Kwiaty podziurawione garścią żwiru, leżące obok rozmierzwionego łóżka i pary czarnych Martensów. To jest właśnie maszyna Dirty Flower Factory – skonstruowana z jaśminu, róży, kwiatu pomarańczy obsypanych pieprzem i zagruntowanych piżmem i ambrą. Zapach wyłącznie dla tych, którzy nie lubią pachnieć „ślicznie” ALL THE TIME.
<brief Johna Pegga>
Jest w brudnych białych kwiatach… coś fascynująco grzesznego.
Animalne, zbrukane blade kwiecie to akord archetypiczny i jednocześnie pewne tabu. Bo kwiatuszki takie delikatne i niewinne, a nuty animalne takie… niedelikatne i winne.
Fot. Andrei Vaitovich |
Dirty Flower Factory od pierwszego wdechu są trochę inne, niż wszystkie inne białe kwiatki. Bo owszem – kremowy jaśmin i aksamitna róża dostały pięknych, pomarańczowych skrzydeł, ale… Ale! W tę idealną wiązankę sypnął Pegg garść kruszonego szkła. A może raczej kruszonych rubinów – bo nie sposób tu uciec od kolorystycznych skojarzeń.
Od pierwszego wdechu akordowi kwiatowemu towarzyszy fantastycznie stymulująca nuta pikantna. Pieprz i chilli! Ostre i gorrrące tak, że prawie czujemy dym.
Po momencie olśnienia przychodzi uspokojenie. Kwiaty nadal są wspaniałe, akord pikantny nadal jest pikantny, lecz zapach traci kontrast. Pojawia się klasycznie orientalny, lekko dymny i bardziej-niż-lekko retro akord ambrowy – znany tak dobrze z klasyków z końcówki ubiegłego wieku.
Pegg nie poszedł jednak na łatwiznę i nie zrobił z Dirty Flower Factory klona Opium czy Poison. Stworzył sugestię nastroju, nawiązał do tematu, po czym pozwolił swojemu dziełu mówić własnym głosem.
Fot. Andrei Vaitovich |
Dirty Flower Factory od białokwiatowych, ambrowo cielesnych klasyków odróżnia sposób wycięcia nutek: lekkość, nowoczesność akordu kwiatowego – nadmuchanego, rozpieprzonego wręcz pieprzem. I relatywna powściągliwość bazy, która nie włazi na kwiaty jak niedźwiedź na drzewo, tylko skrada się… no powiedzmy jak lis do kurnika.
Rzecz w tym, że to bardzo dziwny lis i on w tym kurniku tych kur wcale nie będzie zjadał tylko głaskał. Albo jeszcze coś, ale kurom na pewno się to spodoba. Szczególnie jeśli kury lubią dostawać kwiaty.
Data premiery:
Kompozytor: John Pegg
Trwałość: fe-no-me-nal-na! Ponad doba potężnej, bladej kwiatowości
Nuty zapachowe:
jaśmin, róża, kwiat pomarańczy, ziarna pieprzu, chili, drewno sandałowe, ambra, piżmo
12 komentarzy o “Jaśmin w ogniu – Dirty Flower Factory Kerosene”
A, niech mnie! No ten jaśmin to na bank muszę poniuchać, bo przecież jestem niezmordowaną tropicielką i poszukiwaczką jaśminów ale… wybredną jak cholera. Od lat szukam i szukam i zawsze kiedy myślę, że trafiłam na ten jeden, jedyny, wymarzony, pachnący jak krzaki jaśminowca po deszczu, to się okazuje, że jednak nie! Ostatnio odkryłam Jasmin de Pays i poważnie myślę o własnym flakonie a tu masz! Nowy jaśmin do testowania 🙂
Ten na pewno nie pachnie jak krzaki jaśminowe po deszczu, ale zdecydowanie wart jest poznania. Choć sporo osób mówi, że jest to bardziej róża, niż jaśmin. na mnie bardziej jaśmin, ale róża też. Popieprzona. 😉
Ostatni akapit jest bardzo… brudny 😉 Opis kusi do wypróbowania mimo piżma na liście nut.
Ha! Dokładnie takie miałam intencje. Nieczyste. Brudne wręcz. 😉
O! i to brzmi jak coś, co mogłobym nosić, owijać się, może nawet się kąpać!
No moc ma pioruńską, więc zalecam ostrożność przy kąpieli. OSTRO żność. 😉
Pikantny jaśmin, jestem zaintrygowana!
No cóż… Słusznie! Bo to naprawdę ciekawy pomysł na zapach.
Popieprzona róża bardzo teges 😉
Bardzo teges, choć nie wiem, czy nie dogrzebałbyś się wanilii. 🙂
Ja się wszędzie dogrzebię. Albo wanilia, albo techno-bergamota… a człowiek by zamiast chciał np. geranium zamiast tej bergamoty. Wanilię żegnam beż żalu i absolutnie nie trzeba jej braku niczym wypełniać 😛
Ja czasem lubię, ale przesadna wanilia mnie męczy. Łapię, ze u Ciebie każda jest przesadna. 😉