Firefly by Demeter


Bełtanie w bagnie

Niestety rozczarowanie.
Gdybym nie znała innych wilgotnych zapachów Demeter, Firefly zrobiłby na mnie większe wrażenie. Niestety,obecnie jest dla mnie tylko niezbyt atrakcyjnym stanem pośrednim pomiędzy Dirt, a Wet Garden.

Zapach jest intensywny, wilgotny, trochę ziemny, trochę zielony. Takie ziemiste błoto z kępami zielska i wielką ilością latających nad nim owadów.

Jest w nim jakaś smrodlawa nuta rozkładu. Sugerując się nazwą powiedziałabym, że to rozgniecione robactwo, ale myślę, że raczej nuta pleśni, stęchlizny, zgnilizny. Ta sama mokra nuta, która w Dirt robi wrażenie rozpychającego się życia tutaj jest tego życia marnym, cuchnącym kresem.

Rośliny w Firefly nie są zielone i tryskające sokiem, jak w Wet Garden, lecz takie nieco wymoczone, zbielałe od nadmiaru wilgoci i niedoboru światła.
Bagna. Moczary równie atrakcyjne, jak Martwe Bagna we "Władcy Pierścieni".

Ogólnie, zapach jest brzydki. Brzydki nie szlachetną, ostrą brzydotą mokrej płodnej ziemi z Dirt, lecz brzydki brzydotą rozbełtaną i odpychającą.

Nie uznam go jednak za niewypał totalny, bo jednak jest to zapach "jakiś". Budzący skojarzenia i emocje.
To, czego zwykle oczekuję od produktów Demeter to cecha, którą nazywam adekwatnością. Czyli ogólne rzecz ujmując poziom oddania zapachem tego, co sugeruje napis na butelce (i opis na stronie producenta oczywiście).
Otóż wiem, jak pachną "swietlikowe" wieczory. Zdarzało mi się z kumplami łapać świetliki do słoików, a nawet pewnego lata spoglądać na zaświetlikowanej polanie w pewne bardzo ładne zielone oczy i powiem Wam:
Wieczory pełne świetlików nie pachną tak, jak Demeter Firefly.
Na szczęście.


* Na ilustracji: "Gollum in the Dead Marshes" Terry A. Ernst

Komentarze

Popularne posty