.
Ukrywanie, że jestem miłośniczką dzieł tej Pani nie ma sensu. Jestem.
Laurie Erickson to matka tytanów. Jej zapachy są potężne: zarówno w sensie dosłownym (ekspansywna woń trwa na skórze dziesiątki godzin), jak i metaforycznym, gdyż wielką mają moc oddziaływania na wyobraźnię.
Tym razem z drżeniem serca przedstawiam zapach od pewnego czasu niedostępny. Skąd to drżenie? Przeczytajcie sami.
Zło w ciemności
Otwarcie zadziwia bardziej, niż zachwyca. Gęsta, lepka ciemność. To pierwsze skojarzenie.
Najsilniej uwagę skupia nie ambra, lecz gęste, smoliste, brudne labdanum. Jego zapach jest ekspansywny, ostry, trudny jak w Incense Normy Kamali, jednak nie tak beznadziejny i bolesny. O ile w niesamowitej kompozycji Kamali mrok pożerał nas jak Venom Spidermana, o tyle tu obłapia nas czule nieomal.
Zapach jest nie z tej ziemi, nienormalny, obłędny wręcz, ale jest to szaleństwo ciche.
Kojarzycie scenę z „Alien Resurrection”, w której Ripley znajduje się w gnieździe matki i przez chwilę zatraca się w matczynym i erotycznym zarazem kontakcie z drapieżnikiem? Mniejsza o wartość fabularną tego wątku, ale mnie osobiście włoski na karku powstają, kiedy wyobrażam sobie mieszankę emocji towarzyszącą tej pieszczocie.
Ślad tego wyobrażania daje mi otwarcie Ambre Noir.
Poza siekącą zmysły, turpistyczną urodą labdanum mamy tu charakterystyczne dla perfum tworzonych przez Laurie Erickson niepokojąco pierwotne nuty zwierzęce oraz ostry jak promień lasera ślad zapachu chemicznej spalenizny będący najprawdopodobniej wynikiem połączenia skoncentrowanych, brudnych nut żywicznych z postarzanym olejkiem paczulowym i eterycznym, zimnym eugenolem.
Oczywiście ta nawałnica doznań nie może trwać bez końca. Zapach sukcesywnie osiada, opada, odpręża się. Celowo nie używam tu zwyczajowych określeni typu „wycisza się” czy „przygasa”, bo cicho było od początku. Teraz w tej ciszy zachodzi zmiana.
Nadal jest ciemno, nawet chłodne ostrza eugenolowych promieni stają się coraz bledsze i mniej groźne. Wstrzymywany oddech wydostaje się z płuc z chrapliwym jękiem. Jest gorąco i ciemno. Napięcie przeradza się w pożądanie, groza w podniecenie.
Ambra, skóra i kastoreum połączone zostały z zapachem omszałych, poczerniałych pni palonych powoli w starym piecu. Być może w palenisko wpadło także kilka płatków róży. Gorycz spalenizny charakterystyczna dla nieczyszczonego labdanum złagodzona została dodatkiem mirry i olibanum – jednak na tyle tylko, by stała się znośna i niebolesna. Zapach starej skóry doskonale współgra ze skórzastą, ciemną wanilią wygładzającą zapach, sprawiającą, że dotyk tego perfumeryjnego potwora mimo wszystko jest pieszczotą, nie torturą.
Ambre Noir to jedne z tych perfum, które trzeba oswoić, obłaskawić ciepłem ciała. Im dłużej je nosimy, tym łatwiej je znosimy.
Próżno jednak oczekiwać przemiany bestii w księcia z baśni. To od początku do końca opowieść grozy. Fascynująca jak zło, kusząca jak grzech, niepokojąca jak perwersja.
I dająca poczucie spełnienia jak zaspokojenie perwersyjnych pragnień. Albo jak zemsta – słodka i gorzka jednocześnie.
Uprzedzam więc po raz kolejny: to nie są ładne perfumy. Ale to właśnie jest w nich najpiękniejsze!
Mirelo, dziękuję.
Data powstania: 2008
Reformulacja: 2009 (pierwotnie wykorzystywany mech dębowy zastąpiono mchem dębowym o niskiej zawartości silnie alergizującego atranolu)
Twórca: Laurie Erickson
Nuty zapachowe:
absolut labdanum, ambra, róża, olibanum, mirra, wetiwer destylowany wraz z glinką mitti, absolut mchu dębowego, postarzana paczula indyjska, cedr z Texasu, sandałowiec, goździki, kastoreum
* Gdyby ktoś cudem nie poznał: wszystkie zdjęcia pochodzą w filmu „Alien Resurrection” w reżyserii Jeana-Pierre’a Jeunet
19 komentarzy o “Ambre Noir Sonoma Scent Studio”
o matko i córko! aż mnie ciarki przeszły 😀 fascynujący opis akurat na nocną służbę 😉
Reniu, jakąkolwiek służbę pełnisz, ogromnie się cieszę, że udało mi się przekazać ten dreszcz. Dziękuję, że się przyznałaś. :*
mnie też niemal zawsze ciarki przechodzą kiedy czytam Twoje opisy, Sabbath! Plus te nastrojowe zdjęcia i nazwy perfum. To jak alchemia!
Czyli kolejny zapach SSS do poznania 🙂 A najbardziej zachęcające jest stwierdzenie "to nie są ładne perfumy"… Sabbath, Twoje drugie imię to "Kusicielka"!
