Po tej recenzji z pewnością posypią się gromy i klątwy na moją głowę. Musc Ravageur otrzymuje same niemal wysokie noty. I to także od osób, których zmysłowi powonienia i recenzenckiej uczciwości absolutnie ufam. Tym razem jednak moja własna uczciwość recenzencka nakazuje mi pójść pod prąd.
To jeden z tych zapachów, których legendę poznałam na długo, zanim udało mi się zdobyć próbkę. Z wypiekami na twarzy czytałam o brudnym seksie, kąsaniu i drapaniu w ekstazie. Miał być „pot, krew i sperma”. Ja wiem, że nie mam się czym chwalić, ale naprawdę strasznie się na Nieokrzesanego Frycka napaliłam…
Pisałam już przy okazji recenzji French Lovera, że wypełniając ankietę na stronie Editions de Parfums żywiłam nadzieję, że na podstawie moich buńczucznych zeznań ekspert firmy uzna, że pasuje do mnie właśnie ten owiany aurą grzechu zapach.
Nie uznał.
Wiedział, co robi. :-]
Otwarcie to głównie bardzo brzydkie połączenie cynamonu z bergamotą. Zapach w fizjologiczny sposób słodkawy i nieprzyjemnie brudny. Przypomina mi Secretions Magnifiques Etat Libre d’Orange, które zrobiły mi krzywdę w nos.
Kojarzy mi się jednoznacznie z ludzkimi wydzielinami. Tak, takimi związanymi z seksem – ale już przestygłymi, odseparowanymi od gorącej namiętności dystansem czasu.
I ta czasowa odległość, która przemienia ciepłą wilgoć aktu miłosnego w lepką smugę na prześcieradle albo w porzucony glut zużytej prezerwatywy – ta odległość jest nie do przebycia w drugą stronę.
W Musc Ravageur mamy od razu szary poranek, kiedy budzimy się skacowani w wymiętolonej pościeli i patrząc na równie szarego i wymiętolonego kogoś obok zastanawiamy się, które piwo było zgubne. W ustach czujemy nieprzyjemny smak mówiący nam, że przed snem nie umyliśmy zębów, we włosach skwaśniały zapach papierosowego dymu, a na podłodze odnajdujemy zwłoki kondoma, które witamy z ulgą.
To moja imaginacja – na szczęście nigdy mi się taki poranek nie przydarzył, ale dzięki niezwykłej kompozycji Maurice Roucela wiem, jak to jest.
Chcecie też wiedzieć?
W testach nadgarstkowych zapach zatrzymuje się na tym etapie i człowiek utyka w czasie. Szary poranek ciągnie się niemiłosiernie, kac nie mija, wody nie ma, wymiętolony ktoś mlaszcze przez sen, a słońce nijak nie chce podnieść się wyżej nad horyzont.
Kiedy używam MR globalnie potwór nabiera życia, ludzka skóra dodaje mu nieco ciepła i miękkości. Wychodzi bardzo wyraźne mydlane piżmo, syntetyczne nieco nuty dymne, gładki gwajak, coś jak stare sukno albo stara skóra… Bardzo sprawnie złożony, jednolity zapach.
Trudno mi powiedzieć, co sprawia, że nie czuję tego niebezpieczeństwa, dzikiej namiętności, gwałtownej żądzy, o której piszą (i mówią) miłośnicy Frycka Szkodnika. Może to piżmo, które na mojej skórze pachnie mydłem, a nie seksem? Może tym razem to cedr ujawnił swoje siuśkowe oblicze? A może cytrusy w połączeniu z cynamonem spłatały mi figla pachnąc tak nieświeżo?
W każdym razie drugie oblicze MR, które objawia się po jakiejś godzinie ogrzewania tego truchła własnym ciałem nie jest wcale bardziej pociągające: wywołuje skojarzenie ze starym zbereźnikiem, który zaprasza do swojego ciemnego, niewietrzonego salonu młode panienki. Po to, by obejrzały kolekcję motyli, oczywiście…
Data powstania: 2000
Twórca: Maurice Roucel
Nuty zapachowe:
Nuta głowy: Lawenda, bergamota
Nuta serca: goździki, cynamon
Nuta bazy: drewno gwajakowe, cedr, drewno sandałowe, wanilia, bób tonka, piżmo
10 komentarzy o “Frederic Malle Musc Ravageur”
No to jakoś mnie nie zachęciłaś 🙂
Też nie było to moją intencją. 🙂
Cóż, ja nie ze świętojebliwych, więc pluć nie zamierzam. Każdy odczuwa inaczej, co zostało powiedziane setki razy i na tysiące sposobów. Zawsze znajdą się tacy, co będą marzyć o poręcznym knebelku (czego sama kiedyś doświadczyłam) i gardłować w imię obrazy uczuć_niemal_religijnych. Przykładem koleżanki z FP cicho radzę takim zgredom rozważenie znaczenia słowa „czopek” 🙂
kiedy mnie na przykład najbardziej zniesmacza opisany zapaszek z ust 😉
Elve, czopek to świetna metafora. W sam raz oszczędna i w sam raz wredna. 😀
A co do różnic w odbiorze zapachów, zgadzam się najzupełniej. I co więcej – bardzo mnie cieszy ta różnorodność wrażeń i upodobań.
Escorito, ja w MR nie czuję niemiłego zapachu z ust, tylko ten dziwnie słodkawy posmak „poranny”.
Smród niemytych zębów i nieleczonej próchnicy poczułam kiedyś w Czarnej Manii. Przyznaję, że nie zdobyłam się nigdy na to, by zweryfikować to wrażenie.
hihi MR to jedna z moich nielicznych zapachowych traum. Pachnie mi to jakoś plastikowo, nieświeżo i w ogóle. Jak powiedziałam TŻtowi dając do powąchania, że tak pachną ponoć majtki ( w podtekscie że tak pachnie seks) to zdegustowany stwierdził "na pewno nie twoje". I tak się moja przygoda z dzikusem skończyła, muszę któregoś razu powtórzyć test 🙂
A recenzja bardzo sugestywna.
Bardzo mnie ubawiła końcówka tej recenzji :))
Ja miałem kiedyś miły odlocik wywołany przez MR. Chętnie od czasu do czasu je testuję w chłodniejsze dni…
Pozdrawiam serdecznie:)
Jeeeeeee, padłam. MR to moja najnowsza miłość, objawienie wręcz. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak się zakochałam w zapachu, wpadłam po uszy.
Nie czuję oczywiście nic z tego, co tu opisałaś, ale też nie czuje nic z rzeczy, które opisują inni: dla mnie to zapach niezwykle czysty, spokojny, ciepły, elegancki wręcz
Żadnych cielesno- animalistycznych (czy animalnych?) skojarzeń.
Ja jestem strasznie ciekawa, jak odebrałabym go teraz, po latach.
Też jestem ciekawa. Może przetestuj i zrób małe post scriptum?