Zimą człowiek łaknie słońca i ciepła. Słodkie, złociste nuty w perfumach w pewnym stopniu potrzebę tę zaspokajają. Kurtki nie zastąpią, ale humor poprawią. Póki wiec olfaktoryczne ogrzewanie wciąż jest na czasie, opowiem Wam o perfumach w kolorze słońca.
Lista nut obu opisywanych dziś zapachów jest łudząco podobna. Znajdziemy w nich miód przesądzający o barwie kompozycji, pachnący sianem i wakacjami bób tonka, ciepły jak letnie wieczory jaśmin, goździki, labdanum i piżmo. I ślad wytrawnych cytrusów w otwarciu. A jednak będą to dwie zupełnie różne kompozycje. I dwa odmienne obrazki. Niechaj będzie to kolejna cegiełka do ogródka „nuty to nie wszystko”.
Miodowa Eau de Hongrie – jedna z trzech ubiegłorocznych premier marki (i perfumiarki) Viktoria Minya nic nie ma wspólnego z Aqua Reginae Hungaricae zwanej z francuska L’eau de la reine d’Hongrie, a po polsku Wodą Królowej Węgier czy Larendogrą – pierwszymi spirytusowymi perfumami świata, o których szerzej pisałam przy okazji recenzji Larendogry i Wody Królowej Węgier Polleny Aromy. Nie ma także nic wspólnego z banalną, męską wodą toaletową Fragonard noszącą tę samą nazwę.
Czemu więc nazwała Minya swoje perfumy Węgierską Wodą? Ano dlatego, że Viktoria jest Węgierką. Ot, cała tajemnica. 🙂
Eau de Hongrie
Viktoria Minya
Eau de Hongrie to jedne z tych perfum, które zaczynają się pełnym, mocnym akordem. Bez przygrywki, bez „takiej pewnej nieśmiałości” cechującej znaczną część współczesnego mainstreamu. Bez fazy oswajania. Wyrazisty, bogaty, zbytkowny wręcz akord otwarcia wita nas tym, co zapach ma do zaoferowania najlepszego: kremowym, ciężkim jaśminem, złocistą słodyczą miodu i żywicznym aromatem tokajskiego wina.
W pierwszych kilkudziesięciu sekundach po powierzchni tej upojnej mieszanki pływa plasterek cytryny, zostaje on jednak błyskawicznie pochłonięty przez pozostałe nuty. Bez śladu praktycznie. I dobrze.
Węgierska Woda to tygiel złocistości. Nuty kwiatowe, miodowe i winne kłębią się na skórze w leniwym, ciężkim tańcu – jak roztopiony metal, jak miód wlany do wina.
Z czasem akord otwarcia wzbogacają kolejne nuty. Słoneczny aromat kumaryny. Szeleszczący zapach nieśmiertelnika, którego kanarkowe płatki sukcesywnie wyzłacają jaśmin pozbawiając zapach kremowości i miękkości charakterystycznej dla białych kwiatów. Eteryczne, pikantne wręcz goździki. I wreszcie nuta, która da zapachowi ostateczny charakter: jasne, ostre jak światło reflektora piżmo.
Eau de Hongrie to kompozycja słodka, bogata, dość klasyczna – podobnie jak pozostałe propozycje węgierskiej perfumiarki. W recenzji debiutanckiego zapachu Minyi wspomniałam, że jest Hedonist ociężały, leniwy i obłędnie zbytkowny. Tu, mimo podobieństwa obu zapachów, udało się uniknąć ociężałości. Żywiczna nuta winna i ostre piżmo sprawiają, że Eau de Hongrie nie leży na skórze gnuśnie i w bezruchu – Eau de Hongrie jest drapieżnikiem. Wygrzewa się w cieple ludzkiego ciała jak Hedonist, lecz jego żółte ślepia są zawsze czujne.
Lubię napięcie w perfumach. Kuszą mnie zapachy drapieżne i groźne. Tym razem jednak nie udało się mnie upolować. O ile Hedonist i jego flankery: Hedonist Rose i Hedonist Iris mnie po prostu nudzą, o tyle w Eau Hongrie męczę się niemiłosiernie. Aplikowany miejscowo i w niewielkiej ilości to pogodny, nieskomplikowany słodziak. Noszony globalnie pokazuje charakterek, z którym nie do końca mi po drodze. Drapie w gardle. Sprawia, że mam ochotę odchrząknąć i wypluć kłaczek.
