.
Czy to zapach anarchii?
Z pewnością jest w tej flaszce rewolucja.
W świeżym, niespokojnym posmaku cytryny zaostrzonym i wzmocnionym bezczelnym pieprzem.
W niesfornych zawirowaniach śliwki i pachnącym że w-mordę-bij piżmianie.
Zelektryzowany aldehydami poczujesz CZYSTĄ ENERGIĘ, przyduszany i unoszony przez skórę, przestrzelony heliotropem i zostaniesz sprowadzony na powrót na ziemię przez sprośną paczulę.
Gdy nosisz ten zapach opierasz się tradycji, zwalczasz konformizm i olewasz perfumeryjne konwenanse.
W duchu punka po prostu wyrażasz siebie. Podejmujesz wyzwania i nie unikasz robienia zamętu.
Perfumy Sex Pistols.
Karmią buntownika w tobie!
To reklama. Nietrudno się domyślić. 🙂
***
Dziwaczny to pomysł, takie perfumy. I nie chodzi bynajmniej o to, że nie lubię Sex Pistols.
Lubię. Tylko jakoś słuchać nie mogę…
Sex Pistols
Ogólnie koncept jest genialny. Bezczelny ponad wszelkie pojęcie.
Oto świat podbija zespół muzyczny wymyślony, wystylizowany, wyreżyserowany wręcz i szalenie skutecznie sprzedany mass mediom przez dwoje genialnych wariatów: Malcolma McLarena i Vivienne Westwood. Zespół złożony z ludzi, których trudno nawet nazwać muzykami.
Z resztą, sam Steve Jones (gitarzysta SP) twierdził: „nie jesteśmy od grania, jesteśmy od chaosu”. No i prawda: punk w swej pierwotnej formie to bardziej forma emocjonalnej ekspresji, niż muzyka. 🙂
Członkowie kapeli, z właściwą sobie bezceremonialnością, od początku przyznawali się, że ich działalność to „wielkie rocnadrollowe oszustwo” („The Great Rock’n’Roll Swindle” to także tytuł drugiej płyty SP). Zdobywali sławę, kasę i… No wiecie. Nazwa nie wzięła się z nikąd (poza tym, że od sklepu prowadzonego przez Westwood i McLarena, który w okresie kiedy powstawało SP nazywał Się SEX). Chłopaki naprawdę byli celebrytami.
Trudno jest oceniać działalność Sex Pistols jednoznacznie. Muzycznie jest to rzeczywiście swego rodzaju dadaizm, happening bardziej, niż rzetelne granie, a jednak jakieś dziedzictwo kulturowe po Sex Pistols zostało.
To prawda, że ludzie nie bardzo kojarzą muzykę Sex Pistols – poza spopularyzowanym przez dziesiątki zespołów (między innymi Motley Crue i Megadeth) „Anarchy in the UK” i hasłem „No Future” pochodzącym z „God Save the Queen”. Istnieje jednak w masowej świadomości pewien archetyp muzycznego buntownika i obyczajowego obrazoburcy, który w rzyci ma normy społeczne, zasady moralne i prawne, a nawet Jej Wysokość Królową. Ja sama kakofoniczne utwoy podopiecznych McLarena pamiętam znacznie słabiej, niż zdjęcia gołego, nawalonego Sida, które w wieku nastu lat obejrzałam o raz pierwszy w albumie „Sex, Drugs and Rock and Roll”.
I myślę sobie, że tak miało być.
Gdyby chłopaki chciały robić muzykę, zdążyliby nauczyć się grać (i śpiewać!). Tyle, że Sex Pistols przez krótki czas swojego istnienia nie tworzyli muzyki. Tworzyli PUNKa. A Punk to coś więcej, niż muzyka.
Część z Was wie zapewne, że w 1996 roku Sex Pistols reaktywowali się. Jednym z plonów tej reaktywacji jest współpraca z Etat Libre d’Orange, w ramach której do masowej dystrybucji trafiły perfumy sygnowane logo, bynajmniej nie popowego zespołu. Pisałam już, że dziwaczny pomysł.
