.
Przygodę z zapachami Atelier Cologne zacznę od porcji optymizmu.
Orange Sanguine to inaczej krwista pomarańcza. Ale sanguine to także optymistyczny i ta gra słów bardzo ładnie współgra z zapachem Ralfa Schwiegera.
Zacznę jednak nie od zapachu, lecz jego oprawy. Próbki Atelier Cologne to prawdziwa radocha dla oka. W zapieczętowanej kopercie, poza fiolką z perfumami, znajdziemy także śliczną pocztówkę z fotografią martwej natury. Do każdej z próbek dołączona jest inna kompozycja – każda w osobnej kopercie i w klimacie spójnym z zawartością towarzyszącej jej fiolki. Czyż nie przyjemny koncept?
Optymistyczne są też ceny zapachów Atelier Cologne. Za 200 ml absolutu wody kolońskiej o więcej niż przyzwoitej mocy zapłacimy od 380 (Orange Sanguine właśnie) do 500 (Bois Blonds) zł. Perfumeryjna nisza w takiej cenie zdarza się bardzo rzadko. A szkoda. Bo ja akurat nie jestem zwolenniczką polityki marketingowej polegającej na tworzeniu aury ekskluzywności przez zawyżanie cen. Dlatego na przykład nie kupiłabym Ferrari. Nawet, gdyby jakimś cudem było mnie stać. ^^
I na tym kończę zagajenie. Muszę się pilnować, bo poprzednie rozważania o punk rocku prawie zjadły mi recenzję.
Lubię zapach pomarańczy*
Krwista Pomarańcza zaskakuje od pierwszego niucha, a nawet przed nim. Pierwszy niuch robię, oczywiście, dopiero kiedy ulotni się spirytus stanowiący „nośnik” zapachu.
Zanim mogłam powąchać zlaną perfumami skórę (fiolki nie mają atomizerów, niestety) poczułam śliczny zapach dojrzałej, gęstej od słodyczy pomarańczy. Nie jakiegoś dosładzanego ulepu, tylko… No pomarańczy. To palce dłoni, którą dotykałam koreczka pachniały tą odrobiną płynu, który się na nie dostał przy otwieraniu fiolki.
Zdziwiona jednak byłam dopiero, kiedy przystąpiłam do właściwego testu. Bowiem obficie skropiona perfumami skóra wcale nie pachniała czystą pomarańczą. Intensywny, lecz bynajmniej nie toporny czy uciążliwy, akord rzeczywiście bazuje na zapachu pomarańczy, jednak towarzyszą mu aromaty, dzięki którym nie jest to prosty, jadalny zapaszek.
Przede wszystkim nuty kwiatowe: delikatny zapach jasnego jaśminu, zawiesisty i gorzkawy zarazem aromat neroli i świetnie pasujące do cytrusowej świeżości nuty wiodącej cierpkie geranium. Gdzieś w tle odnajdujemy waniliową kremowość bobu tonka i sandałowca, jednak na tym etapie nie mają one jeszcze większego znaczenia.
Na razie jemy pomarańczę w ogrodzie pełnym kwitnących kwiatów. Nasze palce pachną lekko gorzkawą pomarańczową skórką, płatki kwiatów unoszone przez wiatr przyklejają nam się do mokrych od obłędnie aromatycznego soku dłoni, a pomarańcza jest taka słodka!
Szczególną cechą Orange Sanguine jest to, że wraz ze wzrostem dystansu zwiększa się poziom „pomarańczowości” zapachu. Z bliska, testowana czujnie i z uwagą kompozycja Schwiegera pachnie jak prawdziwe perfumy, jak kompozycja właśnie. Z daleka odczuwamy jedynie słodką pomarańczę i jakiś ślad atmosfery pomarańczowego gaju. A że w gaju tym kwitnie jaśmin? Któż by się nad tym zastanawiał!
