.
Dziś wspomnę krótko o ciekawym pomyśle l’Artisan Parfumeur zrealizowanym w 1998 roku.
Mam oczywiście na myśli kofret Sautes d’Humeur (aka Mood Swings) czyli Huśtawka Nastrojów w pięknym, czerwonym pudełku.
Sam pomysł kojarzenia perfum z nastrojami nie jest nowy – od zawsze chyba dla opisania zapachów używano określeń typu: radosny, pogodny, romantyczny etc. W tym przypadku twórcy poszli o krok dalej proponując nam gotowe, już zinterpretowane zapachowo nastroje (albo zinterpretowane nastrojowo zapachy).
Co ciekawe, przypisano im także konkretne kolory.
– Jak przyjemne jest leniuchowanie na niebiesko?
– Czemu zielenieje się z zazdrości?
– I czy koniecznie muszę cieszyć się na różowo?
Oto pytania, które sobie zadaję. Bo odpowiedzi na zagadkę zapachu szarego i czerwonego już znam.
Sautes d’Humeur (Mood Swings) by L’Artisan Parfumeur:
D’Humeur Jalouse (Jealous Mood) – zazdrość ma przypisany kolor zielony. Słodko, gorzki zapach zielonej, trującej rośliny.
D’Humeur Massacrante (Angry Mood) – zapach czerwony. Czerwony jak żar, czerwony jak wściekłość, czerwony jak dzikość. Kofeinowy „kop”, przyprawowy cyrk, katharsis.
D’Humeur Reveuse (Lazy Mood) – niebieski. Zapach błękitny jak niedzielne popołudnie, gdy nawet czytanie Timesa wymaga zbyt wielkiego wysiłku, a jedynym zajęciem, któremu chcemy się oddawać jest „nicnierobienie”.
D’Humeur a Rien (Spiritual Mood) – szary, kadzidlany zapach. Nostalgiczny jak czyste powietrze wypełniejące kościół w letnie popołudnie.
D’Humeur a Rire (Joyful Mood) – zapach różowy jak rumieniec na dziecięcym policzku. Jasnoróżowe wspomnienie słodkiego dzieciństwa i gumy do żucia Bazooka.
Z racji tego, że dostęp do tych zapachów jest dość trudny, a ja jestem leniwcem i to wcale nie niebieskim, dziś dwa tylko.
Za to oba z nutą kadzidła. A jakże!
D’Humeur Massacrante (Angry Mood)
Najogólniej scharakteryzować go można, jak połączenie nut dymnych z przyprawowymi. Zdziwiłby się jednak ktoś, kto oczekiwałby miękkiego szala jak w Black Cashmere. D’Humeur Massacrante jest ostry, przenikliwy, zimny nieomal. Przynajmniej w otwarciu.
Niesamowite połączenie spokojnej dymności rodem z Burning Leaves zasypanej ostrymi nutami przyprawowymi. Żrąco eteryczne goździki, kmin, jałowiec, świeży pieprz – a wszystko to poszarpane jak odłamki granatu, drażniące jak opiłki metalu na nagiej skórze.
A żeby było jeszcze ciekawiej, pod tym buzującym żywiołem gdzieś w głębi czai się niezwykła, podejrzanie podstępna owocowa słodycz wywołująca w umyśle obraz rozszarpanego tymi wszechobecnymi ostrymi drobinami, krwiście czerwonego owocu. Słodycz ta jest przytłumiona, zdominowana przez bardziej ekspansywne, ewidentnie wytrawne nuty dymno-przyprawowe, jednak tkwi tam gdzieś jak nadzieja na dnie puszki Pandory. A może raczej jak sadystyczny uśmiech po dokonaniu zemsty?
Po paru godzinach D’Humeur Massacrante łagodnieje, robi się słodki słodyczą przypominającą frankońskie kadzidło wychłodzone nutą terpentyny. Uzupełnia je pięknie żywiczne (i sukcesywnie nabierające mocy) labdanum i ślady, dosłownie ślady owocowego miąższu, goździkowych słupków i łagodnego drzewnego dymu.
Całość pachnie tak, że naprawdę można zgodzić się z nazwą – jest jak smak zmęczenia, wypalenia po uderzeniu adrenaliny. Czy katharsis, nie wiem…
Ale tajemnicę czerwieni przypisanej temu zapachowi najlepiej chyba wyjaśnia krew. Krew, która potrafi uderzyć do głowy jak ekspansywne otwarcie zapachu; krew której zapach jest jednocześnie drażniący i słodko intymny jak schyłek tej niezwykłej kompozycji.
W każdym razie Gniew w interpretacji l’Artisan Parfumeur to zapach niewątpliwie wart poznania. Jest jednocześnie ascetycznie ostry i ekspansywnie naładowany treścią. Porywający i odpychający. Przypomina mi nieco otwarcie Eau Lente Diptyque, jednak nie ma w nim wrażenia przepychu. Tylko surowa moc. Przypomina też Hinoki Comme Des Garcons, ale jest bardziej dymny.
Przede wszystkim zaś, bez względu na skojarzenia i analogie – to zapach piękny i bardzo trwały.
D’Humeur a Rien (Spiritual Mood)
Jestem zadziwiona, kiedy czytam opisy tego zapachu w sieci. Suche kadzidło? Albo z moją próbką jest coś nie tak, albo z moim nosem. Owszem, jest w l’Artisanowym Lenistwie kadzidło, jest go nawet sporo, ale od wrażenia suchości jestem daleka. D’Humeur a Rien to kadzidło zawilgocone, podpleśniałe, palone w chłodnym, niewietrzonym wnętrzu wielkiej, kamiennej budowli. Charakterystyczna słodycz żywicy miesza się w nim w niepojęty sposób z piwniczną stęchlizną paczuli.
Drzewna baza jest wilgotna, jak w Ceremony Kamali, tylko bardziej jeszcze. Zapach nie jest ponury, ale jest mroczny, jak gdyby do tego metaforycznego wnętrza nie miało dostępu słoneczne światło. Idealnie oddane wilgotne wnętrze świątyni. Za wilgotne.
Mam wrażenie, że dzięki tej kompozycji wiem już, czym jest sławna (a raczej niesławna) mokra szmata, o której czytam w niektórych opisach Avignon Comme des Garcons. Ja w Avignon czuję jedynie ciepłe, wilgotne oddechy wiernych, tu zaś identyfikuję rzeczywiście coś w rodzaju mokrej szmaty tkwiącej wiele, wiele dni w wiadrze zimnej, brudnej wody. A to wiadro stoi w podziemiach starego kościoła.
A szarość… Szarość tego nastroju to oczywiście barwa mętnej zawartości wiadra.
A teraz proszę, wyobraźcie sobie, że u schyłku zapach jest jeszcze mniej atrakcyjny, niż wczesniej. Rozwija się w stronę nut fizjologicznych i po paru godzinach od aplikacji na skórze pozostaje zapach zimnego potu. Nie „zimnych potów” jakie oblewają człowieka z przerażenia, ale po prostu potu, co wystygł wraz z ciałem, które już zapomniało o wysiłku, ale niestety jeszcze nie przypomniało sobie o kąpieli (i zakładam, że przynajmniej częściowo to „zasługa” sporej ilości piżma w bazie). Możliwe, że „zapomniało” z lenistwa właśnie.
Bardzo mało uduchowiony finał.
.