Tiger’s Eye i Amethyst Vibrational Perfumes

Zgodnie z zapowiedzią, dziś dwa pozostałe zapachy Vibrational Perfmes. Po Różowym Kwarcu pora na Tygrysie Oko i Ametyst. 

Nie przeciągając: przeczytajcie sami i czujcie się ostrzeżeni. :]

Tiger’s Eye

„Tygrysie oko wzmacnia energię osobistą, ugruntowuje, otwiera dostęp do kreatywności. Tygrysie oko pomaga ludziom zestresowanym i smutnym, przywraca naturalny przepływ energii i równowagę pomiędzy ciałem i psychiką.”*

W tym kontekście opis zapachu wręcz zadziwia powściągliwością:

Tiger’s Eye oferuje Ci ochronę w życiu pełnym wyzwań i dynamicznej codzienności naszych czasów. Przynosi wewnętrzną siłę i wolność. Uznawany jest za kamień przyciągający dobrą passę…

Wyznam od razu, że pomimo podwójnego cynamonu, fury przypraw i substancji odzwierzęcych w nutach, wielkiej rewolucji nie oczekiwałam. Tego typu marketing nie jest „wycelowany” nabywcę zwracającego uwagę na zapach, lecz w kogoś, kto kupi historię.

I znów: zapach jest relatywnie dobrze do tej baśni dopasowany: ostrzejszy, bardziej dynamiczny niż pozostałe dwie pozycje z serii. Nie leży na skórze: wibruje. Przynajmniej w pierwszej fazie.

Pamiętajmy jednak, że to baśń. Nawet Ali Baba musi w niej być wykąpany i ostrzyżony.

Rozświetlone kolońskimi nieco nutkami cytrusowymi otwarcie wydaje się bardziej męskie, niż damskie. Dodatek eterycznej lawendy i kolendry podkreśla charakter tego akordu, dając mu brzmienie typowe dla współczesnych, bezpiecznych wód dla młodych mężczyzn.

Kwiatowe, podparte solidną porcją mięciutkiego ambroksanu serce zapachu najpierw wywołuje zdziwienie, potem zdaje się nie na miejscu, wreszcie splata się z otwarciem i jakoś to wszystko zaczyna do siebie pasować. Jak gdybym zobaczyła chłopca w sukience i ze zdziwieniem skonstatowała, że w sumie mu w niej ładnie. Nie w kilcie. Nie w sarongu. Nie w gotyckiej męskiej spódnicy. W sukience właśnie.

Największym rozczarowaniem jest banalna sercobaza, która niczym już nie różni się od landrynkowo – plastikowej masówki zalewającej selektywne perfumerie.

Jasne piżmo jest syntetyczne jak po zbóju i rzeczywiście kremowe. Jednak po raz kolejny jest to krem kosmetyczny, nie apetyczny. Równie syntetyczna jest tu nuta ambrowa wsparta zgaszonym cynamonem i zawiesistą wonią białych kwiatów. Wszystko zmieszane zostało dokładnie i starannie: nie uwiera, nie przytłacza, nie przeszkadza. Tylko nudzi.

Stylistycznie Tiger’s Eye przypomina mi targetowane w młodych, dynamicznych ludzi Pure Custo Barcelona. Tyle, że w otwarciu męskie, potem damskie, a na końcu nijakie.

Data powstania: 2011

Twórca: Ramon Bejar

Nuty zapachowe:

Nuta głowy: grejpfrut, cynamon, gałka muszkatołowa, bergamota, gorzka pomarańcza, skorka cytrynowa, mięta, lawenda, szałwia

Nuta serca: jaśmin, pelargonia, cedr, wetiwer, kolendra, kminek, kwiat pomarańczy

Nuta bazy: ambra, piżmo, skóra, wanilia, bób tonka, cynamon, drewno

Amethyst

Największa niewiadoma. Największe nadzieje: sosnowe igły) i największe obawy: bryza morska. No i ametyst: kamień o potężnej mocy magicznej… ^^

„Ametyst nazywany jest Mistrzem Uzdrawiania, uwalnia od starych, niepotrzebnych już wzorców myślenia i postępowania, podnosi wibrację na wyższy poziom i poszerza horyzonty. Osoba pracująca z energią tego kamienia ma pozytywne oczekiwania co do życia, wyzwala się z kręgu dotychczasowych ograniczeń, sięga po więcej. W przypadku kreatywnych przedsięwzięć i nowych zadań ametyst łączy z intuicją i wewnętrzną inspiracją.”* Co więcej: „Jego energia uwalnia od uzależnień, zarówno od używek jak i przywiązania do nieodpowiednich osób.”*

Oto psychoterapia o krystalicznej strukturze!