Data powstania: 2014
Twórca: Viktoria Minya
Nuty zapachowe:
jaśmin, miód, sandałowiec, cytryna, grejpfrut, goździki, nieśmiertelnik, labdanum, piżmo, bób tonka, wino Tokaj
Tonka
Reminiscence
O ile Eau de Hongrie to perfumy „z aspiracjami” – wyraźnie celujące w niszę ekskluzywną, o tyle Tonka Reminiscence żadnych ambicji nie ma. Perfumy hippisowskiej marki łaszą się do skóry jak oswojony futrzak. Cichy, puchaty, najedzony złocistym siankiem.
Prosta, łagodna kompozycja Reminiscence ujęła mnie od razu. Spokojny aromat siana subtelnie wysłodzony miodem, zmiękczony wanilią, rozbielony zapachem (wcale nie gorzkich) migdałów. Gdzieś w tle – na olfaktorycznym horyzoncie majaczy mięciutki, kremowy jaśmin. Taki… ogródkowy. Pachnący jak jaśminowe gwiazdki w ogrodzie babci kiedy wracamy z wieczornego spaceru, a w pokoju, na nakrytym białym obrusem stole czeka na nas kubek gorącego mleka i kromka chleba z miodem.
Siankowo – miodowe Tonka przypominają Fresh Hay Demeter zmieszane z Bois Blonds i Cedre Sandaraque Parfumerie Generale. Mają też coś z łagodnej przytulności Jour de Fete l’Artisan Parfumeur.
Jour de Fete przypominają także pod względem projekcji – to zapach z gatunku, który nazywam „kocykowym”. Świetnie sprawdzający się w domu, pod kocykiem, przy książce; lecz niestety zupełnie niezauważalny w kakofonii woni, jaką na co dzień otacza nas życie. Ta cicha projekcja jest jedyną wadą, jaką znajduję w Tonka. Ale z drugiej strony – kto zabierałby króliczka do pracy, pubu czy na zakupy?
Data powstania: 2013
Trwałość: ok 6 godzin, ale projekcja nader umiarkowana
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: bergamota, anyż, goździki
Nuty serca: jaśmin, miód, labdanum, gorzkie migdały
Nuty bazy: bób tonka, wanilia, piżmo
Źródła ilustracji:
- Pierwsze zdjęcie pochodzi z artykułu o pierwszej whisky z dodatkiem miodu: Deward’s Highlander Honey.
- Zdjęcie flakonu Eau de Hongrie ze strony geurengoeroe.com.
- Złociste zdjęcie butelki Tokaju z zasobów Wikimeda Commons.
- Ostatnie ilustracja w recenzji Eau de Hongrie to praca „Light Ray” Dana Harrisona. Likk do galerii na serwisie Deviantart: KLIK
- Autorką obrazu pod tytułem „Summer Fields” jest kalifornijska malarka Sally Seago. Prace malarki zamówić można przez stronę Fine Art America. Link do obrazu: KLIK
- Ostatnie zdjęcie pochodzi z artykułu o dobroczynnych właściwościach miodu: KLIK
13 komentarzy o “Miodowe perfumy jak promyk słońca”
Właśnie niebawem planuję zabrać się za zapachy Viktorii Minya u siebie na blogu. 🙂 Dzisiaj noszę różanego Hedonista, który z Hedonistów podoba mi się najbardziej — jak na mnie, jako jedyny da się naprawdę nosić — choć to zapach mało ciekawy, taka droższa i gorsza wersja Rose Absolue YR…
Eau de Hongrie to wg mnie poprawiony klasyczny Hedonist, który piękny może i jest, ale przytłacza jak poniedziałkowy poranek. Na sobie, póki co, nie odnotowałam tego charakterku, który Cię drażni. Możliwe, że po prostu ze mnie znika, nim zdąży się on ujawnić, bo trwałością nie imponuje. 😉
O raju, a ja już myślałam, ze jestem jedyną osobą, której hedonisty nie zachwycają. Kiedy czytam recenzje pierwszego hedonista na blogach – nie dowierzam. Myślę, że to wynik kampanii, jaką przeprowadziła Viktoria. Do każdego blogera pisała miły list i wysyłała próbkę. jest uroczą osobą, sama czułam się dość parszywie kiedy nie zachwycił mnie jej debiutancki zapach.
