Parfumerie Generale Coze


PG to bowiem nie tylko skrót od Perfumeri Gerneralnej ;-) ale i inicjały właściciela i twórcy wszystkich oferowanych przez nią zapachów - Pierre'a Guillaume. Wedle informacji na stronie oficjalnej miał to być zabieg o zabarwieniu humorystycznym. Ja odbieram go raczej jako uroczą megalomanię. W znaczeniu bynajmniej nie negatywnym, bo kompozycje Guillaume to zwykle kawał dobrej roboty, a czasem nawet coś więcej.
Dewizą firmy jest, jak to zwykle bywa, szukanie alternatywy dla zunifikowanej, standardowej oferty perfumerii selektywnych opracowanej z myślą o szerokiej rzeszy konsumentów. Kreacje Guillaume mają silny, indywidualny charakter, są bezkompromisowe i rozpoznawalne od pierwszego niucha. Tak przynajmniej twierdzi ich twórca i zespół marketingowców PG.
A ja ani myślę polemizować. ;-)
Na pierwszy ogień pójdzie jeden z najciekawszych znanych mi zapachów z nutą kawy: Coze.
Coze jest w otwarciu intensywne, skoncentrowane tak bardzo, że po zbliżeniu nadgarstka do nosa natychmiast go odsuwamy. Ale po chwili, po sekundce dosłownie - już żałujemy, że to zrobiliśmy i unosimy go ponownie, tym razem z większą ostrożnością wdychając gęstą, nasyconą woń.

Są jednocześnie słodkie i gorzkawe, aksamitne i drapiące w gardle, rozkoszne i nie do zniesienia.
Przyprawowa, ziołowa niemal goryczka angielskiego ziela, olejki eteryczne skoncentrowane aż do wrażenia suchości, niezwykły aromat suszonych traw i wpleciony w to zapach gorącego, drgającego od żaru powietrza - to połączenie robi wrażenie. Nie tyle dlatego, że jest w prosty, normalny sposób ładne, ale dlatego, że jest frapujące, niezwykłe, niecodzienne. Potrzeba czasu, by ten natłok wrażeń oswoić i zza własnego zadziwienia dostrzec oryginalną urodę tego akordu.
Na podstawie lektury nut mogę przyjąć założenie, że, częściowo przynajmniej, za ów niezwykły początek Coze odpowiedzialny jest olej konopny - składnik niespotykany w perfumach i, przyznaję, mnie także nieznany dotychczas w tej roli.
W rozkwicie zapach jest ciepły, drzewny i nieco gładszy, jednak zanim w ów etap wejdzie następuje intrygująco niejednoznaczna faza "moszczenia się" na skórze, zgrywania z nosicielem, ulegania mu. Tak, jak gdyby Coze nie miało zwyczajowych trzech nut zapachowych, lecz dwie tylko oraz płynną, niejednolitą fazę transformacji ziołowej wytrawności otwarcia w ciemną i gęstą głębię kawowo - drzewnego zmierzchu. I celowo nie piszę o schyłku, bo ta druga, nasycona barwą twarz, mimo iż mniej inwazyjna, jest równie wyrazista, jak pierwsza. Kakao, gęsta wanilia, zapach fajkowego tytoniu, aromatyczne ziarna kawy i brzmiące lawendowo chłodne goździki splecione w znakomicie spójną kompozycję tworzą zapach efektowny i szlachetny jednocześnie, bez wrażenia przesytu i ociężałości.

Data powstania: 2002
Twórca: Pierre Guillaume
Nuty zapachowe:
Nuta głowy: olej konopny
Nuta serca: przyprawy, szlachetne gatunki drewna
Nuta bazy: pieprz, ziele angielskie, kawa, czekolada, wanilia burbońska
* Pierwsza ilustracja: Christophe Vacher "Automne".
Więcej na: www.vacher.com
Sabbath, intrygujący opis, dziękuję :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie sobie uprzytomniłam ze wstydem, że jakoś ominęło mnie poznanie Coze, muszę nadrobić w najbliższym czasie. I kto wie - może mnie ten zapach zafrapuje?
Aragonte, odkopałaś taką starą kozę? :))) A zapach poznać warto. Nie wiem, czy jest piękny klasycznie, ale na pewno ciekawy. Za to ręczę.
OdpowiedzUsuń