Powinnaś pisać książki!!! Ten opis chyba nawet osobie kompletnie pozbawionej wyobraźni odmalowałby w myślach to co trzeba. Jak zwykle jesteś bezkonkurencyjna!
Mnemonique, Katalino – dziękuję. Zawstydzacie mnie. :*
Moje zasługi są niewielkie, ten zapach naprawdę TAKI jest. Niesamowity.
Aileen, przyznaj, że tylko na tym blogu takie stwierdzenie działa jak reklama. :)))
Ogromnie się cieszę, że jesteście tu i pozwalacie się kusić w tak pokrętny, nienormalny sposób. :)))
To ja, z wrodzonej przekory, wepchnę kij w mrowisko: Obcego w Ambre Noir jest tyle, co mięsa w polskich parówkach. ;P
Zapach jest ostry, ekspansywny i przebogaty, ale – ni czorta nie przypomina tego brązowego, przerośniętego larwiszcza. Jest piękny, nie-piękny i erotyczny, w odróżnieniu od robala w chitynowym pancerzu.
I gdzie mu tam do bestii! Cudo zlewa się ze skórą i duszą, tworząc najprawdziwszą wiedźmią miksturę. Uprzyjemnia czas w jedyny w swoim rodzaju, kolczasty sposób. Żadnego podlizywania się nosicielowi.
Lecz skoroś i Ty Wiedźma, do tego jawnie "opętana" Alienami, więc Ci wybaczam. 😉
…a może o to właśnie Ci chodziło tyle, że nie wyłapałam z kontekstu..?
Tyle, że ja nie porównywałam Ambre Noir do Obcego. Opisałam jedną, konkretną scenę; jeden, konkretny typ napięcia. Nawet normalnego ksenomorfa w niej nie ma, tylko na wpół ludzka matka, jej potworny płód i dziwny, erotyczny kontakt. To jest dla mnie Ambre Noir. Połączenie przeciwieństw – potwór, który pieści, a nie niszczy.
Ksenomorf byłby kwaśny. 😉
Ale owszem, jestem maniakiem Alienowym. Przyznaję się i ani myślę udawać, że mi wstyd. :DDD
Saab trzymając po raz pierwszy ambre noir w rękach miała na sobie … koszulkę z Obcym. To chyba wyjaśnia Jej skojarzenia :).
Opis cudny jak zawsze, pożądam tego zapachu jeszcze bardziej.
mirela
Haha, rzeczywiście! Miałam Aliena na sobie (jak to brzmi!), ale skojarzenia nie stąd. I nie z samym Obcym jako drapieżnikiem doskonałym. Predatorski zapach chciałabym kiedyś spotkać, ale nie wiem, czy potrafiłabym i chciałabym nosić. Wyobrażam go sobie jako ostry, kwaśny, łączący smoliste, asfaltowe nuty z aromatami ostrymi, żrącymi… Byłby ciekawy. Ale nie mój. Bardziej chciałabym wiedzieć, jak pachniał Bishop. To mogłoby być połączenie ciepłego spokoju i syntetyku. Mrrr… 🙂
Czyli tym razem ja nie zrozumiałam Ciebie? 🙂
Robal kwaśny? Może; albo metaliczno-syntetyczny, z nutami Tar i Garage.
Na Bishopa pomysłu nie mam.
Przy okazji: skoro "miałaś Aliena na sobie" to znaczy, że pachniałaś jaśminem. 😛
Haha, nie, ależ skąd, moje umiłowanie Alienów nie sięga aż tak daleko. 😉 Miałam koszulkę z wizerunkiem ksenomorfa z plastycznym, lśniącym śluzem skapującym mu z pyska. 🙂
A to, że strzelamy obok to już prawie tradycja, czyż nie? 🙂
Jak zwykle – niezywkle sugestywna recenzja 🙂 A zdjęcia – mrrraaauuu….:)
Madzik, jeśli napiszę, że wiedziałam, że Ci się spodoba, to zabrzmię jak zarozumialec? Czy raczej jak ktoś, kto świadom jest twojego świetnego gustu? :)))
To drugie, oczywiście:);-)
Oczywiście! 😀
Pięknie napisane Sabb:)
W końcu zamówiłam próbkę 🙂 Rzeczywiście – im dłużej ma się je na sobie, tym stają się bardziej "znośne". Jestem ciekawa, czy je ujarzmię 😉 Nie są łatwe, ale co chwilę przystawiam nadgarstki do nosa. Są obłędne… I wywołują masę wspomnień 😉
Cześć 🙂 !
Dlaczego ja jeszcze nie skomentowałem tego wpisu? Przecie to jedna z moich najbardziej ulubionych recenzji, jakie wyszły spod Twojego pióra!
A sam zapach? Od prawie 9 lat w mojej kolekcji niezmiennie zajmuje centralne miejsce. Zasiada na tronie. I nic nie wskazuje na to, żeby został strącony z piedestału. I to po tylu latach jakie minęły od tamtego pamiętnego 9 października A.D. 2012, kiedy dotarła do mnie paczuszka z tym jakże niepozornym flakonikiem (x2) i tak wielu poznanych w kolejnych latach pachnidłach!
Powiedzieć, że to doskonała kompozycja, to nie powiedzieć nic. Mistrzostwo. Przebłysk geniuszu Pani Erickson.
POTWORNIE PIĘKNY zapach.
Serdecznie pozdrawiam –
Cookie
P.S. A znasz Forest Walk?