Z czasem, tak jak zapowiadałam, kremowa, statyczna baza zyskuje na znaczeniu. Pojawia się spokojna, niecielesna i bardzo delikatna ambra, odległe, czyste nutki drzewne i wzbogacony balsamem tolu akord waniliowo – tonkowy. Charakteru dodają jej pojawiające się bardzo późno i bardzo dyskretne nuty kolońskie – dla mnie najmniej atrakcyjny element kompozycji.
Baza ta jednak do końca pozostaje ledwie tłem dla słodko – kwaskowatej pomarańczy.
W dobrze już ułożonej na skórze kompozycji wyłapuję jeszcze jedną nutę, dziwną w tym zestawieniu, przypominającą mi nieco zapach liści tytoniu.
Nie wiem, czy to sandałowiec z geranium tak się ułożył, czy rzeczywiście we flakonie znalazło się miejsce dla kropli tytoniowego ekstraktu. Przyznaję, że ta odrobina, odrobineczka dekadencji świetnie ubarwia zapach słodkiego życia, którym jest dla mnie Orange Sanguine.
Że nie jest to kompozycja diabolicznie wyrafinowana pisać już chyba nie muszę. Ale napiszę. Nie jest.
Tyle, że właściwie cóż z tego? Jest śliczna. Przyjemna dla nosa, bezpretensjonalna i taka żywa. I wcale nie męska. To uniseks z lekkim wychyleniem w tak zwaną damską stronę – tylko dlatego, że mężczyzna pachnący tak wyraźnie pomarańczą to nie jest klasyczna wizja. Choć na swój sposób atrakcyjna.
Data powstania: 2010
Twórca: Ralf Schwieger
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: czerwona pomarańcza, gorzka pomarańcza
Nuty serca: jaśmin, geranium z Południowej Afryki
Nuty bazy: ambra, fasola tonka, drzewo sandałowe
* Nawiązanie do piosenki Tadeusza Woźniaka „Smak i zapach ponarańczy” jest chyba oczywiste… 🙂
** Zdjęcie tytułowe to właśnie pocztówka dołaczona do próbki Orange Sanguine
*** Piękne krwiste pomarańcze znalazłam na blogu Mary Beth Clark Savoring Italy
**** Na oststnim zdjęciu gorzelnik Marko Karakasevic podczas testowania pomarańcz w południowej Kaliforni. Link do oryginalnego zdjęcia TU.
9 komentarzy o “Orange Sanguine Atelier Cologne”
Nie będę oryginalna gdy napiszę że mi się cytrusy zawsze kojarzyć będą z latem 🙂 Pomijam oczywiście zapachy "podbite" elementami korzennymi, które dla odmiany nasuwają mi skojarzenia ze świętami :D. Ale generalnie cytrusy to dla mnie kwintesencja lekkiego i bajecznie beztroskiego lata. Czy taki zapach musi być wyrafinowany i mega złożony? Skąd! 🙂 Twój opis jest więcej niż zachęcający 🙂 A jeszcze jak sobie przypomnę słowa mojego niegdysiejszego znajomego "miłość ma zapach pomarańczy" to już w ogóle nabieram ochoty by się solidnie zaciągnąć 🙂
Uwielbiam zapach cytrusów i zwykle takie perfumy wybieram;) a znasz może damskie perfumy o zapachu kawy?
Witaj,
recenzja jak zawsze porywająca, cudownie plastyczna i oddziałująca na zmysły. Popraw tylko proszę błąd, który wkradł się do w tekście słowa "wychylenie".
Pozdrowienia
Flądra, Barakuda, Gu(ł)pik
Flądro, dziękuję. Nie tylko ten błąd się mi wkradł – cały post jest festiwalem literówek i wpadek. Mam poważne kłopoty z zamieszczeniem postów od kilku dni, ten wpis wrzuciłam "na dziko", z innej przeglądarki, niż ta, której zwykle używam, bez korekty, bo nie działała. Teraz z kolei nie mogę edytować i poprawić… Już nawet w tej drugiej przeglądarce. Nie jestem w stanie też dodawać kolejnych postów. No klapa. 🙁
Jak tylko Blogger zacznie działać – popoprawiam wszystko. Jeszcze raz dziękuję za zwrócenie uwagi.
