Zapraszam Was w podróż sentymentalną.
Podróż w czasie, bo perfumy Anais Anais Cacharel zadebiutowały w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku i lata największej popularności mają już za sobą.
Podróż przez historię, bo estetyka tej kompozycji jest retro jak suknia ślubna prababki.
Podróż eksplorującą także zmiany społeczne, bo Anais Anais od początku promowane były wizerunkami modelek wyglądających bardzo młodo. Reklamy kiedyś akceptowane i podziwiane są obecnie przedmiotem dyskusji o tym, czy tak ukazywany mariaż niewinności ze zmysłowością jest właściwy. I od razu uprzedzam, że tym razem nie zajmuję stanowiska. Zaznacam jedynie, że odbiór pewnych zjawisk zmienia się w czasie, czego przykładem może być współczesny odbiór powieści takich jak „Lolita” Nabokova czy chociażby „Lalka” Prusa.
Mój osobisty stosunek do tych perfum to także jest pewna podróż. Kiedy je poznałam – jako dzieciak jeszcze – uważałam ich zapach za absolutnie nieznośny. Teraz, po latach doświadczeń, uważam Anais Anais za bardzo dobrą kompozycję. Nadal nie są to perfumy w mojej osobistej estetyce; nadal ich piramida zapachowa to jest w znacznej części top nut, których nie lubię (a niewiele jest takich!); nadal kompletnie się w nich nie odnajduję, ale… podziwiam. Wyrazistość, konsekwencję i siłę wizji wykreowanej przez czterech aż perfumiarzy – albowiem dzieło to zmieszali wespół w zespół: Roger Pellegrino, Robert Gonnon, Paul Leger i Raymond Chaillan. Ileż bym dała za to, żeby móc obserwować proces, w wyniku którego czterech panów łączy swoje talenty i techniczne umiejętności i dochodzi do tego jednego, wyjątkowego rezultatu. Lista nut wygląda, jak gdyby każdy z nich bardzo… się postarał. 😉
Anais Anais to perfumy, które nie mają początku. Wchodzi się w nie jak pudrową mgłę: gęstą, suchą, szeleszczącą kiedy zapach sunie po ścieżkach neuronalnych. Świat cichnie, czas zwalnia, toniemy w onirczno – kosmetycznym mirażu.
Potężny bukiet nut kwiatowych: morze białych płatków ciężkich jak czarna dziura. Pudrowy tuman tłumiący wszystkie doznania – poza zapachem. I trzeci jeździec tej pełzającej, olfaktorycznej apokalipsy: akord kremowy, kosmetyczny, gęsty jak zastygający wosk.
I kiedy już zaczyna brakować nam tchu z tego przepudrzenia, przekwiecenia i przekremowania… ze zdziwieniem zdajemy sobie sprawę z tego, że Anais Anais wcale nie są tak ciężkie, jak nam się wydawało w pierwszych chwilach. Jak oko akomoduje się do światła, tak węch akomoduje się do tej wielkiej bieli. Z bezmiaru kwiatów, pudru i kremu zaczynamy wyławiać… przyjemność. Przyjemność, jaką daje utonięcie w tych dziwnych perfumach.
Zaczynamy odróżniać poszczególne nuty.
Lilia daje kompozycji wrażenie chłodu. Piżmo i irys brzmią nie tylko pudrowo, ale też niepokojąco animalnie. I zdecydowanie zachęcają do podążania za Białym Królikiem. Nieśmiała drzewna baza przyciąga zapach do skóry jak grawitacja. Ale prawdziwą magię czyni mech!
Zaskakująco dorosły, szyprowo wyrafinowany akord upleciony z mchu dębowego, żywicznego kadzidła i „fużerowej” lawendy zmienia odbiór zapachu, klimat tkanej przez kompozytorów opowieści i… no wszystko zmienia. Tańczące dzieweczki, które podglądamy na skąpanej w jasnym słońcu, obsypanej białym kwieciem łące to w istocie potężne (i dość wredne) rusałki, które pomieszają nam zmysły jeśli wejdziemy w pudrową chmurę ich magii.
A wejdziemy. Tak właśnie będzie.
Współczesny odbiór Anais Anais rzadko jest pozytywny. Ludzie, którzy nie są fanami perfum vintage zazwyczaj kojarzą je ze starą babą i wszystkim tym… co dobrze znamy ze zgryżliwych komentarzy pod adresem różnych Szaneli i Karonów. I ja to rozumiem.
Jeśli z kolei użyjemy Anais Anais w towarzystwie zaangażowanych i poszukujących miłośników perfum – możemy doświadczyć marszczenia wyrafinowanych nosków, że kwiatki i w ogóle banał. I to w sumie też rozumiem.
Ale!
To nie jest banał! To jest przemyślana, dobrze złożona kompozycja, która buduje wizję, ma moc i zamysł. Tyle, że jest to wizja nie dla każdego. A współcześnie to w ogóle dla nielicznych. Koneserów.
Do których ja się, w tym przypadku, nie zaliczam.
Data premiery: 1978
Kompozytorzy: Roger Pellegrino, Robert Gonnon, Paul Leger i Raymond Chaillan
Projekcja: obszerna
Trwałość: dobra jak na perfumy selektywne
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: biała lilia, hiacynt, wiciokrzew, galbanum, kwiat pomarańczy, lawenda, bergamotka, cytryna, czarna porzeczka
Nuty serca: lilia, konwalia, marokański jaśmin, goździk (kwiat), wiciokrzew, tuberoza, ylang – ylang, irys, róża
Nuty bazy: mech dębowy, kadzidło, piżmo, skóra, sandałowiec, wetiwer, cedr, paczula, ambra
Posta zilustrowałam, między innymi, ujęciami z pięknej (i niewinnie zmysłowej) reklamy Cacharel Anais Anais Premier Delice z 2013 roku. Twórcami kampanii są Olivia Bee, Marcel Zyskind i Mourad Belkeddar.
Cały film znajdziecie na stronie Marcela Zyskinda: KLIK
Warto wejść, warto zobaczyć! I nie umieszczam filmu z YT, bo wolę, żeby Twórca zaliczył linkowanie, wejścia i trochę zasłużonego uznania.
Swoją drogą, na stronie Marcela Zyskinda znajdziecie także inne jego reklamy (w tym perfum) ale ja zachęcam Was do wejścia w sekcję clipów muzycznych i obejrzenie krótkometrażowego filmu „A Heavy Metal Bedtime Story”. A z resztą… co mi szkodzi? Zalinkuję! KLIK
A jeśli lubicie body horror jako gatunek, polecam „Brzydką siostrę” – teraz w kinach. Autorem zdjęć do „Brzydkiej siostry” jest właśnie Marcel Zyskind. Kawał mocnego, pięknie obrzydliwego kina.


