Dlaczego blogi się skończyły?

Kiedy zaczęły powstawać pierwsze blogi – nie tylko perfumeryjne – były one zazwyczaj efektem pasji, potrzeby dzielenia się wiedzą, przemyśleniami i także twórczością. Opinie pierwszych blogerów były niezależne, szczere, uczciwe. Nawet jeśli poziom wiedzy autorów był różny – blogi stały się dla czytelnika poszukującego godnych zaufania opinii źródłem najlepszym z możliwych. Popularność blogów rosła w tempie niesamowitym, wokół twórców i ich stron tworzyły się społeczności. Google indeksował blogi jako bardzo wiarygodne źródła informacji i wyrzucał je w wyszukiwaniu powyżej sklepów, stron promocyjnych czy komercyjnych magazynów.

Nie mogli tego przeoczyć handlowcy i spece od marketingu. Bo jakże to: oni piszą pochwalne teksty mające zachęcić ludzi do zakupów, a jakiś bloger ze swoją niekoniecznie przychylną opinią psuje im robotę?
Rzutkie marki zaczęły proponować blogerom swoje produkty – po to, aby blogerzy zaprezentowali je swoich stronach. Blogerzy prezentowali – nie z pazerności (choć każdy lubi dostać coś za darmo), ale dlatego, że to dawało szansę przedstawienia czytelnikom czegoś nowego bez ponoszenia osobistych kosztów.

I nawet abstrahując od reguły wzajemności i tego, że człowiek głupio się czuje, kiedy ma zjechać produkt, który dostał „w prezencie” (o tym, że to nie prezent niby wiemy, ale psychologia i tak robi swoje) rychło okazało się, że blogerzy, którzy piszą recenzje negatywne nie dostają kolejnych propozycji, za to ci, którzy piszą recenzje pozytywne nie tylko dostają coraz lepsze bartery, ale także dostają propozycje pisania za pieniądze. I tak oto blogi zaczęły się profesjonalizować.
Niestety, skutkiem ubocznym było to, że blogi coraz częściej były (i są) prowadzone przez ludzi, którzy traktują blogowanie jak pracę, zawód, sposób zarabiania na życie. Coraz rzadziej jako sposób na dostawanie barteru.

Mamy więc mnóstwo pięknie wyglądających blogów pisanych systematycznie, często na dobrym poziomie, które są wersją online kolorowych magazynów dla pań, panów czy pań i panów. Artykuły pozornie obiektywne nazbyt często bywają tekstami sponsorowanymi albo wręcz reklamowymi.

Eksperymentowałam z takimi współpracami, bo jednak prowadzenie bloga to spory koszt: nie tylko finansowy, ale przede wszystkim ludzki. Czas, który poświęcam na risercz i pisanie, redakcję, robienie zdjęć i tak dalej… to jest czas, którego nie poświęcam na racę zarobkową, prace domowe czy wypoczynek.
Niestety, okazywało się, że perfumy o dużym budżecie reklamowym – takie, których flakony masowo trafiają do influencerów – to rzadko są perfumy, o których chcę pisać.
Marki zamawiające „uczciwe” recenzje chcą ingerować w ich treść i życzą sobie, żeby były one pozytywne bez zastrzeżeń („Bardzo nam się podoba, ale proszę usunąć następujące zdania”).
Agencje zajmujące się współpracą z blogerami poszły jeszcze dalej. W pewnym momencie dostałam propozycję współpracy na zasadzie: wybiorę sobie na podstawie próbek tekstów ich autora, który będzie pisał w moim stylu; ich fotograf będzie robił zdjęcia w moim stylu i będziemy wrzucać te kooperacyjne dzieła na bloga jako moje posty, żeby czytelnicy nie wiedzieli, że to reklama. Oczywiście z troski o czytelników, bo „czytelnicy nie lubią reklam”. Wszyscy będą zadowoleni – ja mam kasę i profesjonalne teksty bez wysiłku, a agencja ma kolejnych zadowolonych klientów i kolejne udane kampanie.
W tym momencie stało się jasne, że Sabbath of Senses nie będzie profesjonalnym blogiem w rozumieniu „zarabiającym” czy nawet „samofinansującym”. Nie będzie można kupić u mnie tekstu i nie będzie można dostarczyć barteru na zasadzie „my wysyłamy, a ty chwalisz”.