Katalino, zapach ma się nam, przede wszystkim, podobać. Czyż nie o to chodzi? Ja za cytrusami nie przepadam – nie na sobie. Wyjątkami są Eau i Elixir des Merveilles.Pozostałe perfumeryjne "pomarańczki" doceniam, ale nosić nie chciałabym. Tak jest i z tą.
Farizah, kawy w perfumach szukam od dawna. Wrzuć w wyszukiwarkę na prawym panelu "kawa", a wyskoczą Ci efekty moich poszukiwań. Od razu zaznaczę, że nie – nie jestem usatysfakcjonowana wynikami. Szukam dalej.
Fajna, soczysto-energetyczna recenzja:) A na widok zdjęć człowiekowi buzia się jakoś samowolnie uśmiecha:)
Co do zapachów cytrusowych – nie leżą na mnie dobrze. Czasem chciałoby się użyć czegoś kwaskowatego w upalne dni, a zapachy z tej grupy dają na mnie efekt płynu Ludwik albo jakoś dziwnie się…. wysładzają.
Szukam nadal swojego cytrusa idealnego:)
Niuchalam pare miesiecy temu pomaranczke i na mojej skorze byla bardzo soczysta i slodziutka (zbyt za 😉 Wyglada na to, ze probka agaru Mony dojdzie do worka przed moim wyjazdem 😉 z samego zrodla kropelek…
Tu link interesujacego wywiadu z Mona di O. http://www.youtube.com/watch?v=hfHiikiChMQ
Tak zaluje, ze jej nie spotkalam 30 czerwca,
bardzo mi sie podoba jej way of being 😉
Ciekawa osobowosc!
I znow leje, pogoda tego lata bardziej na kadzidla niz pomaranczki ;(
Michasia
A jak Twoim zdaniem ma się "pomarańczowość" tego zapachu do na przykład Elixir de Merveilles i Eau de Merveilles? Da się je jakoś porównać? Pomarańczy znam niewiele bo to nie moja nuta. Niedawno odkryłam nie-niszowego Cartiera – Essence d'Orange, ma przyjemną cedrową bazę, która nieco "odsładza" pomarańczę. Pozdrawiam, Mysza
Flądro, Barakudo i inni wrażliwi na piękno języka polskiego – poprawiłam!
Madzik, wedle mojej wiedzy dają efekt nie tylko płynu Ludwik. ;)))
Michasiu, ano ciekawa. Niesłychanie. A na spotkanie może jeszcze się trafi okazja. Świat jest teraz taki malutki. 🙂
Myszo, jak się ma? Powiedziałabym, ze Orange Sanguine to coś pomiędzy Mandarine Basilic z serii AA, Eau des Merveilles i jeszcze czymś innym. Jest słodsze, niż woda Cudów, lecz mniej słodkie, niż Elixir. bez czekolady. Bliżej mu chyba do Eau, ale to jednak nie to. Eau jest mniej dosłowne, bardziej oszczędne, eleganckie.
Essence d'Orange nie znam. Znam za to Mandarine Tout Simplement l'Artisana. W ogóle mandarynka w perfumach jest fajna.
Witam 🙂
To mój pierwszy post na tym bardzo ciekawym, zapachowym blogu. Nie wiem, czy w przedświątecznym okresie powinienem dyskretnie podsunąć komuś pomysł kupienia mi tego zapachu pod choinkę 🙂 Szukam ciekawego zapachu na wiosnę/lato, a Orange Sanguine jest taki przepiękny i słoneczny…. Będzie pasował dla faceta?