Wracam do marki Nissaba. Jestem wciąż pod wrażeniem spotkania z Sebestienem Tissot, kuję więc żelazo, póki gorące.
Nissabowy ciąg rozpoczęłam od ostatniej premiery – kadzidlanej Berbery, której próbkę wspaniała Monika z Perfumerii Quality podesłała mi z komentarzem: spodoba ci się. Miała rację, ale o tym już wiecie. 🙂
Dziś podejmuję próbę przywrócenia chronologii cyklu i przynoszę Wam recenzję perfum, którymi marka wkroczyła na rynek.
Gran Chaco jest największym i najbardziej zróżnicowanym biologicznie ciągłym systemem leśnym w Ameryce Południowej po Amazonii. Nazywany jest „nieprzeniknionym lasem” ze względu na mnogość i gęstość drzew. Niestety, deforestacja tych terenów uznawana jest obecnie za powazne zgrożenie ekologiczne.
Niszczenie Chaco jest szczególnie brutalne w Argentynie i Paragwaju, gdzie duże obszary zostały wycięte pod hodowlę bydła i uprawę soi na pasze. Chronione obszary Chaco w granicach Boliwii ucierpiały z kolei z powodu pożarów lasów. Od 1985 roku obszar leśny Chaco zmniejszył się aż o 14 milionów hektarów!
Według opowieści Sebestiena i informacji na stronie polskiego dystrybutora marki czyli Perfumerii Quality: las Chaco jest jedynym źródłem drewna gwajakowego, zwanego także palo santo.
I ta informacja trochę nas bambuzluje.
Albowiem gwajakowiec pachnie zupełnie inaczej, niż palo santo, którego użyła Alexandra Monet komponując Chaco.
Już wyjaśniam:
Gwajakowiec z rodziny Guaiacum, zazwyczaj Guaiacwood Bulnesia – znany jest doskonale w medycynie od lat. Jego żywica ma aromat subtelnie słodki, łagodny, znany nam doskonale z syropku Guajazyl.
Gwajakowiec zwany palo santo w perfumach i jako materiał kadzielniczy to zazwyczaj drewno Bursera graveolens i pachnie zupełnie inaczej. Jego aromat jest mniej słodki, lekko dymny, przez niektórych określany wręcz jako kiełbaskowy czy asfaltowy. I tu uwaga: za asfaltowość gwajaku odpowiada często nie prawdziwa esencja, tylko syntetyczny gwajakol chętnie w nutach perfum przedstawiany jako gwajak. Wracając do meritum: tym, co daje dymowi bursery urok są niezwykłe, czerwone podtony zapachu przypominające trochę palisander.
I oczywiście wiem, że informacja o pochodzeniu pozwala uściślić gatunek – bo gwajak pozyskiwany w Gran Chaco to nie może być Guaiacwood Bulnesia tylko Bursera graveolens. Wiem też, że palo santo znaczy po prostu święte drzewo i że w różnych kulturach różne drzewa czczone są jako święte, ale testując (i tym bardziej recenzując) Chaco, warto zwrócić uwagę na ten niuans. Że jeśli poszukujecie zapachu słodkiego syropku to, parafrazując klasykę kina, może nie być tej gwajak, którego szukacie.
Kiedy perfumy zapowiadane są jako gwajakowe, nie spodziewamy się w otwarciu az tylu cytrusów. W każdym razie ja nie do końca tego oczekiwałam.
Pierwszy akord to złożony, kulturalnie cierpki miks cytrusów. Świeżość cytryny złagodzona została wytrawnością petitgrain wprowadzającego do kompozycji przyjemny nastrój ginu z cytryną. Dobrze brzmi tu także bergamota, która stanowi preludium dla nadchodzącej herbaty.
Kiedy herbata nadchodzi, otulona jest szorstkim szalem nut paprociowych i tytoniowych. I warto powiedzieć, że pieknie wykorzystana została w tych perfumach złożoność aromatu mate. Świeża zieloność podkreślona przez akord cytrusowy i jednocześnie kumarynowe, prawie tytoniowe aspekty spektrum zapachowego podbite przez nadchodzący akord drzewny.
I znów: gdyby akord drzewny bazował wyłącznie na gwajaku, przykryłby tę chaszczową niejednoznaczność mate. Ale nie jest, bo poza subtelnie dymnym gwajakiem znajdziemy w nim sporo cedru – bardziej akceptowalnego dla nosów niewprawionych w głębokiej niszy.
Jasny, ładny akord bazowy pięknie uzupełnia pozostałe części utworu. Bo Chaco napisane są jak utwór muzyczny. Prosty, ładny, taki, który po usłyszeniu nuci się pod nosem nie zwracając nawet uwago na to, że się nuci.
Pierwsza zwrotka opowiada o cytrusach i słońcu. W drugiej pojawia się herbata i nagle to cytrusowe słońce pada na las. Nie jest to nieprzenikniony las Chaco, raczej utemperowany, kontrolowany las ogrodowy, ale spaceruje się po nim bardzo miło. W trzeciej zwrotce siadamy na miękkim poszyciu i to naprawdę jest przyjemne.
Nie ma w tej piosence dramatów, wielkich miłości i burz.
Wszystkie zwrotki łączy motyw przewodni wygrywany kolejno przez petitgrain, mate i podsuszony cedrem gwajak. Coś jak krzepnąca chrupkość zapachu – subtelnie drzewne akcenty, które nie stają się drzewem. Nawet w najgłębszej bazie.
Wyznam Wam, że kompozycja Alexandry Monet naprawdę mnie zaskoczyła. Zasugerowana nazwą spodziewałam się nieprzeniknionego lasu. Dzikości i walki o przetrwanie; o dostęp do światła. Tymczasem Alexandra Monet podarowała swoim roślinkom luksusowe życie. Słońce – ale niezbyt ostre, niebo z białymi chmurkami, przestrzeń – ale nie za dużo. Nawet ogrodnika im zatrudniła – takiego, który przytnie gałązki, wypucuje listki, posprząta pod krzaczkiem.
Jak dla mnie mógłby nie sprzątać, ale rozumiem, że dzięki tym zabiegom postały perfumy, które będą się podobały i będą się dobrze nosiły.
I będą się także dobrze sprzedawały. Marka musi się utrzymać na rynku – a że ja jej bardzo kibicuję… 😀
Data premiery: 2022 albo 2023 – w zależności od źródła
Kompozytorka: Alexandra Monet
Projekcja: przeciętna
Trwałość: też przeciętna w sumie. Mogłaby być lepsza.
Nuty zapachowe:
petitgrain z Paragwaju, cytryna, bergamota, pomarańcza, herbata mate, gwajakowiec, cedr atlaski, cedr wirginijski
2 komentarze o “Nissaba Chaco”
Bardziej ogród angielski niż nieprzenikniony las, gdzie dzieło rąk ludzkich niezauważalnie splata się cudowną naturą.
Dzisiaj, kiedy każde drzewo jest niemalże na wagę złota, wycinkę 14 milionów ha – nie ogarniam.
Tak, to się w głowie nie mieści. szczególnie w aktualnej sytuacji ekologicznej…