I tu wracamy do piekiełka, o którym wspomniałam.
Czytelnikom blogów nie umknęła ta ewolucja i zaczęli być podejrzliwi wobec blogerów. Poziom zaufania spadł, poziom nieufności wzrósł. W Polsce to zjawisko rąbnęło z wyjątkowa intensywnością. Z powodów kilku.
Po pierwsze w krajach postkomunistycznych blogów gotowych reklamować cokolwiek za barter pojawiało się wyjątkowo dużo. Pojawił się stereotyp blogera/influencera jako osoby, która będzie łgała za puszkę pasztetu, trykotową koszulkę albo… flakon perfum.
Po drugie polski czytelnik wyjątkowo nie lubi być robiony w balona. Influencer stał się określeniem pogardliwym, a blogowanie traktowane bywa jak profesja… lekkich obyczajów.
Niestety, nieufność budzą wszystkie blogi jak leci – bo właściwie jak Czytelnik zweryfikować ma, czy autor jest uczciwy, czy nie?

Blog postawiony własnymi siłami: amatorsko przez autora albo w ramach przysługi przez koleżankę lub kolegę będzie zazwyczaj mniej atrakcyjny wizualnie, niż blog stworzony przez specjalistę od tworzenia stron. Blog na darmowym szablonie zazwyczaj będzie mniej responsywny i trudniejszy w nawigowaniu, niż strona stworzona na miarę.
Strona za darmoszkę albo „po taniości” zazwyczaj będzie mniej bezpieczny, niż blog wykonany przez profesjonalistów i „zaopiekowany” przez profesjonalistów. Pisząc o opiece mam na myśli nie tylko wygląd, ale też aktualizaje oprogramowania, czy ochronię przed cyberatakami.

I najważniejsze chyba:
Blog pisany amatorsko, z pasji i w czasie wolnnym od pracy (bo jeść trzeba) z zasady przegrywa z blogiem, w którego tworzenie autor może zainwestować osiem godzin dziennie plus nadgodziny. Bo tekst wymaga nie tylko napisania, ale przede wszystkim – kontekstu. Znajomości dyscypliny, w ramach której się poruszamy; systematycznie budowanej bazy danych czyli po prostu wiedzy. Optymalnie także kontekstu kulturowego, znajomości źródeł i świadomości inspiracji – bez względu na to, czy piszemy bloga popularnonaukowego, politycznego, bloga o modzie, perfumach, kulinariach albo o życiu po prostu.

Pisanie bloga to świetna sprawa, ale amatorowi piszącemu za darmo i z czystej pasji często brakuje czasu. W przypadku kiedy zrobywanie tematów wymaga nakładów finansowych (podróże, książki, produkty kulinarne, kosmetyki czy perfumy) często zastanawiamy się, czy rozsądne jest wydawanie pieniędzy na produkty, które kupujemy tylko po to, by je opisać i obfotografować.
No i jeszcze utrzymywanie strony… też kosztuje.

Do tego dochodzi promocja w social mediach, która pochłania coraz więcej czasu – o ile nie scedujemy jej na profesjonalistę.

Realny wybór wygląda więc tak: pięknie wyglądający, systematycznie aktualizowany profesjonalny blog, który zawiera teksty sponsorowane, product placement i często także teksty pisane przez ghost writerów z agencji reklamowych (i dobrze, jeśli założyciele bloga o tym informują) albo wyglądający różnie i aktualizowany różnie blog hobbystyczny. I dobrze jeśli ten hobbystyczny blog naprawdę jest platformą do dzielenia się zainteresowaniami i przemyśleniami, a nie platformą startową bloga profesjonalnego.

I wszystko to w czasach, w których staliśmy się cywilizacją obrazów. I to ruchomych.
Ludzie, którzy chcą być influencerami migrują na YouTube albo TikToka. Czasem na Instagrama, choć Instagram funkcjonuje aktualnie, jak stary wujek TikToka usiłujący zachowywać się jak młodszy, bardziej trendy wzorzec z Chin. Bo że TikTok jest chiński to wiecie, prawda?

Kto więc jeszcze pisze blogi?
No ja nie wiem. Chyba tylko frajerzy. 😉

  • Powyższy felieton jest zaproszeniem do dyskusji.


Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

9 komentarzy o “Dlaczego blogi się skończyły?”

  1. MadzikMonster

    „Agencje zajmujące się współpracą z blogerami poszły jeszcze dalej. W pewnym momencie dostałam propozycję współpracy na zasadzie: wybiorę sobie na podstawie próbek tekstów ich autora, który będzie pisał w moim stylu; ich fotograf będzie robił zdjęcia w moim stylu i będziemy wrzucać te kooperacyjne dzieła na bloga jako moje posty, żeby czytelnicy nie wiedzieli, że to reklama. Oczywiście z troski o czytelników, bo „czytelnicy nie lubią reklam”. Wszyscy będą zadowoleni – ja mam kasę i profesjonalne teksty bez wysiłku, a agencja ma kolejnych zadowolonych klientów i kolejne udane kampanie”

    Szczęka mi opadła, że takie działania istnieją, nie sądziłam, że w ogóle tak można…. Cholernie smutne to….

