Kolekcja emocji inspirowanych prze naturę - Yves Rocher



Perfumy to luksus. Każde.
Luksus pozwolenia sobie na piękno. Ulotne, niewidoczne, nieuchwytne. Piękno, które nie ubiera, nie ogrzewa, nie zakrywa. Piękno bez konotacji praktycznych i dlatego właśnie tak luksusowe.

Wśród ludzi używających perfum (i tych nieużywających także) zdarzają się dyskusje o tym, czym jest luksus "prawdziwy". Próby stopniowania luksusowości luksusu i prawdziwości sztuki. I dobrze. Dyskusje o sztuce i próby skategoryzowania piękna to jedna z tych rzeczy, która towarzyszy ludzkości od tysięcy lat. Rozmawiajmy.

Zanim jednak zaczniemy wychwalać sztukę niedostępną i bagatelizować tę dostępną, powiedzmy wprost:
- Niedostępność nie jest miarą wielkości sztuki. 
- Popularność nie jest miarą wielkości sztuki.
- Cena nie jest miarą wielkości sztuki.

A perfumy? Perfumy są duszą stylu. Dowodem na to, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.


Skąd ten wstęp - zapytacie. Ano stąd, że dziś na SoS goszczą perfumy bardziej dostępne. Od lat staram się nie utknąć w niszy, nie stracić z oczu perfum, które mam na wyciągnięcie ręki.

Kiedy Yves Rocher zapowiadał serię Eaux de Parfum Collection, od razu wypatrzyłam w niej kilka zapachów łapiących się na kategorię must niuch. Bo nuty mleczne, bo sól, bo paczula, bo skóra. Bo - rozumiecie - czysta forma, proste kompozycje, naturalne składniki. Gdyby taką serię zaanonsowała jakaś hiper eko marka - pewnie uznano by to za wielką nowinę.


I właśnie dlatego, zanim znów zanurkuję w niszę - zapraszam Was do lektury recenzji pierwszych pięciu zapachów kolekcji Eaux de Parfum. Co prawda z naturalnymi składnikami to taka trochę ściema, ale niewątpliwie są to perfumy skomponowane przez największe nosy światowego perfumiarstwa. I chociażby dlatego, należy im się miejsce na SoS.




Garden PARTY


Róża z miętą to nie jest najbardziej intuicyjne złożenie w świecie. No dobrze - przyznajmy także, że nie jest absolutnie unikalne. Z kontrastowym złożeniem głębi aromatu róży ze świeżością mięty bardzo dobrze poradzili sobie Olivier Polge i Jean-Christophe Herault tworząc dla domu mody Balenciaga śliczną i bardzo popularną Florabotanicę. Oraz Amelie Bourgeois i Camille Chemardin komponując pogodne, totalnie uniseksowne Talento Mendittorosa.

Czy udało się Marie Salamagne dać kompozycji stworzonej dla Yves Rocher własny charakter?


Zacznijmy od pytania, które nasuwa się samo: czy da się zrobić perfumy na samej róży z miętą?
Odpowiedź brzmi: da się, ale po co?

Garden Party to kompozycja bardziej złożona, niż sugerują nuty. W otwarciu zapachu dominuje akord kwiatowy, brzmiący wcale nie jak róża, lecz jak słodkie kwiecie owocowych krzewów. Sakura. Kwiat pomarańczy, śliwy, jabłoni. Dopiero z czasem pojawia się kolor.

Róża w Garden Party jest różowa, nie czerwona. Niewinna. Okraszona słodyczą jabłka. Podkręcona nutką przypominającą nieco rabarbar. Śliczności.
Mięta w Garden Party jest... no jak to mięta. Eteryczne, zębate listki. Zielone zielenią splamioną błękitem - bo przecież mięta pachnie na niebiesko i nawet projektanci opakowań gum do żucia to wiedzą.

I ta trochę spóźniona mięta daje perfumom Marie Salamagne ostateczny charakter. Przestrzeń, chłód, ruchliwość. Jak gdyby mięta w zielono błękitnym kubraczku solidnym pchnięciem rozbujała huśtawkę, na której siedzi róża w różowej sukience. I oto zapach nabiera wiatru w płatki.


Mięta to naprawdę specyficzna nuta. Pomimo tradycyjnych, cukierkowo - gumowych konotacji, w perfumach albo brzmi nowocześnie, albo banalnie i perfumiarze średnio ją lubią. Właśnie przez te konotacje, które automatycznie uruchamiają ciąg skojarzeń: mięta - cukierki - guma do żucia - syntetyk - taniocha. I, choć osobiście nie powiedziałabym, że kompozycja Maria Salamagne brzmi tanio, trudno nie zauważyć, że złożenie owocowa słodycz + różyczka + mięta daje efekt dość... dziewczęcy. Z pozytywną i negatywną konotacją tego określenia. Negatywną nawet bardziej. Choć, oczywiście, to kwestia gustu.