***

Nadzieje poszły w las.

Od razu. Z kopyta.

 

Nuty kwiatowe są zaiste delikatne. Miękkie i subtelne. Dyskretne, taktowne nuty owocowe brzmią nieco syntetycznie, ale jest to przyjazna sztuczność zapachu owocowych żelek. Tych jasnych, z jogurtem.

I tak, słusznie się domyślacie: zestawianie to jest absolutnie milusie i beznadziejnie blade.

Byłby najmilszy w serii zapaszek, gdyby nie podakordzik eteryczny poskładany z goździków, olejku sosnowego pachnącego jak cyprysowy i tej nieszczęsnej morskiej bryzy. Efektem połączenia tych ostrych nieco nut z kwiatkowo – owockowym trzonem zapachu jest aromat balansujący gdzieś pomiędzy choinką zapachową, musującą kulą do kąpieli, a odświeżaczem powietrza w sprayu. Różowym. Czwartym od lewej.

Całość nie jest nieprzyjemna. Nie o „nieprzyjemność” tu chodzi, lecz o ponury cień chemii gospodarczej, który nawet przyjemny zapach czyni niepożądanym na skórze.

Tutaj cień ten jest… cieniem rzeczywiście. Pierwsze wrażenie jest w porządku. Milusie. Dopiero po chwili coś zaczyna zgrzytać i uwierać. Jak kąpielowa kula, która nie chce się rozpuścić do końca zostawiając na dnie wanny irytujące drobiny. Nie przeszkadzają, dopóki się na nich nie usiądzie.

 

Niestety, ów cień nie znika wraz z rozwojem zapachu na skórze. Tylko nuty kwiatowe tracą subtelność i z czasem po prostu przestają odstawać od tła. Nie pomaga ani ślad nut drzewnych w bazie, ani kremowe piżmo, które znów pachnie kosmetycznie, a nie zmysłowo.

Data powstania: 2011

Twórca: Ramon Bejar

Nuty zapachowe:

Nuta głowy: dojrzałe owoce, sosnowe igły, bryza morska, płatki róży tureckiej, jaśmin, goździk, pelargonia

Nuta serca: delikatne kwiaty, drewno egzotyczne, paczula

Nuta bazy: piżmo kremowe, korzeń irysa, geranium, mech

Nie wiem, co jest z tą serią! Czy to możliwe, żeby zatopione z spirytusie kamienie oddawały jakieś składniki mineralne i dawały kompozycjom ten dziwaczny, chemiczny odcień? Czy może taki właśnie zamysł miał Ramon Bejar, który dał się nam już przecież poznać jako twórca więcej niż przyzwoity?

Wszystkie zapachy serii Vibrational wydają mi się w ten sam sposób kosmetyczne i pozbawione charakteru. Jak gdyby Bejar usiłował połączyć zapachy kojarzące się z higieną i czystością z nurtem landrynkowego popu dominującym aktualnie na półkach perfumerii selektywnych. 

Nie tędy droga, Ramon. W każdym razie nie do mojego serca. 

* według opisu z www.magicznagaleria.pl

  • Zdjęcie nr 1 znalazłam na stronie Rock Tumbling Hobby
  • Zdjęcie nr 2 z bloga Goddamit I’m Mad!
  • Drugie to plakat do „Alibaby i czterdziestu rozbójników” z 1944 roku
  • Autorem trzeciego jest Milkzombie, którego blog niestety zniknął z sieci. Ale zdjęcie znalazłam tu: KLIK
  • Zdjęcie czwarte pochodzi z bloga New Male Fashion, napis zaś dorobił Artur „Jurgi” Jurgawka – twórca Wyśmiewiska Różności
  • Wyglądające jak mydełka ametysty po raz kolejny ze strony sklepu Madagascar Minerals 
  • Na fotce nr 6 kule kąpielowe z Lush. Zdjęcie z bloga Flarma 
  • Odświeżacze powietrza z oferty sklepu SZ-Wholesaler.com 
  • Lushowa kulka w trakcie rozpuszczania dla odmiany z bloga Sweet Sassafras
  • Pani w kąpieli natomiast służy jako ilustracja do instrukcji czyszczenia wanny na www.buildingscheme.com

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

9 komentarzy o “Tiger’s Eye i Amethyst Vibrational Perfumes”

  1. Twórcy tych zapachów chyba bardziej liczyli własnie na fanatyków "kamienio-terapii" opisy, które przedstawiłaś niestety kompletnie do mnie nie przemawiają 🙁 A pomysł w sumie niezły, gdyby tylko nie dorabiano do tego całej tej ideologii

  2. Ja tam myślę, że skoro są ludzie, którzy przy zakupie perfum kierują się tym czy flakon będzie pasował do wystroju łazienki to i na te pachnidła znajdą się chętni, snobizm nie zna granic :D.

