– Urodziłem się i wychowałem w St. Clair (Michigan), około godzinę drogi na północ od Detroit. W miejscu, z którego pochodzę, jeśli ktoś nie pracuje w fabryce samochodów, nie pracuje w ogóle. Każda fabryka produkuje różne części samochodowe, ale w St. Clair jest zupełnie inaczej – tutaj wszystkie zakłady są takie same. Nie chciałem iść tą ścieżką, dlatego nauczyłem się malować motocykle i majsterkować przy nich. Pracując w warsztacie, pokochałem zapach brudu, smaru, oleju, a czasem też krwi, kiedy skaleczyłem sobie ręce – opowiada o sobie John Pegg, znany niegdyś jako youtuber Kerosenetrewthe, a obecnie jako nos, dyrektor kreatywny, właściciel i w ogóle wszystko w Kerosene Fragrances.
– Zawsze byłem wrażliwy na zapachy. I w ten sposób z benzyny, stemplowanej stali, plastiku, drzew i ziemi powstało Kerosene – dodaje i ja przyznaję uczciwie, że mnie tym tekstem totalnie zdobył.
Lata temu, kiedy marka wchodziła na rynek, byłam mocno podekscytowana pomysłem i osobiście nakłaniałam perfumerię Lulua, żeby ściągnęli zapachy Pegga do Polski. Lulua spełniła moje marzenia a ja się troszkę obijałam z recenzjami, ale ostatnio po prostu polazłam do perfumerii, wzięłam set próbek i powiedziałam, że zamierzam je opisać. Bo warto.
Kerosene to nie są perfumy szczególnie skomplikowane, szczególnie wyrafinowane ani szczególnie trudne w odbiorze. Określiłabym je jako przyjazną odbiorcy niszę poskładaną tak, żeby było… fajnie. Pegg ewidentnie lubi zapachy ciepłe, utrzymane w palecie barw ziemi, choć wcale niekoniecznie barw naturalnych. Mamy tu romans z technologią, ale jest to technologia retro – taka dwudziestowieczna i to wcale nie z ostatnich dekad. I w perfumach to wciąż się sprawdza i wciąż cieszy.
Zapraszam Was do wspólnej podróży w świat fantazji Johna Pegga. Podróży, którą – dzięki Perfumerii Lulua – zwieńczymy rozdaniem.
Wiele pisałam o systemach ustalania kolejności pojawiania się recenzji. Tym razem system jest następujący: sięgam do torebki i na co trafię, to będzie. 😁
Za to wstępy do recenzji będą nieprzypadkowe, bo są to oficjalne briefy Josha, który lubi przedstawiać swoje zapachy opowieścią.
Copper Skies
Niebo miedzianej barwy, przepasane wstęgami miodu, goździków i ambry. Za linią horyzontu słodka bazylia wychyla się zza ciemnych cedrów inkrustowanych tytoniem. Powietrze jest dymne, pikantne i lekko słodkie. Obecność zapachu wywołuje mimowolny uśmiech.
Stary design fakonów – jeszcze z czasów manufaktury |
John Pegg zapowiada mimowolny uśmiech i… oj ma chłop rację!
Pierwszy wdech brzmi jak świeży tytoń z labdanum. Żywicznie skórzasty aromat – ostry i słodki – dosłownie wymusza kolejne wdechy. Głębokie i satysfakcjonujące.
Nuty eteryczne sklejone z piękną, leśną, żywą drzewnością. Ziołowa, cierpka, ciemnozielona żywiczność wyzłocona subtelną, niejednoznaczną słodyczą nut miodowych. Słodki rozmaryn ze słodką bazylią – żywe listki schwytane w złotą pułapkę elemi.
Las. Bór właściwie, bo Pegg maluje zapachem nie tylko cedry, lecz i świerki i sosny i wszystko to, co przemawia nam do wyobraźni. Nie da się bowiem patrzeć na Copper Skies bez osobistego zaangażowania w opowieść. Bez dorzucenia nut podświadomych, wydobytych ze wspomnień i marzeń.
Copper Skies to potęga życia we wszystkich jego niesamowitych przejawach zastygła w bezruchu, zaklęta w zapach.
Grafika autorstwa H-TEAM |
Z czasem, dokładnie jak w opisie, niebo zabarwia się złotem. Eteryczna, zielona, mroczna surowość otwarcia wyzłaca się i łagodnieje. Nuty tytoniowe i wosk powolutku prowadzą kompozycję w kierunku ambrowej bazy. Nie jest to jednak w żadnym razie ambra orientalna, sezamowa, zbytkowna – znana z krągłych orientów i wszystkich tych „zmysłowych” przyjemniaczków w ładnych flakonikach.