Pomijając kwestie gustów, upodobań i dziewczęcości - najważniejszym zastrzeżeniem, jakie można i należy mieć do tej konkretnie propozycji z serii, jest kiepska moc. Garden Party trwa krótko i (nawet w świątecznej cenie) stanowi rozrywkę nietanią. Dziewczynki na huśtawce są rozczarowane.


Data premiery: 2019
Kompozytorka: Marie Salamagne

Nuty zapachowe: róża damasceńska, wyciąg z liści mięty





Matin BLANC


O Matin Blanc producent pisze, że jest to woda perfumowana, która koi zmysły. I coś w tym jest. Pogodnie łagodny, lekki blend miękkiego kwiecia z nutami cytrusowymi - pozbawiony lepkiej słodyczy i męczącej gęstości towarzyszącej zwykle temu złożeniu - brzmi na tyle niezobowiązująco, że po prostu uspokaja. Człowiek pachnie sobie Matin Blanc i wrzuca na luz.


Zacznijmy od początku. Od poranka. Od świeżej, białej pościeli. Promyków słońca cedzonych przez sito białej firanki.

Matin Blanc to zapach czysty bardziej, niż świeży. Pozbawiony zieleni bukiet białych kwiatów złożony nie tylko z neroli i kwiatu pomarańczy, lecz także z miękkiej gardenii i okrojonego z animalnej części spektrum, subtelnie kokosowego jaśminu (czyli realnie z laktonu dihydrojaśminowego, ale nie zabijajmy magii).

Nuty cytrusowe zwinięte tu zostały w kłębuszek pozbawiony cech szczególnych - tych dystynktywnych kancików, które osadzają nam zapach w wyobraźni dając mu kolor, fakturę, smak. Matin Blanc nie są zielone jak bergamotka, ani żółte jak cytryna, ani nawet pomarańczowe jak grejpfrut. Są po prostu niezobowiązująco świeże i, w zestawieniu ze niezobowiązująco białokwiatowym akordem białokwiatowym (redundancja zamierzona) tworzą kompozycję... niezobowiązującą. Wygodną. Czystą. Przyjemną.


W cichej, jasnej bazie pojawia się jedna z moich ulubionych syntetycznych molekuł - sandalore. Kremowy aromat przypominający biały sandałowiec ładnie dopełnia kompozycję, dodając jej przy okazji żywotności i miękkości.

I wcale, ale to wcale nie popełnię świętokradztwa pisząc, że stylistycznie kompozycja Fabrice Pellegrina przypomina Aqua Universalis Francisa Kurkdjiana. Spójrzcie na nuty. Na opisy. A najlepiej powąchajcie. 😀


Data premiery: 2019
Kompozytor: Fabrice Pellegrin

Nuty zapachowe:
Nuta głowy: olejek z kwiatu pomarańczy
Nuta serca: olejek z kwiatu neroli
Nuta bazy: ekstrakt z bergamotki





Plein SOLEIL


Fabrice Pellegrin - kompozytor Plein Soleil twierdzi, że te perfumy to orient. Barwny i skrzący. A ja powiem, że wcale nie.

Plein Soleil to poranek w Nowym Jorku, Berlinie, albo innym multikulturowym mieście w dowolnej części świata. A bohaterką opowieści wcale nie jest pulchna odaliska czy perska księżniczka, lecz dziewczyna nowoczesna, w jasnym garniturku i na szpilkach. Może i ma na głowie zamotaną chustę, ale po pierwsze jest to chusta różowa i cieniutka jak mgiełka; a po drugie wcale nie wiadomo, czy nosi ją dla zasady czy dla urody.


Zapach jest nowoczesny. W otwarciu lekki, dynamiczny, kosmopolityczny. W bazie kremowy, lecz wciąż daleki od stereotypu orientu gęstego jak miód.

Najważniejszym akordem kompozycji są białe kwiaty. Tuberoza? Tak, ale rychło przegrywa ona z ylang - ylang i gardenią.
Wyczuwalna w otwarciu lekko pikantna nutka cytrusowa stopniowo przygasa i wówczas wygląda zza niej ładnie poprawny akord drzewny. Niby sandałowiec, bardziej sandalore, a jeszcze bardziej kaszmeran i ISO. Ale hej - obecność ISO w perfumach nikomu nie przeszkadza.


Właściwie nie mam zastrzeżeń do Plain Soleil. Perfumy są ładne, miło się noszą i mają naprawdę przyzwoitą trwałość. Brak im tylko odrobiny szaleństwa, ale... ale na szaleństwo przyjdzie jeszcze czas w tej kolekcji. Obiecuję!


