Atelier Olbique Saint

Trzecie perfumy Atelier Oblique, o których zdecydowałam się opowiedzieć, to Świętoszek. Tak pieszczotliwie nazywam sobie przyjemniaczka skomponowanego przez Sidonie Lancesseur, którą znamy i kochamy między innymi za świetne kompozycje dla Panicza Kiliana: Straight to Heaven, Incense Oud, Light My Fire, Black Phantom i wiele innych.

Dlaczego Świętoszek?

Świętość w tytule zazwyczaj zapowiada perfumy kadzidlane, chłodne, ascetyczne. Tymczasem Saint jest troszkę Rozpustniczkiem. Nie stroni od trunków, cygar i zbytku. Ale, jak wspomniałam, tylko troszkę.

Otwarcie Saint to wręcz dekadencja.
Bursztynowy akord jako żywo przypominający zapach koniaku – wprost z L’Edition Imperiale Courvoisier.
Aromatyczny tytoń – zupełnie, ale to zupełnie nie mający nic wspólnego z papierosami czy nawet cygarami. Po prostu fermentowane na złoto liście. I wytrawna wanilia, która z tytoniem tworzy jeden z najbardziej nośnych perfumowych duetów, wykorzystywanych setki razy i wciąż zachwycających.

Kiedy nawdychamy się tego pachnącego złota, zaczynamy dostrzegać bergamotę. Przyjemnie cytrusową, ale pozbawioną kwaśności i cierpkości. I paradoksalnie, dodatek bergamoty czyni tę koniakową dekadencję jeszcze bardziej zbytkowną.

Jeden z moich przyjaciół pracował kiedyś jako kelner na francuskiej Rivierze. Klub, w którym „donosił” odwiedzali czasem bogaci Rosjanie – i narodowość ma tu znaczenie, bo (według relacji mojego przyjaciela) to właśnie oni z upodobaniem zamawiali pięćdziesięcioletniego Courvoisiera z cytrynką. Świętoszek Sidonie Lancesseur taki właśnie koniaczek zamawia i, nie wierzę, że to piszę, ale pachnie to całkiem dobrze.

I teraz dochodzimy do sedna.

Wszystkie opisane zapachowe cuda dzieją się w godzinkę, nie więcej. Po upływie tego czasu kompozycja stabilizuje się na poziomie drzewno – ambroksanowo – waniliowym i wyleguje się na skórze dość leniwie, przeciągając od czasu do czasu.

I chyba to jest powód, dla którego raczej nie przewiduję kolejnych spotkań z nieświętym Świętoszkiem. Bo to taki typ, który dużo obiecuje, ale… mało mleka daje. W tej swojej koszuli z żabotem i kieliszkiem koniaku w ręku najpierw zapowiada upojny wieczór, a potem siada na kanapie i konwersuje półgębkiem na tematy niezobowiązujące. Nie jest niemiło, ale wokół ludzie tańczą charlestona, strzelają korki szampanów, perfumy opowiadają ciekawsze historie. I to nie półgębkiem.

Szkoda życia na ładne perfumy.

Data premiery: 2017
Kompozytorka: Sidonie Lancesseur
Projekcja: taka sobie
Trwałość: też taka sobie. Szału nie ma.

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: bergamota
Nuty serca: bursztyn, skóra, cedr
Nuty bazy: wanilia, tytoń, piżmo

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Sabbath of Senses w TV

W imieniu własnym i Rodin TV zapraszam na piątkowe „Drugie śniadanie przy kawie”.  Z okazji Dnia Kobiet rozmawiać będziemy o tym, czy istnieje związek między

Czytaj więcej »