Głupio mi ferować wyroki, ale wyznam, że dziwnie się czuję patrząc na podstarzałych panów z brzuszkami wykrzykujących ze sceny mnóstwo wulgaryzmów. Niby grają lepiej (a może tylko bardziej selektywnie?), niż kiedykolwiek wcześniej, niby siary nie ma, ale jakoś tak się składa, że choć od reaktywacji minęło 15 lat, nie słychać, by nagrywali materiał na nową płytę.
No to po co ta reaktywacja? Żeby trzepać kasę na odgrzewaniu starych kotletów? Dawne punki już dawno nie są punkami, nowe punki mają swoją muzykę, swoich bardów – znacznie bardziej wiarygodnych, niż pięćdziesięciopięcioletni Rotten (choć przyznaję, koleś „trzyma się” zadziwiająco punkowo).
A perfumy… Perfumy dobrze wpisują się w nurt moich wątpliwości.
Ani Sex
Ani Pistols
Otwarcie jest śliczne. Delikatny, słodkawy aromat ze świetnie wyważoną, elegancką nutą cytrusową i wyraźnym akcentem kwiatowym. Nieco pieprzny, ale nie na tyle, by wyjść poza powszechnie przyjęte dla damskich zapachów selektywnych standardy.
Lekkości temu gustownemu połączeniu owoców, kwiatów i przypraw dodaje obecność aldehydów. Tych z długimi łańcuchami węglowymi zdecydowanie. Moim zdaniem za nietypową, nowoczesną i urodziwą zarazem nutę cytrusową odpowiada, między innymi, cytronelal.
On też, do spółki z pomarańczą i mchem dębowym jest częściowo odpowiedzialny za pojawiającą się po jakimś czasie nutę kolońską sprawiającą, że w nutach serca i bazy zapach przestaje być tak jednoznacznie damski.
Akordy skórzane właściwie na mnie nie wychodzą. Pojawia sę za to po jakimś czasie przyjazna, lekka, ambrowo drzewna baza upodabniejąca Sex Pistols do Eau des Merveilles Hermesa. Właściwie, podobieństwo tropiłam od początku, ale dopiero na tym etapie udało mi się zidentyfikować starsze rodzeństwo kompozycji Bijaoui. Dodam, że jest to ta sama Bijaoui, która skomponowała szalenie interesujące Like This.
Tym razem aż tak ciekawie nie jest. Nie przekreślam zapachu, nie twierdzę, że to fuszera czy „wielkie perfumeryjne oszustwo”. Perfumy Sex Pistols są ładne, może nawet bardzo ładne. I dlatego właśnie do legendy i ogólnej estetyki protoplastów brytyjskiego punka mają się nijak.
Tak szczerze: spodziewaliście się, że stworzone przez ten sam nos, w tym samym czasie, dla tej samej firmy perfumy noszące imię jednej z najbardziej kontrowersyjnych formacji muzycznych świata będą łatwiejsze, mniej oryginalne i bardziej pop, niż perfumy sygnowane nazwiskiej jakiejś (mniejsza z tym, JAKIEJ!) aktorki?
Inna kwestia, że Tilda podobno z wielkim uporem wtrącała się do zapachu. Sex Pistols za to niewątpliwie dobrze policzą zyski. A te powinny być niemałe, bo ludzie lubią czuć się buntownikami, ale prawdziwy bunt, nawet wyłącznie estetyczny, zwykle ich przerasta.
W każdym razie ja w inspirowanym „God Save the Queen” zapachu sex Pistols rzeczywiście prędzej wyobrażam sobie jakąś księżną Kate, Pippę, czy inną finezyjnie upozowaną celebrytkę, niż na przykład Vivienne Westwood. O true pancurze nie wspominając.
Data powstania: 2010
Twórca: Mathilde Bijaoui
Nuty zapachowe:
paczula, cytryna, heliotrop, piżmian, sóra, pieprz, aldehydy, śliwka
* Grafiki i zdjęcia reklamowe: Etat Libre d’Orange
** Zdjęcia Sex Pistols sprzed reaktywacji: archiwalne, dostępne w sieci w setkach miejsc
*** Nowe foty:
1. 2008 rok Isle of Wight music festival
2. ze strony www.inminds.com
3. z ankiety dotyczącej zębów Rottena na www.pollsb.com
11 komentarzy o “Sex Pistols Etat Libre d’Orange”
Zapach pasuje do ostatniej fotki 😉 Na mnie dosyć słony, pikantny a jednocześnie jakby rozcieńczony, jakby popłuczyny po czymś. konkretniejszym.