Data premiery: 2019
Kompozytor: Fabrice Pellegrin

Nuty zapachowe:
Nuta głowy: olejek z kwiatu tuberozy
Nuta serca: olejek kardamonowy, ekstrakt z sandałowca
Nuta bazy: wyciąg z kwiatów ylang-ylang






Tropicale TENTATION


Każdy, kto kiedykolwiek odwiedzi Chiny na dłużej, niż tydzień czy dwa i zwiedzi więcej, niż Chiński Mur, Zakazane Miasto i mauzoleum pierwszego cesarza Qin musi, po prostu musi ulec urokowi aromatu kwiatu osmantusa. Osmantus jest tam wszechobecny. W formie olejków, mydełek w hotelach i perfum używanych przez drobne jak laleczki Chinki; kwitnący przy domkach w małych wioskach; malowany czarnym tuszem przez, obłędnie niejednokrotnie utalentowanych, ulicznych artystów; dodawany do czarek podczas ceremonii parzenia herbaty.

Łagodny aromat tego drobnego kwiecia potrafi zachwycić nawet najbardziej ortodoksyjnego miłośnika kadzideł. Daję słowo!


W Tropicale Tentation miękki, słodki osmantus złożony został z cierpkim aromatem pomarańczowej skórki. I to wywrócenie owocowych cytrusów na lewą stronę - postawianie ich w kontraście do słodyczy, a nie w charakterze jej źródła świetnie się kompozycji Amandine Clerc-Marie przysłużyło.

Zapach faluje na skórze jak ciepłe powietrze w tropikach, balansując między cierpkością, a słodyczą; ostrością i miękkością.


Tropikalne perfumy Yves Rocher to (będzie) naprawdę fajna propozycja na lato, na upały. W stylu tropikalnych Escad - równie pogodne, równie niewymagające i równie nieskomplikowane.

Wrażenie świeżości i chłodu zawdzięczamy pomarańczowej skórce. Łagodnie ciepłą przestrzeń, w której ta pomarańcza nam hula daje słoneczny osmantus. Gdzieś w tle walają się klementynki i kwitnie lotos. I może hibiskus, ale to daleko, daleko i nie wiem, czy chce mi się tam pobiec.


Data premiery: 2019
Kompozytorka: Amandine Clerc-Marie

Nuty zapachowe: kwiat osmantusa, skórka pomarańczowa





Sel D'AZUR


Nuty Sel d'Azur są proste jak budowa cepa: grejpfrut, cedr, wetiwer. Niby nic specjalnego, ale...
Grejpfrut jest tu cierpki, wręcz gorzki. Tak cierpki, że zapach zdaje się skrzypiec pod palcami. I tak gorzki, że czujemy tę gorycz w tyle języka.
Cedr jest jasny, młody i mokry.
Wetiwer - początkowo zielony, żywy i żywiczny - z czasem ciemnieje i nabiera ziemistych tonów.

Wszystko to razem porządnie obsypane syntetycznymi molekułami. W sekcji cedrowej będzie to acetat cedrylu (choć być może także vertofix). W roli tytułowej szczypta rozyranu super, szczypta calone, szczypta pinoacetyloaldehydu. I garść wiatru znad oceanu...


Sel d'Azur to mój dotychczasowy faworyt z serii. Bez nut kwiatowych, bez słodyczy, bez całej tej pseudonaturalnej otoczki towarzyszącej tej serii. Syntetyki dmą tu w trąby i walą w talerze tak, jak powinny. Bezwstydnie.
No i wreszcie jest to rzetelny uniseks!

W grudniu (czyli teraz, teraz, teraz) debiutują kolejne trzy kompozycje i mam wobec nich spore oczekiwania. Ale na razie - niesie mnie wiatr znad oceanu. :)


Data premiery: 2019
Kompozytorka: Marie Salamagne

Nuty zapachowe:
Nuta głowy: olejek grejpfrutowy
Nuta serca: olejek cedrowy
Nuta bazy: olejek z wetywerii

Komentarze

  1. Już byłem niemalże pewien, że nie znajdę tu niczego dla siebie i ba..!
    Pojawia się Osmanthus, którego uwielbiam.
    Koniecznie typ nr.2 na letniego świeżaka.
    Pierwszym jest, stosunkowo niedawno odkryty, bardzo sympatyczny i tani jak barszcz Cerruti Essentiel.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam, że straciłam trochę serce do marki. Konsekwentne wycofywanie zapachów i produktów kosmetycznych, które lubię, i "zielony" marketing nie mający wiele oparcia w rzeczywistości - to spowodowało, że nawet nie chciało mi się sięgać po ich najnowsze propozycje. Szczególnie, że wcale nie są atrakcyjne cenowo. Ale spróbuję, oczywiście, bo zawsze warto próbować.
    Dobrze, że mam jeszcze jedną buteleczkę Neonatury Cocoon, do tego poziomu już chyba nigdy nie wrócą :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Mialo byc dobrze-wycofali swietna kolekcje Essences i dali w zamian.. to cos. Nijakie, wtorne do bolu, banalne. Ale ta marke spisalam juz na straty.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty