Po recenzji Smolderose postanowiłam kontynuować dobrą passę i pociągnąć trochę temat January Scent Project. Niestety, próbki spirytusowe mi praktycznie wyparowały. Same fiolki są piękne, duże i ładnie oznaczone; mają atomizery i w ogóle cud miód i orzeszki, ale szczelność taka sobie. Podobny problem mam z próbkami z perfumerii Lulua. Mają chyba najładniejsze z polskich perfumerii fiolki, ale ich szczelność pozostawia wiele do życzenia.
I właśnie z powodu problemów ze szczelnością, recenzja January Scent Project będzie jeszcze jedna tylko i będzie dotyczyła perfum w olejku – podobnie jak Smolderose, co zaznaczam w „stopce” recenzji.
Otwarcie to duet nut. Zaskakujący, nietypowy, nieklasyczny.
Pięknie brzmiący, szlachetny, srebrzystoigły cedr i cierpki jak pot anyż. Błękitna krew perfumiarstwa w zderzeniu z plebejskim ziarnem, solą ziemi, kminem biedaków. Bo jednak kmin to zapachowo taki pot opalonego, złotoskórego tragarza, a anyż to pot bledziucha głodującego w nieogrzanej chacie.
Wszystko powyższe metaforycznie, symbolicznie i z odwołaniem raczej do obrazów Bridgmana i Chełmońskiego, niż do jakichkolwiek realiów.
John Biebel |
Drugi plan to akord żywiczny. Wszechobecny benzoes, nieco elemi oraz molekuła, która nazywa się Oenatric Ether i odpowiednio przybrana pachnie brandy i koniakiem, a nieodpowiednio przybrana dostaje niuansu przypominającego skwaśniały pot i owoce. I tu, w złożeniu z anyżem, mandarynkową skórą i benzoesem ten niuans się pojawia. Szczególnie, że w bazie czai się piżmo i ono – to piżmo – strasznie nie może się doczekać, żeby wleźć na ten cedr i go popsuć.
Pierwszy kwadrans z Treebuoy jest emocjonujący. Człowiek tropi te nutki z wielkim napięciem czekając, co wylezie na wierzch: spocony anyż, czy balsamiczny akord iglasty.
John Biebel |
Nie będę Was trzymała w napięciu i od razu ogłoszę zwycięzcę. Serducho Treebuoy to eteryczny balsam jodły i utrzymujący się w błękitnym, cyprysowym spektrum cedr. To one wygrywają, ale w kadrze czai się zapach cierpkich liści geranium, dziwny kardamon, dziwne ziele (pewnie angielskie, ale kto je tam wie, po jakiemu gada) i ten anyż pachnący trochę herbatką dla niemowląt, a trochę… strawioną herbatką dla niemowląt.
Kompozycja Johna Biebela jest, niewątpliwie, kompozycją oryginalną. Niebanalne złożenie nut głównych nie jest w perfumach spotykane często. Więc to niewątpliwy plus.
Z drugiej strony to, że perfumiarze raczej nie składają iglaków z anyżem może jednak mieć jakieś uzasadnienie. Może na przykład trudno to zrobić w taki sposób, by brzmiało dobrze?
Nie, żebym coś sugerowała… Choć chyba właśnie to zrobiłam. 😁
Rozwija się Treebuoy dość oszczędnie. Po pierwszych, szybkich zapasach cedru z anyżem zawodnicy dochodzą do pewnej ugody. Polega ona na tym, że chyba nikomu już się nie chce.
I mnie też się nie chce.
A Wam?
Data premiery: 2018
Kompozytor: John Biebel
Recenzja dotyczy perfum w formie olejku.
Trwałość: kilka godzin przy „olejkowej”, kokoniastej projekcji. Brakło róży i (moim zdaniem) warsztatu, żeby utrzymać moc.
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: zielona mandarynka, anyż
Nuty serca: balsam jodły, geranium, ambra, kardamon
Nuty bazy: cedr himalajski, piżmo, benzoes
8 komentarzy o “A jednak nie pływa! Treebuoy January Scent Project”
No to stwierdzenie „kompozycja oryginalna” zyskało teraz nowe oblicze. I wcale nie sugerujesz nic . Zupełnie. ;-))
Już mi się nie chce próbek. Sama nie wiem dlaczego.
Jestem mistrzynią niedopowiedzeń, które zostały dopowiedziane. 😉
Czyli nie jestem. :/
W temacie próbek: testować zawsze warto. Po Smolderose myślałam o zamówieniu własnego setu, ale po pobieżnym obniuchaniu reszty… poczekam aż się zdarzy sam. ten set. Albo nie.
To odpowiem podobnie. Jeżeli się potknę o nie ,to potestuję. Ja niczemu podsuniętemu pod nos nie odmawiam.
No oczywiście! Wódki, pacierza i testów perfum nie odmawiam. 😉
Tym razem nie potrafię sobie wyobrazić, jak to pachnie. Moja wyobraźnia podsuwa mi pod nos coś dziwnego… Podobnie jak Przedmówczyni, gdyby mi się te January gdzieś trafiły, to chętnie przetestuję, ale specjalnie zamawiać nie będę.
Podobno Burvuvu są interesujące i mają udaną nutkę grzybów. Ale niestety, nie testowałam ich.
jak tak poczytałem na stronie, to te olejki mają inny skład od atomizerów (przynajmniej w przypadku różanym, bo w olejku jest wanilia, a w psikaczu w opisie nie ma.
hm… anyż solo błe 😉
Myślę, ze w obu jest, a opis był robiony pod to, co wychodzi w noszeniu. W sensie po nutach, które autorowi wyszły di przodu.
Wanilia często wyłazi w olejkach i w perfumach o bardzo wysokiej koncentracji. Z powodów czysto chemicznych.