Ambra w Copper Skies jest szara, szorstka, pachnąca morzem i podróżą. Kadzidlana, lekko skurzona, podejrzanie brzmiąca dokładnie jak labdanum. 😉
Po paru godzinach na skórze niebo nie jest już miedziane ani złote, lecz ołowiane. Chmury szurają brzuchami po horyzoncie – ciężkie jak Latające Wieloryby francuskiej Gojiry.
Hipnotycznie powoli niebiosa sklejają się z ziemią. Horyzont staje się jedyną płaszczyzną realnego świata. Ołowiane wieloryby śpiewają swoją pieśń.
Data premiery: 2012
Kompozytor: John Pegg
Projekcja: zamaszysta, lecz ze względu na eteryczność zapachu, nieprzytłaczająca
Trwałość: powyżej 8 godzin
Nuty zapachowe:
ambra, cedr, liście tytoniu, wosk pszczeli, bazylia, goździki
16 komentarzy o “Kerosene Copper Skies – nareszcie!”
O, czyli miałem rację 😉 Nazwa przemówiła, okazuje się, że po Twojej recenzji reszta też przemówi! 😀 podoba mi się wszystko!
♥
Ha! Mnie też. A najbardziej Gojira. 🙂
"Chmury szurają brzuchami po horyzoncie – ciężkie jak Latające Wieloryby francuskiej Gojiry." Dzisiaj takie chmury szurają mi po głowie , ale dobrze, że mogę się naczytać i nacieszyć i chociaż na chwilę zapomnieć o wiszących chmurach. Piękna, wymowna grafika …
Mam nadzieję, że chmury z głowy poszły precz.
Tulę. <3
Takiej ambry szukam, szarej i wytrawnej. Czy to coś w stylu Red Amber Incense? Oczywiście chodzi mi o samą nutę ambry, nie o całe perfumy.
To polecam Affinessence-Musc Ambregris.Nie ma drugiej takiej ambry .
Dzięki z propozycję. Dopisuję do listy 🙂
Marinette – Red Amber Incense jakiej marki? Bo jestem pogubiona.
W sumie zerknij może w indeks ambr. jest ich tam sporo opisanych.
Marka to Voluspa. Indeks ambr czytałam, ale trochę się pogubiłam 🙂
Ha! Znam i nawet mam flakon!
Zaraz go odkopię.
I nawet recenzowałam. Proszę, mam dowód. 😉
https://www.sabbathofsenses.com/2009/09/voluspa-basic-black-red-amber-incense.html
Uwielbiam 🙂 Moja druga flaszka od Kerosene (pierwszą było Broken Theories). Czekam na kolejne recenzje! 😉 Ciekawa jestem czy Ciebie któraś kompozycja oczaruje…
Więcej, niż jedna. To mogę powiedzieć. 🙂
byłom pewne, że komentowałom, ale jak widać nie, dziwy dziwy proszę państwa.
ta labdanumowa ambra mówi do mnie i obiecuje mi niestworzone rzeczy, trzeba będzie zapolować na próbkę. Zwłaszcza, że czytając o zatopionej zieloności myślę trochę o bursztynie, a trochę o popołudniu w końcu sierpnia, kiedy wszystko jest jeszcze ciężkie od słońca, ale już podbite chłodem.
Warto, naprawdę warto poznać. W ogóle cała marka warta jest testów, bo są w niej kompozycje po prostu fajne (nie olśniewające), ale gniotów raczej nie ma i to jest super!
zgadnij, których perfum spróbowałom jako pierwszych!
one były takie jak sobie wyobrażałom i w ogóle nie takie, jak sobie wyobrażałom.
pierwszy wdech to jako żywo Jaegermeister 😀 pity na zewnątrz, kiedy zdecydowanie wieje wiatr i zdecydowanie ciepły. Jest moje sierpniowe popołudnie, późne, na granicy z wieczorem, żywica na wiśni nawet nie pije, a opija się tym słońcem. I skradający się chłód też jest, zwłaszcza na początku, o dziwo, potem jakoś się kładzie blisko przy skórze i może nic w tym dziwnego, wszak to jeszcze lato.
Ten komentarz to poezja.
Dla mnie Jaegermeister jest za słodki. Słodszy, niż Copper Skies, ale porównanie mnie zachwyciło!