Armia Kochanków chodzi za mną od roku z okładem. Dziś w końcu doszła. I poznacie ich po tym, jak kończą. 🙂
We are all mad hehe!
Etap pierwszy: gra wstępna.
Nie występuje.
Rozpylając Army of Lovers na skórę człowiek rzuca się w króliczą norę. Z impetem ląduje na dworze Królowej Kier – i to w czasie balu. Olfaktoryczny zgiełk, feeria woni, przepych aromatów… Blotki gnące się w ukłonach, orkiestra grająca Rakowego Kadryla, jeże czepiające się trenów sukien i flamingi w roli świeczników wyjadające z półmisków czerwony kawior i trufle…
Armia Kochanków rzuca się na skórę i wgryza w nią słodko – gorzką mieszanką róży, nut przyprawowych i mchu. Każda z nut chce grać główną rolę i każda ma problemy z nadwagą.
Róża – odziana od zielonych stóp po blade lico w czerwony aksamit – wymachuje lakowaną szpicrutą dźwięcznie zakrzykując: ściąć go!
Przyprawowy Walet w świetnie odszytym, lecz przyciasnym kostiumie muszkietera drobi w miejscu tupiąc rytmicznie i żywiąc nadzieję, że skłoni Różę do tańca wedle jego reguł.
A Róża ani myśli tańczyć, jak jej przyprawy zatupią, bo zajęta jest ściganiem ukrywającego się po kątach poczochranego Mchu w wielkim kapeluszu i skórzanych oficerkach.
Mech zaś ewidentnie rżnie głupa, bo wcale nie jest nieśmiały. Po prostu jest szypry… To znaczy chytry i liczy na to, że w kącie… Wiadomo.
W miarę upływu godzin bal się rozkręca. Flamingi uciekają kapiąc woskiem ze świec, odrzucony Walet porwał tacę miodowych ciasteczek i zaszył się z nią w garderobie, z Białego Królika zaczyna spływać farba i oto honorowy gość balu okazuje się Butsztynowo – Rudym Mokrym Jak Mysz Królikiem. Tresowane jeże zamiast serwować gustownie nanizane na kolce zakąski pochowały się pod fotelami. Tylko Szarak Bez Piątej Klepki, pogryzając fiołki z doniczek na parapetach, ze spokojem obserwuje coraz bardziej nerwowe towarzystwo. Ale on nie ma piątej klepki.
Atmosfera robi się coraz cięższa. Army of Lovers to zabawa bez umiaru. Ciężka róża, ostre przyprawy, szorstka nuta miodowa, ambra, spocone żywice, piwniczna paczula, mechaty mech… A na koniec błysk ostrego jak katowski topór piżma.
Ktoś tu jednak został ścięty.
Po pięciu – sześciu godzinach Królowa Róż nadal się bawi. Cały, nieco już zmięty, dwór trwa na posterunku. Cóż z tego, że flamingi zaczęły kąsać, a Już-Nie-Biały Królik zostawia na obiciach mebli jasne ślady? Przedstawienie musi trwać.
Kiedy przyjdzie czas na odejście – Army of Lovers znika jak prawdziwy dziwak. Kot – Dziwak. Bez pożegnania w postaci ciepłej bazy; z obłąkańczym uśmiechem, który wisi nad skórą jeszcze czas jakiś…
Data powstania: 2014
Twórcy: Jerome Epinette (zapach) Laurent Mazzone (koncepcja)
Trwałość: powyżej 10 godzin
Projekcja: dobra i (w zestawieniu z bogactwem nut) mocno skupiająca uwagę. Zbyt mocno.
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: kolendra, przyprawy, róża, fiołek
Nuty serca: drzewo kaszmirowe, sandałowiec, paczula, mech dębowy
Nuty bazy: miód, żywica bursztynowa, piżmo
- Kusiło mnie użycie wizerunku zespołu Army of Lovers w charakterze ilustracji do tekstu, ostatecznie jednak zwyciężyła opowieść. Wszystkie zdjęcia są kadrami z filmu „Alicja w Krainie Czarów” w reżyserii Tima Burtona.
13 komentarzy o “Ale jazda! Army of Lovers LM Parfums”
Coś czuję, że mogłoby mi się spodobać 🙂 Nie tylko z powodu uwielbienia dla filmowej wersji Alicji.
Ja napiszę tak: mocna rzecz! 🙂
Nada się na karnawałowy bal! Czytam te Twoje opowieści i wizualizację je za każdym razem. Sabbath – zamieszkajmy razem! 🙂
Haha! To kuszące, bo w domu nie mam nikogo, kto podzielałby moje zainteresowanie zapachami. 🙂
Hmmm… W jakże bliską chyba każdemu z nas zakręconą historię ubrałaś tą woń tak że też mocno poleciałaś. 😉
Uwielbiam "Alicję w krainie czarów". Nie Puchatek i nie Muminki były ulubionymi opowieściami mojego dzieciństwa. i nie grzeczny "Mały Książę". "Alicja" właśnie. Alicja, której niezwykła, twórcza inteligencja błyskawicznie dostosowuje się do nowych realiów, szuka rozwiązań, korzysta z dostępnych środków.
Szalona, totalnie pojechana wizja. Z jednej strony grzyba się rośnie, a z drugiej maleje… To jest coś, co mnie ukształtowało. 🙂
Widać a nawet i czuć 😉
Wiesz, Klaudio, Ty tak piszesz, że nawet, gdyby zapachy, którym poświęcasz swoją niewyczerpaną inwencję, więc gdyby te zapachy nie istniały – to twoje słowa działają na wyobraźnię, tę wizualną, że strasznie żałuję, że nie zaglądam tu częściej. Podziwiam, jak potrafisz stworzyć całą anegdotę, historię do zapachu – doskonale skonsolidowaną z perfumami, których dotyczy, o czym się wielokrotnie przekonałam.
(właśnie noszę Ombre Indigo – nawet nie wiedziałam, że wspomniałaś o duftarcie, za co serdecznie Ci dziękuję).
Justyno, to naprawdę piękny komplement.
Może ja powinnam napisać coś na wzór "Biblioteki XXI wieku" czy "Wielkości urojonej", tylko o perfumach? :)))
Och co za recenzja! Pięknie opisałaś. Wpadłam w Twoją bajkową wizję. Do tego te buchające kolorami zdjęcia. Pozostawiłaś mnie z uśmiechem na twarzy bliskim szerokości kociego . I następny zaznaczony – testować . 🙂
Bardzo lubię zostawiać Cię z uśmiechem na Twarzy. Po to właśnie piszę. Dla uśmiechów. 🙂
Porównanie niesamowicie prawdziwe. Pojawiają się nagle, by nagle zniknąć, ale ten zapach unosi się w szafie od ponad 25 lat- jest tak trwały 🙂
"Kiedy przyjdzie czas na odejście – Army of Lovers znika jak prawdziwy dziwak. Kot – Dziwak. Bez pożegnania w postaci ciepłej bazy; z obłąkańczym uśmiechem, który wisi nad skórą jeszcze czas jakiś… "
Cieszy mnie, kiedy ktoś odbiera zapach podobnie i "czuje" te moje szalone porównania. 🙂