PS. Kto to jest księżniczka Pippa?
Kiedyś, dawno temu, z koleżanką przeglądałyśmy konto jednej z naszych klasowych dziewczyn, gdzie afiszowała się ze swoją "punkową" duszą i usposobieniem(np.robiła sobie zdjęcie jednego oka i pod spodem pisała "Punk is not dead"). Koleżanka, po głębszych oględzinach jej profilu, stwierdziła: "Wiesz Darla, jakby ona była prawdziwym punkiem, to by nie robiła tutaj pokazówy, tylko siedziała w krzakach i piła jabola" 😉
Skarbku, widzisz, walnęłam głupstwo z rozmachem. Pippa jest siostrą ( teraz napisałam "żoną" i poprawiłam dopiero przy wysyłaniu – mam ewidentnie dzień nielota) Kate Middleton – żony następcy brytyjskiego tronu.
Może i popłuczyny… Na mnie jest trwały. Ale taki… Sephorowy. :/
Darla, dobre! Ja tam sobie wyobrażam samotną punkówę siedzącą w domu, ale jakoś nie siedzącą na FB i wklejającą zdjęcie oka. Za czasów, kiedy byłam true metalem to się nazywało pozerstwo. A może ja nie byłam true, skoro słuchałam klasyki też? 😉
tak myślałam, w końcu można rzec że od pewnego czasu żyje jak księżniczka;)
A trwały jest ,ale jakiś taki mały mocarny… no i sephorowy, w końcu tam soi na półkach, no nie? ;D
Hihihi, taki recenzencki prztyczek-nieprztyczek w nos. 😉
Niby chwali, ale… 😀
Pewnie wyjdę na ignorantkę, ale dotąd jakoś nie miałam ochoty poznawać ELdOwskiego Sex Pistols.
Taka ze mnie pankówa, jak z wierzby majonez. ;P
Ale radochy podczas czytania mi (i nie tylko zapewne) nie poskąpiłaś. 🙂
Z Bale do Rotten, interesting…
Bardzo mi sie podoba ta uwaga o prawdziwym buncie 😉 Tez tak uwazam!
Ostatnio zauwazylam na ulicy co raz wiecej mlodych neo-punkow (z ipodem w uszach i smartphonem w kieszeni ;)) moze to revival tylko tego punkowego buntu nie widze.
Michasia
Skarbku, doceniam Twą pobłażliwość. :*
Wiedźmo, przewrotna jestem i zła. Wiem wiem… 😉
A radocha to z okazji rozważań muzycznych? 🙂
Michasiu, rzeczywiście! Niezły kontrast mi wyszedł. 😀
Co do neo-punków: ja myślę, ze to jest po prostu znak czasów. Ipod czy spartphone to teraz dla ludzi norma, jak kiedyś magnetofon kasetowy. Najnormalniejszy przedmiot użytkowy. Nikt przecież nie wymagał od dawnych pancurów, żeby nie mieli magnetofonów, czy chodzili w niemarkowych dżinsach albo bez butów, bo tak jest bardziej w klimacie no future. Czasy się zmieniają, rekwizyty i pojęcie zamożności też.
Na maila odpiszę, odpiszę…
Ano tak.
Na mojej skórze to jak zaostrzona kopia Eliksiru Wody Cudów a że Elixir powoduje u mnie mdłości to powoduje mdłości do kwadratu 🙂
Ja podobieństwa nie wyczuwam. Choć oba zapachy ładne, Elixir jest piękniejszy po stokroć. Tęsknię za swoją flaszką…
To pewnie trochę kwestia skóry i nosa a trochę faktu lubienia/ nie lubienia danego zapachu. Ja np jak coś uwielbiam to wczuwam się we wszystkie niuanse i trudno jest mi znaleźć coś co mogłabym nazwać kopią. A jak coś powoduje u mnie odruch mdłości to wystarczy niewielkie podobieństwo gdzie indziej i niestety ta druga kompozycja jest spalona z miejsca.