Żeby nie było – to bardzo dobre działania. Ona naprawdę robi dobrą, marketingową robotę – wie, że przez blogi jest w stanie przebić się do masowej świadomości. I to w sumie najlepsza metoda dla niszowych twórców. I ja to szanuję. Robi coś, co kocha i walczy o tę swoją miłość. 🙂
Mnie z Hedonistów najlepiej leży irysowy, ale ja lubię irysa, a róży nie. To proste wyjaśnienie.
O, to naprawdę miły sposób na kampanię, list i próbka. W dodatku zachwycające, przynajmniej mnie, są flakony, w których VM swoje perfumy zamyka. 😉
Ja irysa lubię mniej niż różę, ale również lubię — niestety z Hedonist Iris mam taki problem, że prawie w ogóle go nie czuję i wyrobienie sobie opinii na jego temat przysparza mi trochę problemu. Na Tobie jest on wyraźny, dobrze wyczuwalny?
Ja je testowałam miejscowo tylko. Dlatego nawet nie recenzuję. Mam zaległości w testach (zawsze mam) i do globalnego noszenia trafiają tylko wybrańcy. I tak, przy przerobie recenzyjnym, jak mam, ledwo starcza mi czasu na pachnienie dla przyjemności. 🙂
A odpowiadając, po tym wstępie, na Twoje pytanie – one w ogóle nie są aż tak mocarne, jak się spodziewałam.
I tak – flakony i pudełka przepiękne. *.*
Pierwsza wersja bardziej do mnie przemawia. Wydaje się głośna i konkretna, mimo słodyczy. Z drugiej strony kusi mnie wzmianka o migdale w drugich perfumach… Ale chyba mimo wszystko jak bym miała strzelać w ciemno to by padło na Eau de Hongrie.
To prawda, pierwsza wersja jest bardziej głośna. Druga mówi szeptem. 🙂
Rzeczywiście po nutach w pierwszej kompozycji oczekiwałem czegoś bardziej szlachetnego i wręcz uwodzicielskiego. Co do drugiej to świetnie brzmi – Hippisowska marka (wiem, ta urocza paczula…) 🙂
Narde, Eau de Hongrie jest na swój sposób szlachetna. Myślę, ze Viktoria celuje w ekskluzywność, zapachowe bogactwo. Tyle, że w mój gust nie trafia. Mam takie wrażenie, jak gdyby za bardzo się starała. Czuję się zagłaskana na śmierć. 🙂
A Paczula Reminscence jest cudna. Naj naj paczula. 🙂
Sama nie mogę się zdecydować na większe testy 🙁
Bo tego tyle jest… 🙂
VM węgierski miodek mam w odlewce. Niestety nie zachwycił mnie wcale. Po prostu odbieram go jako nijaki… A że mam go jeszcze trochę ,to posiłujemy się chwilkę. Bo czasem zdarza misię nagły zachwyt przyczymś niegdyś odrzucanym. Reszty zapachów VM nie znam.
:-))
Mnie też nie zachwycił. Tyle, że w drugą stronę. Nadgarstkowo wydawał się milusi (i miałam wrażenie, że taki miał być), ale globalnie potwornie mnie męczył. Zastanawiałam się nawet, czy powinnam to napisać, czy darować sobie takie osobiste oceny, ale uznałam, że nie mogę. Nie mogę napisać po prostu, że fajny, skoro nie byłam w stanie w nim wytrzymać.
Zdecydowanie Eau de Hongrie 🙂
Lubię miód szczególnie w wersji drewniano-korzennej. Nawet miałam odlewkę czegoś co pachniało jakby do drewnianej kadzi po lipowym miodzie ktoś wrzucił garść pieprzu, cynamonu i goździków. Niestety bez etykiety (pewnie odpadła) 🙁