    1. Ale przecież to nawet nie jest szokujące. W sensie… popatrz na lekarzy. Producent leków zaprasza ich na luksusową wycieczkę, a w zamian za to oni przepisują jego produkty pacjentom. Producent jakiejś blachodachówki czy innego gówna zaprasza na imprezę speca od zaopatrzenia i spec zamawia ich blachodachówkę. Albo kolorowe pisma. Wprowadzane są nowe perfumy, albo nowy kosmetyk luksusowy, panie z pisma dostają cenny barter i polecają kosmetyk jako najlepszy w tym sezonie. Ba! Sama jako organizatorka imprez pisałam teksty dla dziennikarzy. Mogłam napisać o swojej imprezie co chciałam, wysyłałam tekst, a dziennikarz drukował to i podpisywał swoim nazwiskiem. Ja mam kompetentną zapowiedź albo relację, a on ma wierszówkę i pracę.
      Wiem, że to w ten sposób działa. I jestem sfrustrowana, bo nie wyrabiam czasowo z pisaniem bloga – choć bardzo bym chciała. I do tego jeszcze ciągle do tego dokładam, a moja rodzina patrzy na mnie jak na obłąkaną…

  2. Uwielbiałam czytać blog piratha no i blog wiedźmy. Mam wielki szacunek dla tych, którzy piszą z pasją, pozwalają nam troszeczkę wejść w swój świat, tego nie da się przecenić. A te wszystkie blogi na zamówienie powinny nazywać się  blogi reklamowe :).

    1. O tak. Z Wiedźmą mam jeszcze sporadyczny kontakt – jest wciąż aktywna na Instagramie, polecam – ale za Pirathem bardzo tęsknię. To kochany człowiek jest i mam tylko nadzieję, że wszystko u Niego dobrze. Że po prostu jest tak szczęśliwy, że nie ma czasu na blogowanie.

    1. Jesteś kochana. Nie, nie pożegnanie, ale tak, jak pisałam w odpowiedzi na pierwszy komentarz pod postem – brakuje mi czasu i sił na pisanie. I jestem zła na siebie o to, bo mam plan pisać minimum jeden post tygodniowo bez względu na wszystko… a najlepiej dwa. 🙂
      Postaram się jeszcze bardziej.

  3. Ale przecież nikt twórcom nie broni dalej pisać niezależnie, z pasji, nikt nie zabrania recenzowania samodzielnie kupionych perfum czy zdobytych odlewek. Jeśli kiedyś nie był to cenny czas, na którym się nie zarabia, to dlaczego teraz ma być go żal, skoro to pasja? To twórcy/blogerzy sami to napędzają, bo albo wchodzą we współprace i nagle na blogu same recenzje jednej marki, albo same nowości (a ja chciałabym przeczytać, co dany bloger sądzi np. o zapachu wypuszczonym 15 lat temu, który nadal jest na rynku), albo nagle uznają, że się nie opłaca i przestają pisać w ogóle. A kiedyś się opłacało? Też nie! Więc najwyraźniej kiedyś było ok robić coś tylko z pasji przez 10 lat, a teraz, skoro inni zarabiają, to ja na złość zamknę bloga, bo ja nie zarabiam.

    1. Dziękuję Ci za ten komentarz. I za Twoją irytację, która jest absolutnie zrozumiała.
      Bo wiesz… masz rację. To prawda, że można pisać tylko z pasji. I to prawda, że ten brak zaufania ludzi do blogów jest winą samych blogerów.
      Z mojej perspektywy – perspektywy człowieka, który pisze tego bloga od 17 lat jest tak, że pisząc hobbystycznie, po godzinach, nie wytrzymuję konkurencji z blogami pisanymi zawodowo. Oraz dostaję rykoszetem brakiem zaufania.
      Ale – wracając do tego, co napisałaś – konsekwentnie odrzucam propozycje współprac i promocji, bo jakiś czas temu uznałam, że nie da się uczciwie pisać o perfumach komercyjnie. Jestem lojalna wobec swoich czytelników. I siebie samej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Let’s Play!

Czego oczekuje człowiek od perfum, które nazwano „Zabawa”, „Gra”? Pytanie nie jest przypadkowe, spotykam bowiem w sieci sporo opinii, w których rzetelni recenzenci i przypadkowi

Czytaj więcej »