  3. zaczarowany pierniczek

    Po tym poście czuje sie bardzo skutecznie odstraszona od tej marki (i dlatego własnie przy najbliższej wizycie w Lului przetestuje ;P). Byłam kiedys w sklepie Lusha i doprawdy było to przeżycie traumatyczne zapachowo, "ponury cień chemii gospodarcze" to doskonałe okreslenie natury tych zapachów.
    Ale mysle, ze chętni na takie zapachy sie znajda, tylko tylko twórca/właściciel marki powinien pomyślec na tym gdzie je nalezy sprzedawać.

  4. W tym roku twórcy zapachów nie za bardzo przykładają się do swoich "dzieł". Efekty tego widać chociażby w wynikach konkursu: Doskonałość roku TS. Twórcy zapachów (nawet niszowych) kładą zbyt duży nacisk na reklamę, zamiast na zapach. Ja z ogromną niecierpliwością czekam na pojawienie się Idole EDP. Już chyba tylko ten zapach może uratować rok 2011. Nie testowałem oczywiście wszystkich nowości tego roku, więc możecie się nie zgodzić z moim zdaniem. Ja tylko opisuję moje odczucia.

  5. Katalino, obawiam się, ze w kwestii perfum powiązanych z kamieniami, wszyscy jesteśmy podświadomie rozbestwieni kamieniami Durbano. Choć róznica jest przecież zasadnicza. Durnbano jest jubilerem i tak nam te kamienie prezentuje, Tu mamy jakieś (jak napisała Zaczarowany Pierniczek) mambo dżambo zamiast solidnego przyłożenia się do perfumiarskiej roboty. a ja przeciez wiem, że Bejar potrafi!

    Polu, prawda. Snobizm też. A czasem nadzieja, która wygrywa nawet z rozumem. Bo czyż nie byłoby fajnie, gdyby jakiś kamień rozwiązał nasze problemy miłosne. A inny osobowościowe. A jeszcze inny zapewnił zdrowie? :]

    Zaczarowany pierniczku, też jestem pewna, że się znajdą. Flakony bardzo ładnie wyglądają. No i ta nadzieja, o której pisałam wyżej…
    Przetestuj przy okazji i napisz, czy Tobie też tak nie podeszły. Bo, jak widzisz, moje wrażenia opierają się na subiektywnych, uwarunkowanych doświadczeniami skojarzeniach. może Tobie skojarzą się inaczej?

    Majkel, mnie Idole już podszedł. 🙂 Ale nie do końca widzę go jako nową kompozycję. raczej jako kontynuację starej.
    Z dobrych zapachów z 2011 moge wymienić Shams Memo, genialne sa nowości ProFumum: Battito d'Ali i Arso (choć Arso mniej odkrywczy), świetne, choć znów nie odkrywcze są Dark Aoud Montale, Boski jest regal i cudne 1697 Frapin.
    Nie rozczarowały mnie także Citrine i Pardon. Z rzeczy nie moich udał się Jewel Micallef na przykład.
    No i my – Polacy mamy Szulca.

  6. Potrafisz zniechęcić. Nie przetestuję. Zazwyczaj dobrze jest sprawdzić czyjąś recencję testując zapach własnoręcz…, sory, -nośnie. W tym przypadku na pewno tego nie zrobię 🙂

  7. Ja zwykle, zanim zamówię próbki, sprawdzam nuty i recenzje, jeśli są dostępne. No niestety: ilość skóry i czasu na testy bardzo mocno nas ogranicza.

  8. zaczarowany pierniczek

    No i przetestowałam Kwarc, Ametyst i Tygrysie Oko. Kwarc to posledniej jakosci konfitura z róży (a właściwie profukt konfituropodobny), taka jaką ładują do pączków z Awiteksu (to taka wszedobylska piekaria z Krakowa, na początku studiów byłam na nia skazana). Ametyst to sztampowy ulepek, taki jedzeniowy skojarzył mi sie z Angelem. A tygrysiego oka nie pamiętam, choc nuty ma o najwiekszym potencjale

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Réglisse Noire – 1000 Flowers

Réglisse Noire to po prostu Czarna Lukrecja. Do lukrecji czuję gwałtowną awersję. Do całkowicie czarnych pasków, ślimaczków czy krążków szczególną. W Réglisse Noire lukrecji jest

Czytaj więcej »