gdybym dodatkowo wyczuwała lawendę.
I tak to trwa.
Na szczęście niezbyt długo.
U schyłku zapachu wracają z dalekiej wyprawy suche drewienka i jakieś nieśmiałe przyprawowe suszki, ale te miłe akcenty nie wystarczą, by wzbudzić moją sympatię do wędrownego mydlarza.
Twórca: Pierre Guillaume
Nuty zapachowe:
aromatyczne suszone drewno, suszone kwiaty, zioła, cedr, suszony jaśmin, cytrusy, mięta
1 komentarz o “Parfumerie Generale Drama Nuui, Private Collection L’Ombre Fauve i Harmatan Noir”
Ałaaaa, Harmatan na papiórku był sympatyczny, a na skórze już w pierwszej sekundzie (!) mydli się niemiłosiernie. Suszone kwiaty to same róże, mięta została najwidoczniej w innym opakowaniu, Harmatan koło suszonego drewna co najwyżej leżał, a ziół i cytrusów nawet nie widział 🙁